Jakub Bodziony: Dlaczego była komunistyczna aktywistka jest w jednej partii z Nigelem Faragem?

Clair Fox: Z powodu tego w jaki sposób nasz rząd zajmował się procesem wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Myślę, że większość osób myślała, że po prostu opuścimy wspólnotę, ale z czasem, coraz wyraźniej widzieliśmy, że tradycyjne ugrupowania nie potrafią tego zrobić. Wśród wielu osób o bardzo różnych poglądach, w tym i bardzo lewicowych, pojawiła się troska o naszą demokrację, którą wyraża Partia Brexit. Stąd jej popularność i sukces w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Czy brexit jest lewicowy?

Nie, to kwestia ponadpartyjna. Wiele osób, które zagłosowało za opuszczeniem UE ma lewicowe poglądy, a ich krytyka Brukseli skupiała się na tym, że instytucje europejskie podważały narodową suwerenność państw członkowskich i społeczną możliwość kontroli władz. Zresztą to czy ktoś ma lewicowe czy prawicowe motywacje jest drugorzędne w stosunku do tego, że głosowanie było trzy lata temu!

I w międzyczasie toczyło się mnóstwo debat szeregiem projektów dotyczących przyszłości Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej.

I jaki był tego efekt?

Premier Theresa May po wielu porażkach poniesionych w brytyjskim parlamencie pod koniec maja podała się do dymisji.

Historia gabinetu premier May pokazuje, że ugrupowania parlamentarne nie są w stanie zrealizować demokratycznej decyzji społeczeństwa.

I wy zamierzacie ją zrealizować? Pani właśnie zdobyła mandat europosłanki z ramienia nowej Partii Brexit.

Byłam zdziwiona, że Wielka Brytania w ogóle bierze udział w tych wyborach, bo przecież w marcu 2019 roku miało nas już tu nie być! Brytyjczycy potrzebują pozytywnej zmiany w krajowej polityce, dlatego uważam, że nasza partia nie jest jedynie projektem na wybory europejskie.

Chyba podobnie myśli duża część Brytyjczyków, bo pani partia dostała ponad 30 proc. głosów, zdobywając 29 miejsc w parlamencie, deklasując Partię Pracy i torysów.

Nasze zwycięstwo to gorzka reakcja na cynizm klasy politycznej, która zawiodła społeczeństwo. Politycy potraktowali wyborców z lekceważeniem i wyższością, kwestionując racjonalność ich decyzji podczas referendum.

A uważa pani, że Brytyjczycy wiedzieli za czym głosują? Kiedy pojawiły się pierwsze wyniki referendum, to najczęściej wyszukiwanym w Google hasłem na wyspach było: „co to jest Unia Europejska”.

Tak zwykle mówią politycy, którzy uważają, że większość zagłosowała w błędny sposób. Nie rozumiem tego stanowiska, bo przecież referendum poprzedziła kampania, w której obie strony miały możliwość przedstawienia swoich argumentów. To klasa polityczna doprowadziła do referendum, a nie społeczeństwo. Głosowanie się odbyło i zwyciężyli ci, którzy opowiedzieli się za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Wtedy część polityków stwierdziła, że to był błąd, bo oni chcą żeby ludzie tak głosowali. Ale tak to nie można działać, bo nie na tym polega demokracja.

To znaczy?

Nie można udawać demokratycznych polityków, a kiedy jest się niezadowolonym z tego jak zagłosowały masy, to wtedy stwierdzać, że jednak społeczeństwo nie rozumie polityki, a my wiemy lepiej i będziemy decydować w jego imieniu. Na szczęście po obu stronach sceny politycznej są demokraci, którzy zdają sobie sprawę z tego, że mówienie ludziom, że ich głos jest bez znaczenia, bo byli zbyt głupi żeby zrozumieć za czym głosują, to bardzo niebezpieczny proces.

Czy pani wierzy, że Partia Brexitu przyniesie realną zmianę?

To niesamowite, że ugrupowanie, które istnieje niespełna dwa miesiące wywołuje tak dużo emocje. Wydaję mi się, że wobec implozji Partii Pracy i Konserwatystów, nasze ugrupowanie w istotny sposób przyczyni się do osłabienia systemu dwupartyjnego. Udało nam się połączyć ludzi z bardzo szerokiego spektrum politycznego i proszę mi wierzyć, że ta zmiana nie będzie tymczasowa.

Ale jaka to będzie zmiana, skoro z Nigelem Faragem różni panią tak fundamentalne jak stosunek do imigracji czy zmian klimatycznych?

Wspaniałą cecha demokracji jest możliwość sporu i debaty.

Wewnątrz jednej partii?

Jak najbardziej. Najważniejszym problemem jest obecnie walka o kształt brytyjskiej demokracji, tak żeby politycy słuchali się głosu swoich wyborców.

Dlaczego lewicowa demokratka zagłosowała za brexitem?

Bo Unia Europejska ignoruje swoje społeczeństwa i chce podejmować decyzje bez ponoszenia za nie odpowiedzialności. Nie ma nic demokratycznego w Unii Europejskiej, która jest hierarchiczną, technokratyczną strukturą, która osłabia demokrację poprzez osłabianie narodowej suwerenności, co mogliśmy zaobserwować podczas kryzysu strefy euro i tego w jaki sposób Grecja została zmuszona do reform. Jej reakcja na kryzys migracyjnymi była skandaliczna, pełna hipokryzji i sprowadziła się do przekształcenia Europy w twierdzę. Dodatkowo, Unia wywiera bardzo zły wpływ na kraje rozwijające się, a jej protekcjonizm niszczy biedniejsze afrykańskie i azjatyckie państwa.

Ale to jeśli Wielka Brytania wyjdzie z UE, to czy we wszystkich tych kwestiach nie będzie mniej suwerenna niż teraz? Londyn pozostanie pod wpływem wielu europejskich legislacji, ale nie będzie już częścią procesu decyzyjnego.

Tak by się stało jeżeli zaakceptowalibyśmy umowę, która zaproponowała Theresa May, czego nie chciała większość społeczeństwa. Ludzie nie zagłosowali za wyjściem z Unii na podstawie argumentów gospodarczych tylko z powodu znaczniej bardziej skomplikowanych przyczyn politycznych i brexit może być impulsem do renegocjacji naszej umowy społecznej.

Rzeczywiście, większość społeczeństwa nie akceptowała umowy May, ale szczerze mówiąc to trudno zrozumieć czego oczekują Brytyjczycy. Podczas jednego posiedzenia parlament odrzucił możliwość pozostanie w UE, umowę brexitową premier May, możliwość wyjścia Wielkiej Brytanii bez umowy i propozycję rozpisania drugiego referendum.

Brexit uwydatnił wewnętrzny kryzys brytyjskiej demokracji. Ponad 70 proc. wybranych przez społeczeństwo polityków chciało zostać w UE i nie są entuzjastycznie nastawieni do opuszczenia Wspólnoty, co kontrastuje z oczekiwaniami społeczeństwa. Parlament za wszelką cenę stara się rozwodnić instrukcje, które otrzymał od elektoratu. A one były jasne – wychodzimy z Unii Europejskiej.

To sprawa znacznie przekroczyła wymiar naszych przyszłych relacji z UE, bo zdaliśmy sobie sprawę, że technokratyczne elity nie chcą słuchać własnych wyborców.

To jak według pani miałby wyglądać idealny brexit?

Zmarnowaliśmy trzy lata i teraz nie mamy czasu. Jedyną opcją jest po prostu wyjście z Unii, bez żadnych umów.

Czyli najbardziej radykalne rozwiązanie.

To, wbrew pozorom, jest jedno z najłatwiejszych rozwiązań. Bo zależy tylko od nas.

Ale konsekwencje dla brytyjskiej gospodarki mogą być bardzo poważne.

Oczywiście, zgadzam się, że będziemy musieli ponieść pewien koszt ekonomiczny tej decyzji. Ale brytyjska gospodarka do wielu lat znajduje się w stagnacji i wydaje mi się, że brexit w dłużej perspektywie może być dla niej pozytywnym impulsem.

W jaki sposób?

Bo wreszcie uzyskamy kontrolę nad naszym przemysłem i tym jakie relacje handlowe chcemy mieć z resztą świata. W ten sam sposób będziemy sprzeciwiać się interesom międzynarodowych korporacji, które posiadają ogromne wpływy w Unii Europejskiej.

Naprawdę uważa pani, że brytyjska gospodarka będzie się lepiej rozwijać poza UE?

Przecież my nie zapadamy się pod wodę, będziemy tam gdzie jesteśmy, ale już nie jako członkowie UE. Nie musimy być częścią Unii żeby osiągnąć sukces. Jest wiele państw spoza Unii, które radzą sobie świetnie. Rozumiem, że to Unia to klub, który jeśli nie jesteś jego członkiem, sprawa ci nieprzyjemności, ale brytyjska gospodarka po wyjściu z UE nie wyparuje z dnia na dzień. Będziemy działać w bardziej kreatywny i przemyślany sposób. Możemy sami zawrzeć umowy handlowe z wieloma krajami czy gałęziami przemysłu, bo nie będziemy musieli podlegać rygorystycznym zasadom, które narzuca nam reżim prawny UE. Muszę przyznać, że to jednocześnie ekscytująca i przerażająca perspektywa.

Czyli jest pani gotowa na skok w nieznane?

Jak najbardziej.