Znikanie kolejnych dzieł powojennego modernizmu z przestrzeni polskich miast stwarza złudzenie, jakobyśmy stali wyłącznie przed alternatywą: zachowywać lub burzyć. Chęć zachowania wartościowych architektonicznie budynków często przegrywa z rzeczywistością rynkową. Świadomość, że burzenie spotyka się z coraz większym społecznym oporem, sprawia, że deweloperzy zaczęli proponować trzecią drogę: zachowanie oryginalnych elementów i wtopienie ich w nowy projekt. Przykłady dworca głównego w Katowicach czy warszawskiej hali Koszyki pokazują, jak zgniły jest to kompromis. Naszą propozycją chcemy rozbudować repertuar dostępnych rozwiązań, wskazując dla budynków, których wyburzenie jest nieuchronne, inne przeznaczenie: architektoniczne transplantacje.
„Wspólny wokabularz” powojennego modernizmu
Powojenna architektura jest często oceniana przez pryzmat materiałów, z których została zbudowana. Ich niedoskonałość i nietrwałość powraca w każdej dyskusji o zagrożonych obiektach, stając się argumentem za ich wyburzeniem. Śmiemy jednak twierdzić, że również w tych niepozornych elementach tkwi wartość tej architektury.
Pisząc o architekturze dworca Warszawa Wschodnia projektu Arseniusza Romanowicza i Piotra Szymaniaka, Hubert Trammer wskazuje na jego ściany osłonowe – formą przypominające stosowane na Zachodzie rozwiązania systemowe, uzyskane jednak metodami rzemieślniczymi. Ze względu na małe zapotrzebowanie, w PRL-u nie produkowano zamkniętych profili – architekci radzili sobie więc inaczej, wykonując ramy ścian osłonowych z ręcznie skręconych płaskowników. Wypracowane rozwiązania powtarzali w kolejnych realizacjach. Ograniczona pula materiałów budowlanych, dostęp jedynie do krajowych technologii i wypracowana własnymi siłami rzemieślnicza „prefabrykacja” stanowiły rodzaj „wspólnego wokabularza” powojennych architektów – architektonicznego słownika, z którego elementów komponowano budynki, często o wyjątkowych formach i wartościach przestrzennych. Terakota dostępna zaledwie w kilku kolorach, mozaiki z fabrycznych odpadów, posadzki z lastryko, laminowane wysłony, charakterystyczne ryflowane aluminiowe panele fasadowe, ślusarki krat i barierek udające wyroby hutnicze – to elementy, które współtworzyły architekturę powojennego modernizmu, a które ze względu na ich półrzemieślniczą produkcję są niemożliwe do podrobienia za pomocą współczesnych materiałów. Tracąc autentyczną tkankę architektoniczną, tracimy więc część historii tej architektury. Powołując się na „wspólny wokabularz”, możemy je jednak zachować – przeszczepiając do innych budynków z tego samego okresu.
Rozproszone zabytki
W tym ponownym wykorzystaniu materiałów pochodzących z rozebranych budynków nie chodzi jednak o prosty rachunek ekonomiczny czy popularną we współczesnej architekturze ideę recyklingu. Chcemy zwrócić uwagę na siłę symboliczną tych materiałów. Każdy rozbierany obiekt to potencjalny rezerwuar surowców zarówno budowlanych, jak również narracyjnych.
Świetnym tego przykładem są spolia – elementy historyczne wkomponowane w późniejsze budowle, niosące określony ładunek symboliczny, czy wręcz magiczny. Zbudowany w 315 r. Łuk Konstantyna w Rzymie nie bez powodu zawiera fragmenty powstałe w złotym okresie Cesarstwa – ich obecność w pomniku stworzonym na chwałę Konstantyna Wielkiego miała w symboliczny sposób umieszczać go między wielkimi cesarzami. Wiara w magiczną moc fragmentów budynków towarzyszy nam do dziś – wystarczy prześledzić losy szczątków wież World Trade Center. Stal z tych gmachów została przetopiona i wykorzystana do budowy statku marynarki wojennej USS New York LPD-21, który wspomagał Stany Zjednoczone w walkach m.in. w Zatoce Perskiej. Trudno o bardziej symboliczne skanalizowanie traumy niż poprzez przerobienie jej w obiekt mający ją przewalczyć.
Co ważne, te historyczne, oderwane od macierzystego budynku elementy nadal są nośnikami jego tożsamości. Powstaje jedynie pytanie: gdzie taki budynek się znajduje. Prowadzona przez wikipedystów lista fragmentów muru berlińskiego jest próbą zebrania w jednym miejscu informacji o jego częściach rozproszonych po całym świecie. Fragmenty rozesłane do Ameryki Północnej po Australię jako symbole demokratycznych przemian są nadal poszukiwane – 10-metrowy fragment muru sprzedano w 2007 r. na aukcji Sotheby’s i nie udało się go później zlokalizować. Grecy domagający się od prawie 200 lat zwrotu części Partenonu, doskonale wiedzą, gdzie znajdują się jego elementy i chcą doprowadzić do ich ponownego połączenia. Rozsiane po muzeach marmury Partenonu i bez tego pozostają jednak częścią tego samego budynku — mają na tyle silny ładunek symboliczny, że ich przestrzenne rozproszenie nie ma znaczenia dla ich spójności. Podobnie jest zresztą z Koloseum, które osiągnęło rzadką na tym świecie umiejętność bilokacji — jego oryginalne elementy znajdują się jednocześnie w dwóch miejscach: w historycznej ruinie i w Porto di Ripetta zbudowanym w 1704 r. nad Tybrem. I ta wiedza, rzadka wśród turystów, pozostaje w zbiorowej pamięci mieszkańców Rzymu. O symbolicznej spójności rozczłonkowanych budynków i zabytkach znajdujących się w wielu miejscach wokół nas często wspomina nowojorski konserwator architektury Jorge Otero Pailos.
Pytanie o lokalizację rozproszonych części stawiano również wobec interesującej nas architektury modernizmu. Pierwsza modernistyczna ruina – zburzony w 1930 r. pawilon niemiecki z wystawy w Barcelonie zaprojektowany przez Miesa van de Rohe (1929) – też istnieje gdzieś w rozproszonych fragmentach. Próbę ich odnalezienia podjęła OMA przy okazji Triennale w Mediolanie w 1984 r. W momencie, gdy barceloński pawilon rekonstruowano z nowych materiałów, architekci OMA tropili historyczne elementy – ich półfikcyjne losy przedstawili później na wystawie.
A co gdyby ten proces rozpraszania oryginalnych elementów architektonicznych odbywał się świadomie? Gdybyśmy podobnie jak Rzymianie wiedzieli, gdzie znajdują się fragmenty ważnych dla naszej tożsamości budynków, bez konieczności odtwarzania wstecz ich losów? Przeprowadzanie szczegółowych inwentaryzacji, dokumentowanie detali i – gdy rozbiórka budynku okazuje się nieuchronna – deponowanie jego fragmentów w innych budynkach wydaje się lepszym rozwiązaniem niż jego zupełna utrata. Zwłaszcza, że przy „wspólnym wokabularzu” powojennego modernizmu nie jest konieczne tworzenie architektonicznych hybryd pokroju katowickiego dworca – rozbierane budynki mogą symbolicznie zasilić i technicznie uratować swoich najbliższych architektonicznych krewnych.
Modernistyczne „spolia”
W tym właśnie tkwi sedno naszej propozycji. Wyobraźcie sobie, że z elewacji budynku administracyjnego Centralnego Domu Towarowego w Warszawie (tzw. „Smyka”) odzyskujemy ażurowe kształtki. Elementy te doskonale pasują do architektury osiedla WSM Koło, powstałego w tych samych czasach. Zastosowane w nim podobne ażury wytłuczono. Przeniesienie tych detali spowodowałoby, że nie tylko odzyskalibyśmy utracony element architektury Syrkusów, ale i symbolicznie uratowalibyśmy tę część CDT, która w pierwszej kolejności trafiła pod kilof i właściwie już została zapomniana. Miła jest świadomość, że donice ustawione przed stacją Warszawa Powiśle są elementem uratowanym z rozbiórki Supersamu.
Te architektoniczne transplantacje nie muszą ograniczać się geograficznie do jednego miasta. W przypadku Warszawy, gdzie waloryzacja tego, co z powojennego modernizmu jest warte zachowania, nie nadąża za tempem zmian w przestrzeni, rozszerzenie architektonicznych transplantacji na inne miasta może nie tylko uratować tkankę burzonych budynków, ale i stać się sposobem na spłacenie architektonicznego długu. Powojenna odbudowa warszawskich zabytków odbywała się w dużej mierze dzięki zbiórce cegieł ze zrujnowanych historycznych budynków w całym kraju, zwłaszcza na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Teraz ten dług mógłby być spłacony – elementy powojennych warszawskich realizacji, których nie udało się uratować przed rozbiórką, mogłyby podtrzymać życie obiektów modernistycznych w innych miastach – i w ten sposób też symbolicznie przetrwać, choć już poza Warszawą.
W tej propozycji potraktowania tkanki wyburzonych budynków powojennego modernizmu jako swoistych „spoliów” – przeszczepianych jednak do budynków z tego samego okresu – kryje się nie tylko chęć symbolicznego ocalenia pamięci o konkretnych realizacjach. Stoi też za tym chęć zachowania materiałowej autentyczności tej architektury – przetrwania „wspólnego wokabularza”, którego elementy powstawały w ramach niedoskonałej produkcji i częściowo w ramach rzemieślniczej „prefabrykacji”. Gdy już uda się wywalczyć zachowanie obiektów z tego okresu, ich renowacja najczęściej wiąże się z wymianą tych elementów na nowe – współczesne, doskonalsze materiały nie mają jednak w sobie tej samej aury autentyczności i wprowadzone do budynku zupełnie zmieniają wyraz tej architektury. Jej część, wraz ze znikaniem architektonicznego „wspólnego wokabularza”, znika więc bezpowrotnie. Można ją uratować.