Harding, Zimmermann i Gerhaher

W przededniu roku jubileuszowego – w 2020 przypada 250-lecie urodzin Beethovena – Frank Peter Zimmermann wystąpił z Filharmonikami Berlińskimi w „Koncercie skrzypcowym D-dur” op. 61 kompozytora. Jego interpretacja była nieomal ascetyczna, ale zdradzała niezwykłą i zasłużoną pewność siebie u solisty. Obok występu Anne-Sophie Mutter było to chyba najbardziej porywające wykonanie tego dzieła, jakie słyszeliśmy. Zimmermann operował skrajnymi rejestrami i zmianami dynamicznymi z dużą precyzją i nie tracąc w żadnym dźwięku nośności, a Harding akompaniował mu w sposób odpowiedzialny, to znaczy przede wszystkim plastyczny i pomysłowy, co przy powtarzalności materiału muzycznego tego dzieła jest nie do przecenienia. Nie przekraczali przy tym granicy, za którą kończy się efektowność, a zaczyna efekciarstwo.

Daniel Harding z Filharmonikami Berlińskimi występuje dość regularnie, a ważne miejsce w jego repertuarze wydaje się zajmować muzyka Gustawa Mahlera – z orkiestrą tą wykonywał już „I symfonię” oraz „VI symfonię”; teraz przyszła kolej na niewielkich rozmiarów dzieło symfoniczne „Symphonischer Satz «Blumine»”, które przedzieliło tego wieczoru wykonanie ośmiu pieśni z „Des Knaben Wunderhorn”. Christian Gerhaher, znany interpretator liryki wokalnej, w tym również Mahlera (co dokumentują jego nagrania z takimi dyrygentami jak Kenet Nagano, Pierre Boulez czy jego stałym towarzyszem, pianistą Geroldem Hübnerem) podchodzi do śpiewanego tekstu z niezwykłą pokorą i skromnością – ta dbałość o słowo zyskała mu opinię następcy Dietricha Fischera-Dieskaua.

Christian Gerhaher, Daniel Harding (c) Monika Rittershaus

Podczas omawianego koncertu Gerhaher ewidentnie zmagał się z infekcją dróg oddechowych, ale technika, którą dysponuje, pozwoliła mu gładko uniknąć wielu pułapek kryjących się w Mahlerowskim cyklu oraz przewalczyć ograniczenia związane z kłopotami zdrowotnymi. W wielu fragmentach jego interpretacja miała jeszcze bardziej recytatorski, skupiony na tekście charakter, przy jednoczesnej rezygnacji z nadmiernej ekspresji, przez co udało się im się podkreślić takie kontrasty zawarte w partyturze, które często umykają uwadze dyrygentów.

Koncert sylwestrowy (c) Monika Rittershaus

Pietrienko i Damrau

Koncert sylwestrowy w Filharmonii Berlińskiej był w tym roku obiektywnie wyjątkowy, a to z uwagi na utwory, które na niego wybrano – gros z nich Filharmonicy Berlińscy wykonali po raz pierwszy w swojej historii, a wcale nie chodzi tu o dzieła nowe, lecz o piosenki oraz fragmenty instrumentalne z musicali tuzów gatunku: George’a Gershwina, Leonarda Bernsteina i Kurta Weilla, a także Richarda Rodgersa, Stephena Sondheima i Harolda Arlena. To prawda, że kompozycje te można zaliczyć do najbardziej efektownych, niemniej w kontekście filharmonijnym przechodzą one swoistą przemianę na poziomie czysto skojarzeniowym – w końcu to tak zwana muzyka rozrywkowa w miejscu pełniącym funkcję świątyni „sztuki wysokiej”. Paradoksalnie utwory (skutecznie) napisane tak, by olśniewać na deskach teatrów musicalowych, w przestrzeni jednej z najbardziej szanowanych instytucji klasycznomuzycznych wypadają… niezobowiązująco, by nie rzec: skromnie, i to wyłącznie dlatego, że nie są operą przez wielkie „O” i symfoniką przez wielkie „Ą”. Jest to jednak ten rodzaj dobrze pojętej skromności, który nie szkodzi materii dźwiękowej, lecz pozwala oczyścić ją z tego, co nadmiarowe, i wydobyć z niej to, co najwartościowsze.

Program koncertu niewątpliwie pozwalał na dużo, i Diana Damrau wykorzystała to, lecz z dużą samoświadomością i klasą aktorską. Zaskakujące było usłyszeć ją w innym repertuarze niż operowy i nawet nie do końca pieśniarski. W swoich musicalowych interpretacjach z sukcesem postawiła na niezwykłą wręcz powściągliwość muzyczną – absolutnie nie można jej zarzucić, żeby śpiewała piosenki z operową manierą, która często sprawia, że takie utwory zamieniają się w parodię. Głos Damrau, oczywiście, stracił przez to na nośności, mimo fantastycznych warunków akustycznych sali Filharmonii Berlińskiej; to trafne estetycznie podejście ukazało pewną słabość takiej techniki w konfrontacji nie tylko z przestrzenią, lecz także z dużą orkiestrą. Na szczęście coś za coś: dzięki temu podejściu piosenki takie jak „Send in the Clowns” czy „Over the Rainbow” – które zapisały się w historii muzyki dzięki poruszającym interpretacjom Shirley Bassey, Glenn Close czy Judi Dench oraz Judy Garland – również u Damrau zyskały kameralny, intymny autentyzm i wypadły przekonująco.

Diana Damrau (c) Monika Rittershaus

RIAS Kammerchor

Zgodnie z wieloletnią tradycją w Nowy Rok w Filharmonii Berlińskiej można było usłyszeć RIAS Kammerchor Berlin. (W ubiegłych latach pisaliśmy między innymi o jego noworocznych wykonaniach „Theodory” Haendla oraz wyboru chórów z różnych oratoriów tego kompozytora).

RIAS oraz Akademie für Alte Musik – mimo „nowocześnie starodawnych” technik wykonawstwa historycznego, to znaczy gry na instrumentach barokowych itp. – stanowią niejako wcielenie dawniejszej szkoły wykonywania muzyki barokowej, bardziej skupionej niż szalonej i skoncentrowanej raczej na jakości i spójności komunikatu niż na dogmatach wyłowionych z siedemnasto- i osiemnastowiecznych traktatów o muzyce. Widać to szczególnie pod dyrekcją Justina Doyle’a, który na samym początku i przede wszystkim zatroszczył się o jakość – dobrał obsadę, dostosowując do spójnej koncepcji brzmieniowej całości: wszystkich śpiewaków cechowała bezbłędna intonacja oraz proste głosy, czasem tylko stosujące niewielkie vibrato.

Kontratenor Tim Mead był na tegorocznym koncercie w znacznie lepszej formie niż 1 stycznia 2017 roku, gdy wykonywał partię Didymusa w „Theodorze”. Przejścia pomiędzy rejestrami w jego głosie są dyskretne, mało słyszalne, góry pewne, a vibrato wyrazowe, a nie wynikające z niedostatków technicznych. Choć śpiewanie tryli nie jest jego mocną stroną, to zwraca uwagę dokładnością i płynnością koloratur, do której daleko znacznie bardziej medialnym kontratenorom, którzy najwyraźniej sądzą, że trochę wdzięku plus miotanie się niczym żachwa podczas szkwału wystarczą, żeby robić muzykę. Zwłaszcza z upływem czasu – przy tego rodzaju głosach technika z roku na rok staje się coraz ważniejsza, a wszelkie niedoróbki bezlitośnie mszczą się na uszach słuchaczy. Mead takiego problemu sprawiać im raczej nie będzie.

Koloratury i nieskazitelna intonacja są też mocną stroną tenora Thomasa Hobbsa, który przykuwa uwagę niezwykle szlachetnym brzmieniem głosu i lekkością w śpiewaniu również najtrudniejszych fraz, wymagających długiego oddechu. Jednocześnie jego interpretacje w sposób niezrównany pokazują czyste piękno kształtu melodii, a nie samego głosu, czy nawet umiejętności technicznych śpiewaka. Może to być kolejny Bachowski ewangelista na miarę Jamesa Gilchrista, Christopha Prégardiena czy Kurta Equiluza.

Bass Roderick Williams, który zapisał się w naszej pamięci we wspomnianym wykonaniu „Theodory” jako najbardziej temperamentny śpiewak tym razem musiał w wielu miejscach powściągnąć swoje zapędy aktorskie, żeby dostosować wyraz do zupełnie innej konwencji narzuconej przez Doyle’a. Udało mu się to znakomicie, bo niewątpliwie jest to śpiewak bardzo uważny; nawet w ostatniej arii („The trumpet shall sound”), niewątpliwie najtrudniejszym i najbardziej popisowym momencie całego oratorium, gdzie zdarzyła mu się drobna wpadka, nie stracił pewności intonacji. Podobnie, jak Mead i Hobbs z maestrią potrafi kształtować recytatywy – w ich wykonaniach są one czasem znacznie ciekawsze niż arie w tym oratorium.

Koncert noworoczny © RIAS Kammerchor / Matthias Heyde

Domeną Julii Doyle są liryczne frazy, które wykonuje bardzo lekko, podobnie do pozostałych śpiewaków przy bezbłędnej intonacji. Całkowicie transparentny głos idealnie nadawał się do pomysłu dyrygenta na brzmienie „Mesjasza”.

Chór RIAS zaprezentował się w znakomitej formie – a to delikatnie mówiąc nie bez znaczenia, ponieważ to, co w tym oratorium najciekawsze, zapisane jest – z drobnymi wyjątkami – właśnie w partii chóru. To właśnie w niej obserwujemy bogactwo barokowej polifonii i największe urozmaicenie pod względem nastroju. Chór RIAS w pełni wykorzystał te możliwości; jego precyzja w każdym aspekcie wykonawczym jest nieprawdopodobna, i mogłaby – a wręcz chyba powinna – być obiektem jak najzdrowszej, twórczej zazdrości innych zespołów chóralnych.

Noworoczny występ w Filharmonii Berlińskiej został zarejestrowany na żywo, po czym w kolejnych dniach odbyły się sesje nagraniowe w słynącym z fenomenalnej akustyki Jesus-Christus-Kirche w berlińskim Dahlem, czekamy więc na płytę z nowym nagraniem „Mesjasza” pod batutą Doyle’a z RIAS Kammerchor w roli głównej. Zapowiada się, że będzie to nagranie inne niż wszystkie.

 

Koncert:

Muzyka: Ludwig van Beethoven, Gustaw Mahler

Dyrygent: Daniel Harding

Soliści: Frank Peter Zimmermann (skrzypce), Christian Gerhaher (baryton)

Berliner Philharmoniker

21 grudnia 2019, Filharmonia Berlińska

Koncert Sylwestrowy Filharmoników Berlińskich:

Muzyka: George Gershwin, Richard Rodgers, Leonard Bernstein, Kurt Weill, Stephen Sondheim, Harold Arlen

Dyrygent: Kirill Petrenko

Solistka: Diana Damrau (sopran)

Berliner Philharmoniker

30 grudnia 2019, Filharmonia Berlińska

Koncert Noworoczny w Filharmonii Berlińskiej:

Muzyka: Georg Friedrich Haendel – „Mesjasz”

Dyrygent: Justin Doyle

Soliści: Julia Doyle (sopran), Tim Mead (alt), Thomas Hobbs (tenor), Roderick Williams (bas)

RIAS Kammerchor Berlin, Akademie für Alte Musik Berlin

1 stycznia 2019, Filharmonia Berlińska