Profesor Andrzej Friszke pisze w mediach społecznościowych:
„Zamyka się epoka demokratycznej Polski, otworzona w naszym państwie w 1989, a w naszych marzeniach w 1976, potem w 1980, w marzeniach naszych rodziców wiele lat wcześniej. Czytałem znowu niedawno emigrantów z Londynu, którzy nie wrócili do Polski pojałtańskiej. Ich marzenia – Polska demokratyczna i europejska, w zjednoczonej Europie, z wolnością obywateli i praworządnością. Teraz to wszystko się kończy”.
Profesor Magdalena Środa w tym samym medium do PRL-owskiej przeszłości odwołuje się jeszcze wyraźniej:
„Demokratyczny sen skończył się, pora wracać do realu. Trzeba organizować podziemie: infrastrukturę, wydawnictwa, uniwersytety (nauczanie początkowe też), trzeba zorganizować system adwokatów, którzy będą bezpłatnie wspierać tych, którzy pójdą siedzieć i system mieszkań dla tych, którzy się ukrywają; trzeba nauczyć się z powrotem robić i rozrzucać ulotki […], tak by się nie dać złapać […]; trzeba zacząć się komunikować poza systemem, wymyślić i wyprodukować jakieś symbole (nowe oporniki?)… Aha! No i możecie wyrzucić paszporty, zaraz będą nieaktualne, nowa władza będzie jak w PRL kontrolowała mobilność obywateli”.
Europoseł Michał Boni w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” na przyszłość antyrządowej opozycji patrzył bardziej optymistycznie, ale powodów do optymizmu także szukał w PRL: „W latach 70. w Polsce też się wydawało, że są pralki, samochody i wszystko jest dobrze, a nagle pojawiła się «Solidarność»”, mówił.
Takie porównania do – zwykle pierwszej – „Solidarności”, do działań konspiracyjnych, do brutalności ZOMO, SB czy zwykłej milicji, do cenzury i medialnej propagandy pojawiają się po stronie opozycyjnej na co dzień. Komitet Obrony Demokracji swoją nazwą – choć nie działaniami – otwarcie nawiązuje do dziedzictwa Komitetu Obrony Robotników, a nadzieje pokładane przez niektórych w Lechu Wałęsie opierają się wyłącznie na jego wkładzie w upadek PRL, bo przecież nie na działalności prowadzonej w ostatnich dwudziestu latach. Z kolei „młodzieży”, która w protestach rzekomo nie bierze udziału, wypomina się niepamięć ponurej, socrealistycznej rzeczywistości i niewdzięczność za dobrobyt, który przyszedł wraz z demokracją.
Te wszystkie zabiegi porównawcze to największy – obok braku pozytywnych propozycji programowych – błąd, jaki popełnia opozycja. Piszemy o tym zresztą nie od dziś, ale opozycja te obserwacje – z powodów godnych wyjaśnienia w jakimś osobnym tekście – uparcie lekceważy. Czas anty-PiS-u minął, podobnie jak minął czas straszenia powrotem do PRL-u. Równie dobrze można by dziś czynić odwołania do rewolucji francuskiej i twierdzić, że Jarosław Kaczyński przypomina Maksymiliana Robespierre’a – porównanie wyraziste, której jednak nie wywoła żadnej reakcji. Co więcej, odwołania do PRL-u, szukanie paraleli w psychologii Kaczyńskiego i pierwszych sekretarzy KC PZPR opierają się na błędnej diagnozie. Owszem, można dowodzić, że PiS inspirację i niekiedy metody działania politycznego – na przykład podporządkowanie sobie mediów – czerpie z minionej epoki. Ale to nie znaczy, że III RP zmienia się w Polską Rzeczpospolitą Ludową. A skoro diagnoza jest błędna, to i prowadzi do błędnych recept.
Czas anty-PiS-u minął, podobnie jak minął czas straszenia powrotem do PRL-u. Równie dobrze można by dziś robić odwołania do rewolucji francuskiej i twierdzić, że Jarosław Kaczyński przypomina Robespierre’a. | Łukasz Pawłowski
Po pierwsze: działalność „konspiracyjna”
Przytoczone wyżej wezwania Magdaleny Środy do „drukowania ulotek” czy do organizowania tajnego nauczania nie tylko brzmią archaicznie. Są przede wszystkim politycznie nieskuteczne. Dziś, mimo przejęcia przez PiS władzy w mediach publicznych, opozycja wciąż ma do dyspozycji dziesiątki rozmaitych kanałów komunikacji z obywatelami. Każdy przeciwny rządowi polityk może nagrać klip, przemówienie, piosenkę czy wiersz i natychmiast trafić do setek tysięcy odbiorców.
Grzegorzowi Schetynie – w przeciwieństwie do liderów opozycji z lat 80. – nikt nie zabrania nawet codziennej rozmowy z ludźmi. Gdzie chce, kiedy chce i na dowolny temat. Problem więc nie w tym, że – jak to było w PRL – głos opozycji jest tłumiony, ale w tym, że opozycja nie ma do powiedzenia tego, czego ludzie chcieliby wysłuchać.
Co więcej, stronie antyrządowej dostępne są też inne narzędzia wywierania wpływu na władze, między innymi presja instytucji międzynarodowych – i to nie wrogich, „imperialistycznych” – ale takich, do których Polska sama, z własnej woli należy, przede wszystkim Unii Europejskiej. Trzeba tylko umieć wyjaśnić ludziom, jakie korzyści z tej przynależności płyną i dlaczego owe instytucje mają prawo wywierać na sytuację w Polsce wpływ.
Krótko mówiąc, opozycji nie jest obecnie potrzebna ofiara, która stanie się symbolem, ale sprawny polityk, który przekona ludzi do swoich racji. Także tych ludzi, którzy dziś popierają Kaczyńskiego.
Po drugie: stosunek do państwa i jego instytucji
Porównania rządów PiS-u do PRL skłaniają zwolenników opozycji do patrzenia na współczesną Polskę jako państwo obce, które trzeba obalić, a następnie wszystkie poważne zmiany wprowadzone przez PiS po prostu odwrócić. Platforma Obywatelska zapowiada w tym celu stworzenie tak zwanego „Aktu Odnowy Rzeczpospolitej” – czyli pakietu ustaw, który ma przywrócić w Polsce stan prawny z 2015 roku. Prawnicy ostrzegają, że nie będzie to takie proste. Bo co na przykład zrobić z sędziami do Trybunału Konstytucyjnego prawidłowo wybranymi przez PiS – czy wyrzucając ich, opozycja nie pogwałci zasady nieusuwalności sędziów, której dziś sama broni? Sędziowie i urzędnicy nominowani przez PiS to nie siły okupacyjne, które można wyrzucić za granicę państwa. To pełnoprawni obywatele tego kraju, którzy po wygranych przez opozycję wyborach nadal będą aktywni zawodowo.
To samo dotyczy policji. A ta – porównywana niejednokrotnie do ZOMO czy UB – jest dziś coraz częściej uznawana za jeden z instrumentów władzy PiS-u, zaś samych policjantów utożsamia się ze zwolennikami tej partii. Nic bardziej mylnego. Wśród masy policjantów są też wyborcy PO, są sfrustrowani ludzie, którzy za niewielkie pieniądze muszą się siłować z demonstrantami i tolerować to, jak się ich miesza z błotem. Jeśli w czasie swoich interwencji przekraczają uprawnienia, powinni ponieść konsekwencje, ale z pewnością nie dotyczy to wszystkich. Opozycja powinna więc wysłać do sił porządkowych klarowny sygnał: „Kiedy przejmiemy władzę, nie będziecie musieli tych upokorzeń znosić”. Zamiast tego jednak, funkcjonariusze od wielu protestujących słyszą: „Wyp…ać”. A przecież za dwa lata, jeśli opozycja naprawdę myśli o odzyskaniu władzy, tymi samymi policjantami trzeba będzie obstawiać demonstracje smoleńskie i inne marsze rozżalonej prawicy.
Po trzecie: relacje z „młodymi”
Narzekania na bierność młodych płynące z niektórych środowisk opozycyjnych są paradoksalne, wziąwszy pod uwagę, jak wiele robi się, żeby tak zwaną „młodzież” do udziału w demonstracjach zniechęcić. Porównania do PRL stawiają przecież starsze pokolenie niejako z automatu w roli autorytetów, z dużym doświadczeniem z autorytarną władzą. Warto przy tym zaznaczyć, że termin „młodzież” jest w tym wypadku wyjątkowo pojemny, bo obejmuje wszystkich do mniej więcej 45. roku życia. Tyle trzeba dziś mieć, by w czasach PRL mieć jakiekolwiek szanse na zaistnienie w demokratycznej opozycji powyżej poziomu roznoszenia ulotek.
W takim układzie wszelkie głosy niemieszczące się w głównej linii opozycyjnej są torpedowane właśnie argumentem „z doświadczenia”. Przykład? Sprzeciw wobec idei odgórnego zjednoczenia wszystkich partii opozycji wokół jednego tylko celu – odsunięcia PiS-u od władzy. Kiedy przeciwnicy tego pomysłu przekonują, że wyborcy oczekują pozytywnej alternatywy i że w normalnej demokracji obywatel powinien mieć szerszy wybór programowy niż między PiS-em a nie-PiS-em, słyszą mniej więcej taki argument: „Z komuną wygraliśmy, ponieważ byliśmy zjednoczeni, to i dziś musimy”. Fakt, że wówczas ta walka odbywała się w systemie autorytarnym, przy pełnym monopolu władzy na media (to władza wydawała gazetom przydział papieru) i w obecności tysięcy żołnierzy bratniej armii radzieckiej na terenie Polski, już jakoś umyka. A to tylko kilka największych różnic między wczoraj a dziś.
Mówi się, że kto nie zna historii, jest skazany na powtarzanie jej błędów. Kto jednak nie chce dostrzec zmieniającego się świata i na wszystko patrzy z perspektywy własnych doświadczeń sprzed lat, ten błędów popełni jeszcze więcej. | Łukasz Pawłowski
Po czwarte: cele
W odróżnieniu od działalności w czasach PZPR, dziś celem opozycji nie jest wymuszenie na władzy specjalnych ustępstw – spełnienia jakichś nowych 21 postulatów sierpniowych – ale całkowita zmiana władzy. Ta z kolei może się dokonać nie w drodze zamachu stanu czy zakulisowych negocjacji z Jarosławem Kaczyńskim, ale w drodze wolnych, demokratycznych wyborów.
A skąd pewność, zapyta zwolennik opozycji, że wybory będą uczciwe, skoro w PRL nie były? Pewność faktycznie można mieć tylko w sprawie śmierci i podatków. Gdyby PiS-owi naprawdę udało się sfałszować wybory, a presja ze strony społeczeństwa, instytucji międzynarodowych czy innych państw nie przyniosłaby skutku, to wówczas znajdziemy się w zupełnie nowej sytuacji, w której potrzebne będą nowe metody działania. Ale i wówczas nie będzie to PRL, z tej prostej przyczyny, że żyjemy w innych czasach. Polska kawaleria przez lata mogła być źródłem dumy i skutecznym narzędziem walki zbrojnej. Nawet ona musiała jednak przejść do lamusa, kiedy po drugiej stronie pojawiły się samoloty i czołgi.
Mówi się, że kto nie zna historii, jest skazany na powtarzanie jej błędów. Kto jednak nie chce dostrzec zmieniającego się świata i na wszystko patrzy z perspektywy własnych doświadczeń sprzed lat, ten błędów popełni jeszcze więcej.