Poniższy tekst będzie swoistym przyznaniem się do zmiany poglądów. Jeszcze ponad rok temu uważałem, że jedyną drogą dla stołecznych modernizacji powojennego modernizmu opcją jest jak największe pozostawianie oryginalnej substancji architektonicznej. Dziś nie byłbym aż tak krytyczny.

Rotunda

Jednym z głównych przykładów, które jeszcze niedawno służyły za ilustrację tezy, że ponieśliśmy klęskę w walce o zachowanie dziedzictwa powojennego modernizmu, były losy stołecznej Rotundy. Jeden z najbardziej ikonicznych budynków w Warszawie, niemniej symboliczny niż Pałac Kultury (gdzie w końcu wszyscy się umawiają? Pod Rotundą! Formuła ta funkcjonowała nawet pod jej nieobecność), nagle zniknął z powierzchni ziemi. Pomimo starań o zachowanie chociaż części z jego oryginalnej substancji, budynek został rozebrany, co było smutnym widokiem. Jednak wraz z realizacją nowego projektu, który odtwarzał dawną strukturę architektoniczną, do złudzenia przypominającą dobrze znany nam wcześniej grzebień Rotundy, mój krytycyzm złagodniał. Odświeżona fasada w połączeniu z nową funkcjonalnością budynku, który ma być otwarty na okolicę i mieszkańców miasta, pozwala wierzyć, że będzie to modernizacja w pełnym tego słowa znaczeniu. Wątpliwość budzi ten wyrastający za nim kolos, który zdominuje przyszłą Rotundę gabarytowo, a także odwróci od niej uwagę swoją przełamaną fasadą. Liczę jednak na to, że funkcjonalnie nowa Rotunda się obroni.

Zodiak

Jednym z przełomowych momentów w myśleniu o przetwarzaniu dziedzictwa architektury powojennego modernizmu są losy pawilonu Zodiak. Budynek ten, zaprojektowany w 1968 roku przez Jana Bogusławskiego oraz Bohdana Gniewiewskiego pod pawilon restauracyjny, stanowił jeden z najważniejszych elementów tak zwanej Ściany Wschodniej. Rok 1989 przyniósł dla niego zasadnicze przemiany – pawilon restauracyjny oddzielono od dawnego tarasu kawiarnianego połączonego z kwiaciarnią i sprywatyzowano. Reszta uległa zapomnieniu i przez lata popadła w ruinę – do czasu, gdy Oddział Warszawski SARP zwrócił się do Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy z propozycją odrestaurowania tej części pawilonu Zodiak i stworzenia w nim instytucji popularyzującej wiedzę architektoniczną o Warszawie. Inwestycja szła powoli, po drodze zbierając oskarżenia o zburzenie modernistycznego pawilonu, ale efekt końcowy okazał się olśniewający. Pieczołowite odtworzenie dawnych detali pawilonu (lastryko odtwarzane w oparciu o ocalałe kawałki oryginalnej podłogi z dawnego budynku), kreatywny dialog z elementami, które uległy zmianie (części dawnej mozaiki projektu Marii Leszczyńskiej, która wcześniej znajdowała się na tarasie, dziś ozdabiają klatkę schodową w formie nowej mozaiki, wykonanej przez Magdalenę Łapińską-Rozenbaum). W ciekawy sposób zaaranżowano również nowe rozwiązania przestrzenne (przebudowa tarasu na zabudowane piętro, z wkomponowaniem struktury pergoli wieńczącej dawny taras w obecną strukturę dachu). O Zodiaku mógłbym pisać długo, bo pracowałem przy jego otwarciu i być może dlatego uwierzyłem, że dawne struktury modernistyczne mogą ulec udanej przemianie. I nie musi to oznaczać dogmatycznego odtwarzania wszystkich elementów, bez twórczej reinterpretacji oryginału. Zodiak to nie jedyny przykład takiego podejścia.

Cepelia

Podobny los czekać będzie pawilon Cepelii. O niewątpliwej potrzebie zmiany przekonała nas ostatnia odsłona festiwalu Warszawa w Budowie. Ekspozycja, umieszczona we wnętrzach tego gmachu, uwidoczniła, jak bardzo świat zapomniał o tych murach. Stary dywan dawnego kasyna, w który wsiąkły kilogramy dymu papierosowego i kręte, ciemne korytarze przejść służbowych robiły wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Całości wizerunku dopełniało wyjście, które w ostatnich latach stało się miejscem przesiadywania okolicznych bezdomnych.

Tym bardziej nie dziwił fakt, że krótko po zamknięciu wystawy zaczęto myśleć o tym, jak zmienić ten, bądź co bądź, piękny pawilon. Propozycja stworzenia w jego wnętrzach sieciowej restauracji fast-foodowej wzbudził sprzeciw części mieszkańców Warszawy. I chyba nie wziął się on z obaw o zniszczenie architektury budynku, a raczej ze szczytowego natężenia taniochy w centrum miasta. W sprawę zostały zaangażowane nawet wojewódzkie służby konserwatorskie, które ogłosiły, że wpiszą obiekt do rejestru zabytków. To ciekawe, że nie spieszyły się z podobną interwencją wcześniej, gdy rozbierano Rotundę. Pytanie, czy to ostatecznie uchroni obiekt przed degradacją. Czasami bowiem dobrze przemyślana inwestycja jest w stanie ożywić budynek, w odróżnieniu od interwencyjnego wpisu do rejestru, który opinia publiczna przyjmuje z radością, ale budynek skazuje na pożarcie przez bezczynność prywatnego właściciela.

Emilia

Nie sposób pominąć jeszcze jednego obiektu, który zostanie wkrótce twórczo odtworzony. Dom handlowy Emilia, który kilka lat temu zniknął z okolic Emilii Plater oraz Pańskiej, powróci przed Pałacem Kultury jako ogród zimowy. Możliwość takiej inwestycji przewidział obowiązujący w tym miejscu plan miejscowy, a realizacji projektu podjęła się grupa BBGK Architekci. Rozbiórka oryginalnego budynku zakładała precyzyjne pocięcie betonowej konstrukcji oraz dachu, konserwację tych elementów i wykorzystanie ich w nowej lokalizacji. Fakt, nie będzie już łącznika z sąsiednim budynkiem mieszkalnym. Fakt, zmieni się funkcja samego pawilonu. Jednak lepsze jest takie rozwiązanie, aniżeli zniknięcie bryły z przestrzeni miasta.

Co dalej?

Jeszcze długo będziemy wspominać nieodżałowany Supersam i jego finezyjnie wygięty dach. Pomni losu, jaki go spotkał, powinniśmy odpowiedzialnie myśleć o istniejących budynkach. Niektóre z nich przechodziły w międzyczasie remonty, były przerabiane, słowem: nie są w całości oryginalne. Swego czasu dobrą metodę ratowania elementów z architektury modernizmu na łamach „Kultury Liberalnej” zaproponowała grupa Centrala razem z Aleksandrą Kędziorek . Przedstawili pomysł wykorzystania rozebranych części z budynków powojennego modernizmu jako potencjalnego surowca do wykorzystania w innych budowlach – coś jak architektoniczne spolia – pozwala to nie tylko na przetrwanie ducha architektury, ale również wpisuje się w język danego stylu. W czasach niedoborów te elementy były wykonywane technikami rzemieślniczymi. Uważam to za dobry pomysł, jeśli ingerencja w budynek jest znacząca.

Czas biegnie nieubłaganie i nie oszczędza również architektury. Lata 90. pokazały nam w pełnej krasie, jak zestarzeć się potrafią niektóre budynki, również przez zaniedbanie. Gdy po latach zajrzałem do wnętrz jeszcze funkcjonującego „Smyka” (przed zamknięciem i „odnowieniem”), uzmysłowiłem sobie, że tamten budynek nie przystaje do obecnych realiów, był zbyt ciemny wewnątrz. Trudno powiedzieć, na ile zły wpływ miał na niego remont po pożarze z lat 70., ale nowy „Smyk” z zewnątrz wygląda bardzo dobrze. Lepiej niż w porównaniu do ostatnich lat jego funkcjonowania (wiem, że za to zdanie mogę zostać zlinczowany). Remont „Smyka” nie był idealnym przykładem obejścia się z substancją architektoniczną, ale niech o sukcesie tego eksperymentu (renowacji – jak utrzymywał architekt – w stylu japońskim) zadecyduje to, jak budynek ten sprawdzi się w nadchodzących latach. Miasta projektujemy w końcu na przyszłość, a dla historii.