Wydaje się, że zwłaszcza na tym polu konkurencja w ubiegłym roku była duża, ale trzy albumy przykuły naszą uwagę bardziej niż inne. Wszystkie w jakimś sensie nawiązują do przeszłości i są w niej zakorzenione: czy to poprzez charakter samych utworów, czy osobę wykonawcy, i pokazują, że zarówno starsze szkoły kompozytorskie, jak i wykonawcze, nie straciły dziś nic na aktualności.
Myaskovsky/Shebalin/Nachaev, „Violin Sonatas” (First Hand Records, 2018)
Niszowej wytwórni FHR zawdzięczamy już kilka rewelacyjnych edycji – w zestawieniu płyt z 2017 roku polecaliśmy niepublikowane wcześniej nagranie mistrzowskiego recitalu Gunduli Janowitz. W tym roku prawdziwym objawieniem okazała się płyta zawierająca sonaty skrzypcowe z towarzyszeniem fortepianu autorstwa radzieckich modernistów: Nikołaja Miaskowskiego, Wissariona Szebalina i Wasilija Naczajewa. Wszyscy byli związani z Moskiewskim Konserwatorium i wszyscy trzej, korzystając z porewolucyjnej wolności, wypracowali swoje indywidualne języki muzyczne – języki, który przynajmniej częściowo później musiał zniewolić i utemperować, by przetrwać w dobie socrealizmu.
Najstarszy z nich, Miaskowski, urodził się w 1881 roku, w położonej niedaleko od Warszawy Twierdzy Modlin, gdzie stacjonował jego ojciec, rosyjski generał. Sonata op. 70. Miaskowskiego w prezentowanej na płycie wersji powstała w 1947 roku, a jej pierwszymi wykonawcami byli legendarni Dawid Ojstrach (laureat I Konkursu imienia Wieniawskiego) i Lew Oborin (zwycięzca I Konkursu Chopinowskiego). Pierwsze ogniwo tej sonaty, nostalgiczne i poetyckie, równoważone jest przez część drugą, która stanowi cykl dwunastu wariacji rozpędzających się i przybierających na intensywności. Szebalin był uczniem Miaskowskiego, sonatę op. 51 napisał w 1958 roku. Formalnie jest to utwór neoklasyczny, przez jego tradycyjne cztery części nawał melodii przelewa się niczym syberyjska rzeka wiosną. To materiał niezwykle wdzięczny, ale niełatwy do wykonania. Twórczość Naczejewa z kolei, mało znana poza Rosją, sporo czerpie z rosyjskiej muzyki ludowej, zarazem jednak – co wyraźnie słychać na przykładzie Sonaty op. 12 z 1928 roku – kompozytor, podążając za modnymi wówczas trendami, świadomie stosował skale całotonowe w podobny sposób co Bartók czy Prokofiew.
Omawianą płytę wyróżnia nie tylko dobór utworów, ale również skład wykonawczy. Przy fortepianie zasiadła Wiktoria Postnikowa, pianistka wysokiej klasy, która dotarła do finału VII Konkursu Chopinowskiego w roku 1965. Pierwsze miejsce zajęła jednak wówczas Martha Argerich, która przyćmiła sobą wszystkich pozostałych uczestników tej edycji konkursu, zdominowanego skądinąd przez kobiety – na 12 finalistów przypadło aż 9 pianistek, a wśród 6 laureatów było ich 5). Partię skrzypiec w wymienionych sonatach wykonał – Sasza Rożdiestwienski, jeden z najciekawszych solistów swojej generacji. Jest więc to płyta zamknięta w kręgu muzyków związanych z Moskiewskim Konserwatorium i jednocześnie rodzinna, co zostało podkreślone przez dedykację tego albumu: pamięci zmarłego w czerwcu 2018 roku ojca Saszy i męża Wiktorii Postnikowej – dyrygenta Giennadija Rożdestwienskiego.
Menachem Presler: „Clair de lune” (Deutsche Grammophon, 2018)
Na rok 2018 rok przypadła setna rocznica śmierci Claude Debussy’ego – na łamach „Kultury Liberalnej” recenzowaliśmy dwie różne produkcje „Peleasa i Melizandy” (z Warszawy i z Berlina), a także pisaliśmy o płycie Daniela Barenboima zawierającej utwory fortepianowe Debussy’ego. Na rynku fonograficznym pojawiło się sporo nagrań jego muzyki, zarówno nowych, jak i archiwalnych. Najciekawszym z nich wydaje się solowa płyta Menachema Presslera pod tytułem „Clair de Lune” – „Światło księżyca”, od najpopularniejszej bodaj kompozycji Debussy’ego. Pressler nadaje temu utworowi wręcz hipnotyczny kształt brzmieniowy. Jego interpretacja utworów wybranych z I zeszytu „Preludiów” tworzy oddzielny i spójny cykl miniatur, ujawniając niedogrywane przez wielu pianistów detale i kontrasty brzmieniowe kompozycji. „Tancerki delfickie” zaskakują artykulacją i agogiką. Kolejne preludium, „Żagle”, pod palcami Presslera wybrzmiewa dość wolno, dynamikę zaś zapewniają nie szybkie tempa, lecz subtelnie przenikające się płaszczyzny brzmieniowe. „Zatopiona katedra” niesie ze sobą narastające napięcie i wspaniałą kulminacje. Ten mikrocykl zamyka preludium „Minstrele”, tu w ujęciu nico bukolicznym, a jednocześnie surowym. Płytę dopełniają: „Barkarola Es-dur” Faurégo oraz dwie kompozycje Ravela: „Pawana na śmierć infantki” i „Smutne ptaki”.
Nagrywając te utwory w 2017 roku, Pressler miał 93 lata – to pianista w starym stylu, nie tylko z powodu wieku, ale zwłaszcza podejścia do rzemiosła, w pewnym sensie bliższego impresjonistom. To mistrz tworzenia nastroju przy pomocy barwy i wycyzelowanych fraz. Zdumiewające, że w pozornie prostych utworach, które wybrał na tę płytę, kryje się tyle detali, dostrzegalnych wyłącznie wtedy, gdy dojrzały pianista znajdzie sposób, każdy z wydobywanych przez niego dźwięków niósł ze sobą znaczenie.
Marcelle Meyer (Urania Records, 2CD, 2018)
W pewnym stopniu pokrewny nagraniu Presslera wydaje się dwupłytowy album prezentujący archiwalne nagrania Marcelle Meyer. Ta francuska pianistka, znana jest ze ścisłej współpracy z „Grupą Sześciu” [Les Six], tworzącą najprzedniejszą awangardę muzyczną swoich czasów. Na zbiorowym portrecie członków tej formacji pędzla Jacques’a-Émile’a Blanche’a widnieją dwie kobiety; jedna z nich zajmuje centralne miejsce na płótnie – to właśnie Marcelle Meyer, ulubiona pianistka kompozytorów „Sześciu”. Tak jak artystka skupia na sobie całą uwagę patrzącego na obraz, tak po włączeniu płyty z jej nagraniami słychać, że skutecznie potrafiła przykuć odbiorcę także swoją grą. Właśnie to w szczególny sposób łączy Meyer z Presslerem.
Pierwsza płyta albumu w całości poświęcona jest Emmanuelowi Chabrierowi, którego w jakimś stopniu można nazwać ojcem wszelkiej francuskiej awangardy, i tej spod znaku Debussy’ego, i tej późniejszej, która od impresjonizmu się odcinała, jak czynili to „Les Six”. Sztandarowe dzieło fortepianowe Chabriera „10 Pièces pittoresques” pod palcami Meyer brzmi porywająco – różnorodność zastosowanych przez kompozytora faktur i form (fugi, menuety, formy sonatowe, wariacyjne) nie stanowi dla Meyer przeszkody w na drodze do uzyskania integralności cyklu. Dodatkowo można usłyszeć nie mniej ciekawe „5 Morceaux” i kilka pojedynczych miniatur Chabriera, jak otwierająca płytę porywająca „Habanera”.
Na drugą płytę albumu składają się kompozycje Igora Strawińskiego. Są to „Trzy fragmenty z Pietruszki”, w których Meyer nie tylko popisuje się dobrą techniką, lecz także dba o architekturę form narracyjnych, oraz „Serenada A-dur”. Z jej melancholijnego nastroju nagle wyrywają nas ostre brzmienia „Scaramouche” Dariusa Milhauda – reprezentanta „Sześciu”. Zataczając swojego rodzaju koło, na koniec albumu wracamy do muzyki hiszpańskiej i „Nocy w ogrodach Hiszpanii” Manuela de Falli, które Meyer nagrała pod batutą Maria Rossiego z Rzymską Orkiestrą RAI w 1958 roku. Z tych nagrań, liczących sobie już ponad 60 lat, wyłania się obraz obdarzonej wyjątkową osobowością pianistki, której sztuka pozostaje aktualna i atrakcyjna, choć ona sama przynależy już do świata istniejącego dziś tylko w archiwach fonograficznych.