Szanowni Państwo!

Czy da się zabić człowieka oddalonego o setki, a nawet tysiące kilometrów, nie wychodząc z domu? Wiele wskazuje na to, że nie jest to takie trudne, a będzie coraz łatwiejsze. A wszystko przez dynamiczny rozwój technologii i połączeń internetowych, w tym tak zwanego internetu rzeczy [ang. Internet of Things].

Jak piszą w swoim raporcie technologicznym dziennikarze tygodnika „The Economist”, już niedługo gros produktów, które dziś nawet nie kojarzą nam się z zaawansowaną technologią lub nawet połączeniem internetowym, będzie częścią sieci. Specjalne dzwonki do drzwi wyposażone w kamery i pozwalające zdalnie, za pomocą telefonu zobaczyć, kto chciał nas odwiedzić w czasie naszej nieobecności? Proszę bardzo, już istnieją. Systemy pozwalające zdalnie kontrolować temperaturę czy oświetlenie domu? Też można je już kupić. Lodówki, które gdy poznają już nasze nawyki żywieniowe, wyślą nam informację, że właśnie kończą się nasze ulubione produkty? Nie ma problemu. Pieluszki, które za pośrednictwem telefonu zwrócą nam uwagę, że wypadałoby przebrać dziecko? W lipcu firma Pampers ogłosiła stworzenie Lumi, czujnika, który można przyłączyć do jej jednorazowych pieluszek. Urządzenie monitoruje sen dziecka i wysyła powiadomienia, gdy trzeba zmienić pieluchę.

Wraz z drastycznym spadkiem kosztów produkcji mikroprocesorów oraz ich miniaturyzacji, do sieci będzie można przyłączyć właściwie wszystko: od drogich i naszpikowanych technologiami urządzeń – jak samochody – przez sprzęt AGD lub domowy sprzęt sportowy, po rzeczy codziennego użytku, jak szczoteczki do zębów. Każdy z tych produktów będzie kusił odbiorcę jakimś ułatwieniem życia. Szczoteczka zwróci uwagę, że niedokładnie myjemy zęby lub przypomni o zbliżającej się wizycie u dentysty, zmywarka sama będzie domagać się usunięcia usterki, a samochód już wkrótce będzie prowadził się naprawdę sam.

Wszystko to ma jednak swoją cenę. Niewyobrażalna masa informacji, które dziś wydają nam się całkowicie prywatne – kto odwiedza nas w domu, jaką temperaturę pomieszczenia lubimy najbardziej, co jemy na śniadanie lub jak długo myjemy zęby – już wkrótce trafi do sieci. I oczywiście będzie dostępna nie tylko dla nas, ale także dla licznych producentów nowych technologii. Ilość informacji, które już dziś zostawiamy na swój temat w sieci – choćby za pośrednictwem mediów społecznościowych – będzie kroplą w morzu w porównaniu z tym, co ujawnimy już wkrótce.

Ten system naczyń połączonych da również ogromne możliwości działania hakerom i rozmaitym przestępcom. Już dziś można z powodzeniem „włamać się” do jadącego ulicą samochodu i tak utrudnić życie kierowcy, że doprowadzimy do wypadku. A przecież wkrótce zostanie do sieci podłączona także większość sprzętu medycznego. Wielu pacjentów ucieszy się, że powszechne staną się zabiegi prowadzone na odległość, dzięki czemu najlepsi specjaliści z Polski będą mogli zoperować pacjenta w Stanach Zjednoczonych i na odwrót. Ale wyobraźmy sobie, co może się stać, gdy kontrolę nad sprzętem medycznym w czasie operacji przejmie ktoś z zewnątrz.

A zatem – tak, już wkrótce będzie można pozbawić kogoś życia, spowodować karambol na autostradzie czy zamknąć kogoś w domu, nie ruszając się sprzed monitora.

Nowy, połączony ze sobą świat urządzeń niesie ze sobą wiele innych niebezpieczeństw. Żeby możliwe było przesyłanie tak ogromnej ilości danych, potrzebne jest zupełnie nowa jakość przesyłu. Tę ma zapewnić technologia piątej generacji (5G), do wprowadzenia której szykują się kraje na całym świecie.

W tym miejscu od rewolucji w naszym codziennym życiu przechodzimy do możliwe rewolucji geopolitycznej, a nawet zmiany na pozycji globalnego supermocarstwa. Jak to możliwe? Otóż liderem w technologii pozwalającej na stworzenie infrastruktury dla sieci 5G jest chińska firma Huawei. Ta sama, której inny oddział z powodzeniem sprzedaje nam laptopy, tablety czy telefony reklamowane przez Roberta Lewandowskiego.

Co zaskakujące, nie ma w tej dziedzinie żadnego konkurenta ze Stanów Zjednoczonych, a konkurenci europejscy – Ericsson i Nokia – jak się wydaje, póki co zostali w tyle. Tak oto firma z kraju, który do niedawna miał być wyłącznie zapleczem taniej produkcji dla świata zachodniego, zaczyna dominować na rynku najnowszych technologii, które świat (nie tylko zachodni, ale cały) kompletnie zmienią.

Problem w tym, że nowe technologie dają nie tylko gigantyczne możliwości zarobku, ale także dostęp do – wspomnianych – gigantycznych ilości informacji. A to stwarza potężne zagrożenia. Bo skoro już dziś hakerzy są w stanie przejąć kontrolę nad pojedynczym autem, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w podobny sposób uszkodzić miliony pojazdów danego producenta. A przecież można myśleć szerzej – wyobraźmy sobie, co stanie się, kiedy ktoś z zewnątrz przejmie kontrolę nad systemem sygnalizacji świetlnej w wielomilionowej aglomeracji takiej jak Warszawa, Berlin, Londyn czy Nowy Jork. Albo uzyska dostęp do systemu kontroli sieci energetycznej zasilającej dane państwo. Niewykluczone, że następny konflikt o panowanie nad światem nie zacznie się od zrzucenia bomb, ale… wyłączenia światła.

Tego obawia się nawet tak potężne mocarstwo jak Stany Zjednoczone i dlatego najważniejsi amerykańscy politycy z prezydentem na czele nazywają Huawei zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego. Uzasadnienie jest proste. Po pierwsze, Huawei, instalując infrastrukturę do nowej sieci, uzyska na nią trwały wpływ, a także – potencjalnie – dostęp do przesyłanych informacji. Po drugie, Huawei jako firma chińska jest w dużym stopniu uzależniona od chińskich władz, które w sytuacji narastających napięć chociażby na linii Pekin–Waszyngton mogą wykorzystywać te dane do swoich celów. Wniosek dla amerykańskiej administracji jest prosty – rozwój Huaweia i jego ekspansję na rynku technologii 5G trzeba powstrzymać. To dlatego amerykańskie władze wprowadzają kolejne ograniczenia w relacjach handlowych rodzimych firm z ich chińskimi partnerami. Nie omijają one nawet największych gigantów z Doliny Krzemowej. Już wkrótce może się okazać, że z telefonów Huawei znikną produkty Google’a – z mapami, YouTube’em czy GooglePlay na czele.

Presję Amerykanie wywierają także na sojuszników. Do rezygnacji z usług Huawei w zakresie technologii 5G zachęcał niedawno Brytyjczyków sekretarz stanu Mike Pompeo i sam prezydent Trump. W Polsce robił to wiceprezydent Mike Pence podczas ostatniej wizyty w Warszawie.

Deklaracja na temat 5G podpisana wspólnie z premierem Morawieckim zawiera krótką listę warunków, które powinni spełniać dostawcy infrastruktury dla sieci 5G. Wśród nich są między innymi możliwość odwołania się do niezależnego sądu, niezależność od władz i przejrzysta struktura własnościowa. Chociaż ze strony polskiej płyną zapewnienia, że ta deklaracja nikogo nie dyskryminuje, a zawiera jedynie ogólnie słuszne postulaty, jest oczywiste, że jej ostrze wymierzone jest właśnie w chińską firmę.

Czy to źle? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Polska zostaje wciągnięta w globalny konflikt między dwiema potęgami, a nasze możliwości działania są ograniczone. Jak mówił w niedawnej rozmowie z „Kulturą Liberalną” profesor Bogdan Góralczyk, Polska znalazła się między „chińskim młotem a amerykańskim kowadłem”. 

Czy powinniśmy opowiedzieć się po którejś ze stron? Większość polskiej klasy politycznej ciąży ku Stanom Zjednoczonym. Kolejne ekipy rządowe, niezależnie od barw partyjnych, zabiegały o zwiększenie liczby amerykańskich żołnierzy nad Wisłą oraz ich stałą obecność. Problem w tym, że o ile Stany są dla Polski partnerem strategicznym, to ta relacja jest jednostronna, mówi były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Mamy kolejną ekipę frajerów, która myśli, że w polityce międzynarodowej działa to tak, że im bardziej my chcemy, tym bardziej nasz kluczowy sojusznik to uczucie odwzajemni”.

Takie nadzieje są tym bardziej płonne, że prezydent Trump jest politykiem nieprzewidywalnym i dla nawet krótkoterminowych amerykańskich interesów gotów jest od Polski zażądać kolejnych ustępstw – czego niedawnym dowodem była rezygnacja z podatku cyfrowego ogłoszona w Warszawie ustami… wiceprezydenta Mike’a Pence’a! Podobnie postępować może nawet dla celów czysto osobistych – czego dowodzą informacje o rzekomej presji wywieranej na nowego prezydenta Ukrainy, aby ten pomógł Trumpowi… wygrać wybory.

Nieprzygotowanie polskiej klasy politycznej do nowych wyzwań sięga jednak daleko głębiej i ociera się wręcz o groteskę. Oto Paweł Kukiz opowiedział w rozmowie z Onetem jak poseł Marek Suski – obecnie szef gabinetu politycznego Prezesa Rady Ministrów – pochwalił mu się telefonem marki Huawei, który otrzymał od… przedstawicieli chińskiej delegacji! Czy powinien go przyjąć, a tym bardziej używać? „Przynajmniej od 30 lat wiadomo, że służby chińskie instalują w nich oprogramowanie, które służy temu, żeby poznać treść informacji przechowywanych i wymienianych przy użyciu tego urządzenia”, mówi były szef Agencji Wywiadu, pułkownik Grzegorz Małecki w rozmowie z Jakubem Bodzionym i Łukaszem Pawłowskim. Dodaje jednak, że taka „niefrasobliwość” nie jest właściwa tylko politykom PiS-u. I wyjaśnia, jak poważne może mieć konsekwencje.

A co na to wszystko firma Huawei? W ostatnim czasie intensyfikuje wysiłki na rzecz poprawy wizerunku. Szef korporacji, Ren Zhengfei, od niedawna udziela zachodniej prasie regularnych wywiadów. A ostatnio tygodnikowi „The Economist” powiedział, że gotów jest… sprzedać dostęp do dotychczasowych patentów firmy w zakresie technologii 5G, aby pobudzić konkurencję i wykazać transparentność swojej firmy. Czy to poważna oferta i czy coś z niej wyniknie – jeszcze nie wiadomo.

Także w Polsce firma aktywnie działa na polu PR. Ostatnio była jednym z głównych sponsorów Forum Ekonomicznego w Krynicy, a w prasie – zwłaszcza prawicowej, zbliżonej do rządu – pojawiają się artykuły odmalowujące firmę w korzystnych barwach. O wątpliwościach co do oznakowania tych treści jako treści sponsorowanych pisaliśmy już na łamach „Kultury Liberalnej”.

Obecnie Huawei próbuje dowodzić, że jest firmą jak każda inna. Otwartą, transparentną i niezależną od chińskich władz. A oskarżenia płynące pod jej adresem ze strony Waszyngtonu to pochodna rywalizacji chińsko-amerykańskiej. „Naszej firmie zależy na wzroście, rozwoju, na zarabianiu pieniędzy. Gdybyśmy naprawdę przekazywali dane chińskim władzom, to sądzę, że zostałoby to już dawno udowodnione i mocno nadszarpnęłoby naszą wiarygodność. Nie ma takich sytuacji”, mówi dyrektor do spraw komunikacji i strategii Huawei Polska Ryszard Hordyński w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. A jak komentuje krytyczne uwagi wobec jego firmy płynące ze strony najważniejszych amerykańskich polityków? „To sprawa czysto biznesowa”.

Rzecz w tym, że ta „sprawa biznesowa” może mieć ogromne konsekwencje nie tylko gospodarcze, ale i polityczne. I już ma – przypomnijmy, że w styczniu tego roku jeden z pracowników Huawei Polska (obecnie zwolniony) został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa.

Świat wszedł w epokę potężnej przemiany technologicznej, która pociągnie za sobą zmiany w wielu innych dziedzinach życia oraz walkę o władzę na skalę globalną. Odpryski tej rywalizacji będą miały konsekwencje także dla naszego życia. I warto zdać sobie z tego sprawę.

Jak w tej nowej sytuacji odnajdą się polskie władze? O to pytamy wiceministra cyfryzacji i pełnomocnika rządu do spraw cyberbezpieczeństwa Karola Okońskiego. Rozmowę z wiceministrem opublikujemy w najbliższych dniach.

Zapraszamy do lektury!

Łukasz Pawłowski