Okres bożonarodzeniowy kojarzy się z dostatkiem: jedzenia, emocji, prezentów, postanowień – aż do przesytu. Ta obfitość zwykle jednak kanalizuje się w dość ograniczonej liczbie form dyktowanych przez tradycję. Dotyczy to również świata dźwięków, podążającego za formułą: „święta + muzyka = kolędy”. Mamy też analogicznie: „sylwester + muzyka = operetka + walce Straussów” (z oczywistym wykluczeniem Richarda). Jest też wersja ze zwiększonym współczynnikiem uroczystości – wtedy mamy wielką symfonikę, najlepiej w towarzystwie chóru, chętnie w tonacji durowej i klasycystycznej bądź romantycznej stylistyce. To skład i układ sugerujący optymizm, moc, zapomnienie o troskach i problemach – taki muzyczny odpowiednik upicia się na wesoło.

Fot. RIAS

Oferta kulturalna Berlina jest niezwykle szeroka i okres sylwestrowo-noworoczny nie stanowi tu wyjątku. Jak w całych Niemczech do obowiązkowych punktów programu w tym czasie od lat należy ostatnia symfonia Beethovena, która wprawdzie nominalnie jest w tonacji mollowej, ale jej najbardziej kojarzony fragment, „Oda do radości”, jest superdurowy – w Konzerthausie zagrała ją Berlińska Radiowa Orkiestra Symfoniczna (RSB). Oprócz gali, serwujących mieszankę przebojów z oper i operetek, bardzo częste są wykonania tych utworów w całości: w Deutsche Oper Berlin przypomniano niedawną inscenizację „Zemsty nietoperza” Johanna Straussa, a w Komische Oper – „Kandyda” Leonarda Bernsteina (każdą dwa razy dziennie!). Staatsoper z kolei postawiła na program bardzo lekki i rozrywkowy, w którym kompozycje Kurta Weila i George’a Gershwina sąsiadowały z utworami Piotra Czajkowskiego, również w aranżacji na big-band. W Filharmonii Berlińskiej można było usłyszeć mniej znaną orkiestrę Symfoników Berlińskich z programem-niespodzianką (sylwestrowym potpourri) oraz, w dużej sali, Filharmoników Berlińskich. W tym samym miejscu w Nowy Rok zaprezentował się chór RIAS z Akademie für Alte Musik, co także należy do lokalnej tradycji.

Właściwie nie jesteśmy pewni, po co grywa się ten utwór w całości, skoro gros słuchaczy zależy wyłącznie na usłyszeniu finału z „Odą do radości”. Skoro już chór jest na miejscu, można by go wykorzystać do czegoś ciekawszego niż czekanie przez z górą trzy kwadranse na to, aż się do czegoś przyda. | Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

W szponach tradycji, czyli „Dziewiąta” Beethovena w Konzerthausie

Jako się rzekło, obecność „IX symfonii” Beethovena w programach okołosylwestrowych to w Niemczech świętość, niemal taka jak rozbudowane bufety w większości tamtejszych instytucji kulturalnych, niezbędne z uwagi na dręczącą wielu obywateli Speisefieber, gorączkę pokarmową. (Przypadłość ta polega na permanentnym odczuwaniu potrzeby jedzenia, jak u ryjówek, które muszą posilać się co 2–3 godziny, gdyż w przeciwnym razie grozi im śmierć głodowa.)

Orkiestra i chór RSB wystąpiły pod batutą swojego stosunkowo nowego dyrektora muzycznego, Władimira Jurowskiego. Na początek zabrzmiało prawykonanie utworu Georga Katzera pod tytułem „Discorso”, nazwane tak chyba dla śmiechu, z uwagi na bliskość karnawału, bo gdyby rzeczywiście rozmawiano tak, jak on pisze, nigdy w życiu nikt z nikim nie zdołałby się dogadać. Owa kompozycja miała jednak przynajmniej taką zaletę, że w jej estetykę brzmieniową idealnie wpasowywały się kaszle, szelesty i – nomen omen – rozmowy publiczności.

Fot. Monika Rittershaus

Hałasy w dużej mierze ucichły, kiedy zaczęła się symfonia Beethovena. W dużej mierze, bo nie całkiem. Właściwie nie jesteśmy pewni, po co grywa się ten utwór w całości, skoro gros słuchaczy zależy wyłącznie na usłyszeniu finału z „Odą do radości”. Skoro już chór jest na miejscu, można by go wykorzystać do czegoś ciekawszego niż czekanie przez z górą trzy kwadranse na to, aż się do czegoś przyda. W obsadzie jest też kwartet solistów – tego wieczora byli to Iwona Sobotka (sopran, w zastępstwie za Genię Kühmeier),Wasilisa Bierżanskaja (alt), David Butt Philip (tenor) i Paul Gay (bas). W swoich partiach – trzeba przyznać niewdzięcznie skonstruowanych przez Beethovena – spisali się średnio i pod względem całościowego zestrojenia, i w ustępach par excellence solowych. W przypadku tego materiału trudno jednak oceniać śpiewaków – jest go tak mało, że słuchaczowi pozostaje w sumie tylko mgliste pierwsze wrażenie, które w tym wypadku było niedobre, jeśli chodzi o basa i tenora, słabe w odniesieniu do sopranu i całkiem niezłe względem altu. Dyrygent niewątpliwie dysponował dobrze przygotowanymi orkiestrą i chórem, ewidentnie okrzepłymi w tym repertuarze, ale sprawiał wrażenie, jakby on również nie do końca wiedział, po co wykonywać tę symfonię.

W paszczy dźwięku, czyli Filharmonicy Berlińscy w Mozarcie i Ravelu

Całkiem oryginalny program zaplanowali na koncert sylwestrowy Filharmonicy Berlińscy występujący w swojej macierzystej sali pod batutą Daniela Barenboima. Rozpoczęli utworem bardzo klasycznym i zachowawczym „XXVI koncertem fortepianowym D-dur” KV 537 Mozarta, a w drugiej części wieczoru zaprezentowali odważne i nowatorskie dzieła Ravela. Koncert Mozarta – napisany na koronację Leopolda II w 1789 roku – spełnia tradycyjnie świąteczne zapotrzebowanie na coś względnie podniosłego, lecz nie przytłaczającego. Z utworów Ravela wybrano natomiast te inspirowane muzyką Półwyspu Iberyjskiego, co przewrotnie realizowało zapotrzebowanie na szeroko pojęty pierwiastek gorących rytmów południa. Mieliśmy więc „Rapsodię hiszpańską”, a w niej „Habanerę” i „Malagueñę”, swoiste odpowiedniczki habanery i seguidilli z „Carmen”, bardzo pożądanych w programach gal operowych.

„Koncert koronacyjny” Mozarta Barenboim poprowadził od fortepianu. Podszedł do niego z ogromną swobodą – w końcu wykonuje go od dobrych 50 lat! – ale bez zbytniej nonszalancji. Zadbał o klarowność brzmienia i nie ulepił z tego utworu mdłej, amorficznej kulki marcepanu. Niewątpliwie wydatnie pomogło mu w tym znakomite przygotowanie orkiestry oraz współpraca bardzo aktywnego i komunikatywnego koncertmistrza oraz liderów sekcji. Nawet kiedy Barenboim skupiał się w większości na realizacji partii fortepianu, towarzyszący mu instrumentaliści grali „na autopilocie”. Część wolną, „Larghetto”, nienależącą do najbardziej porywających oraz innowacyjnych utworów w historii muzyki, zagrał tak, że nie zdążyliśmy się zmęczyć jej przewidywalnością i powtarzalnością, a to doprawdy spore osiągnięcie. W finałowe rondo dyrygent wprowadził orkiestrę attacca, prawdopodobnie po to, żeby uniknąć braw, które rozległy się po pierwszej części. Dodało to przy okazji dezynwoltury temu wykonaniu, które – jak zwykle u Barenboima – było nade wszystko eleganckie.

Fot. Robert Niemeyer

Ta klarowność myśli i gestu oraz skrupulatność, jakie cechują tego dyrygenta, znakomicie sprawdzają się w muzyce początku XX wieku i pozwalają jej zachować komunikatywność formy bez tracenia na precyzji detali. Ukazują one pełnię urody i złożoności tej wielkiej symfoniki często opartej na kameralnych brzmieniach, co znakomicie było słychać w „Pawanie na śmierć infantki”. W „Habanerze” dyrygent ujawnił przyjemną kapryśność, o którą byśmy go nie podejrzewali, nadał też „Malagueñi” idealny, falujący puls nie tylko w sensie rytmicznym, ale również dynamicznym. Kulminacją z prawdziwego zdarzenia okazało się „Boléro”. Nabrzmiewało, ciesząc mnogością zabiegów barwowych poszczególnych instrumentów i ich zestawień, a uroda tych efektów sprawiała, że słuchacz ani się obejrzał, już wylądował w paszczy dźwięku, pochłonięty i obezwładniony, jakby ten sylwester nie miał być kolejnym, tylko ostatnim. Mała śmierć, wielka muzyka.

W świetle i w cieniu, czyli RIAS i „Geniusz Händel”

Wbrew obawom jednych, a nadziejom niektórych świat nie skończył się jednak na sylwestrze w Filharmonii Berlińskiej i w Nowy Rok dość triumfalnie obwieścił kontynuację swojego istnienia koncertem chóru RIAS z towarzyszeniem Akademie für Alte Musik i pod batutą Justina Doyle’a. Mamy wrażenie, że odkąd Doyle objął stanowisko dyrektora muzycznego RIAS-u stara się kłaść nacisk muzykę angielską – dwa lata temu na koncercie noworocznym jego zespół wykonał „Teodorę” Händla, a w tym roku wiązankę fragmentów chóralnych z rozmaitych jego oper i oratoriów. Doyle ma świetny zmysł kolorystyczny, potrafi modelować barwę chóru i orkiestry (którą nawet we fragmentach czysto instrumentalnych dyryguje w bardzo) – pod jego batutą Händel brzmi, jakby przy pisaniu swoich utworów inspirował się malarstwem i technikami światłocieniowymi. Dyrygent niczym Rembrandt „oświetlał” wybrane aspekty partytury, nadając głębię psychologiczną fragmentom chóralnym, które w tym ujęciu stały się jakby niezależnymi miniaturami.

„Koncert koronacyjny” Mozarta Barenboim poprowadził od fortepianu. Podszedł do niego z ogromną swobodą – w końcu wykonuje go od dobrych 50 lat! – ale bez zbytniej nonszalancji. Zadbał o klarowność brzmienia i nie ulepił z tego utworu mdłej, amorficznej kulki marcepanu. | Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Mimo znakomitego poziomu wykonawczego i bardzo umiejętnie dobranego programu, tym noworocznym koncertem świat ukazał nie tylko swoje dalsze istnienie i pokłady ukrytego piękna, ale także zasygnalizował swoją niedoskonałość. A dokładniej wyeksponował ją ten, kto wymyślił, że co parę utworów odzywać się będzie, profesjonalna zresztą, konferansjerka, by przedstawić słuchaczom, garść szczegółów z biografii Händla, równie znanych, co w tamtym momencie zbędnych albo wręcz przeciwskutecznych jeśli chodzi o kreowanie nastroju skupienia. Z jednej strony zabieg ten potwornie zaburzał dramaturgię całego koncertu, ale z drugiej podkreślał umiejętność budowania napięcia przez Doyle’a – w końcu co kilka utworów musiał je odbudowywać, co było możliwe dzięki jego wyobraźni i rewelacyjnym możliwościom chóru RIAS. Wygrało więc światło, a cień koniec końców tylko je uwydatnił.

 

Koncerty:

Koncert sylwestrowy: Rundfunk-Symphonieorchester Berlin, Rundfunkchor Berlin, dyrygent: Władimir Jurowski, soliści: Iwona Sobotka, Wasilisa Bierżanskaja, David Butt Philip, Paul Gay, Konzerthaus Berlin, 30/31 grudnia 2018 roku.

Koncert sylwestrowy: Berliner Philharmoniker, dyrygent i fortepian: Daniel Barenboim, Berliner Philharmonie, 29/30/31 grudnia 2018 roku.

Koncert noworoczny „Genius Händel”, RIAS Kammerchor, Akademie für Alte Musik, dyrygent: Justin Doyle, Berliner Philharmonie, 1 stycznia 2019 roku.