Napięcie na Bliskim Wschodzie, uderzające w polską pamięć historyczną wypowiedzi rosyjskich decydentów czy nieobecność Andrzeja Dudy na obchodach 75. rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz w Jerozolimie – wszystko to składa się na sytuację, która wymaga wyważonych reakcji zarówno polityków obozu rządzącego, jak i opozycji. Niestety, polskie elity nie zapominają o zbliżających się wyborach prezydenckich i towarzyszącej im atmosferze politycznej rywalizacji na śmierć i życie. Krótkoterminowy zysk polityczny przesłania zdroworozsądkową kalkulację oraz, jakkolwiek podniośle by to nie brzmiało, polską rację stanu.
Platforma bije w bęben, Lewica odwraca kota ogonem
Konflikt z Rosją na tle polityki pamięci nie jest niczym nowym, a wypowiedzi prezydenta Władimira Putina rozsławiające dokonania Armii Czerwonej w czasie II wojny światowej i oskarżenia Polski o kolaborację z nazistami nie mogą zaskakiwać. Wszystkie elementy ostatniej połajanki, łącznie z przypominaniem polskiego udziału w rozbiorze Czechosłowacji i grą kartą polskiego antysemityzmu, mieszczą się w mainstreamie rosyjskiej wykładni historycznej. Naprawdę szokujący był popłoch, jaki wywołały te słowa nad Wisłą.
W konflikcie dyplomatycznym na linii Warszawa—Moskwa wielu polityków zwietrzyło szansę na uszczknięcie punktów politycznych. Grzegorz Schetyna żachnął się z powodu „chaotycznego działania MSZ”, które „pokazuje słabość polityki zagranicznej tej ekipy”. Kandydatka KO na urząd prezydencki, Małgorzata Kidawa-Błońska, wezwała polityków PiS-u do kontrreakcji, wskazując na bierność i bezradność rządu.
Wszystkie elementy ostatniej połajanki, łącznie z przypominaniem polskiego udziału w rozbiorze Czechosłowacji i grą kartą polskiego antysemityzmu, mieszczą się w mainstreamie rosyjskiej wykładni historycznej. Naprawdę szokujący był popłoch, jaki wywołały te słowa nad Wisłą. | Filip Rudnik
Rzeczywiście, być może reakcja MSZ była spóźniona i można się zastanawiać nad tym, czy minister Czaputowicz aby nie zapomniał o tym, jaką pełni funkcję. Podobna sytuacja miała zresztą miejsce krótko po morderstwie irańskiego generała Sulejmaniego, kiedy to szef resortu spraw zagranicznych otwarcie powiedział, że trzeba poczekać na oświadczenie Donalda Trumpa, podkreślając niesamodzielność rządu RP. Biorąc jednak pod uwagę to, w jakim pośpiechu i „trybie” polska dyplomacja odpowiadała na rozmaite kryzysy przez ostatnie 4 lata – co zresztą celnie punktowała opozycja – można stwierdzić, że stało się lepiej, że decyzję na słowa Putina skonsultowano między ośrodkiem prezydenckim a rządem. Premier Morawiecki w encyklopedycznym, ale sprawnie napisanym oświadczeniu zaprezentował swoją interpretację przyczyn wypowiedzi rosyjskiego prezydenta – odwrócenie uwagi Rosjan od problemów wewnątrz kraju.
To, że prezydent w sporze nie zabrał głosu, można uznać za celowy zabieg mający na celu nienadawanie rosyjskim wypowiedziom nadmiernej rangi. Trudno nie zgodzić się z Adrianem Zandbergiem, kiedy określił retorykę Putina jako prowokację, którą nie warto przesadnie się zajmować, bo rosyjski prezydent dokładnie na to liczy. W zdumienie wprawia natomiast wypowiedź innego posła Lewicy Macieja Gduli, który przez Twittera przekazał swoją interpretację grudniowego sporu: „Nazwij kogoś wspólnikiem Hitlera. Dziw się, że odpowie, żeś sam hitlerowiec i antysemita. Nazwij go potem totalitarystą i stalinistą. Narzekaj na złe stosunki z Rosją”. Wykładnia Gduli jest dziurawa – złe stosunki z Rosją Polska ma nie od dziś i to bynajmniej nie z powodu jedynie sprzecznych ze sobą wizji historii. Oczywiście, skróty myślowe, tak charakterystyczne dla Twittera, rządzą się swoimi prawami. Sprowadzanie jednak kryzysu w omawianych relacjach do krótkiego i fałszywego „równania” jest mylące.
Nowy rok, stara opozycja
Bardzo ostre były z kolei wypowiedzi polityków opozycji, tłumaczące opinii publicznej przyczyny rezygnacji prezydenta Dudy z uczestnictwa w Światowym Forum Holokaustu w Jerozolimie. Bezsprzeczne jest to, że nieobecność głowy państwa polskiego na tym wydarzeniu godzi w pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy ośrodek prezydencki zrobił wszystko, aby przekonać stronę izraelską do udzielenia Dudzie głosu, aby ten mógł, w razie prowokacyjnych wypowiedzi Putina, zareagować. Oczywiście, jest jedna rzecz, której prezydent mógł nie robić – czyli nie podpisywać niechlubnej nowelizacji ustawy o IPN, aby potem nie wycofywać się z niej z podwiniętym ogonem, próbując ugasić pożar wywołany przez swój obóz.
Nieobecność głowy państwa polskiego na tym wydarzeniu godzi w pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy ośrodek prezydencki zrobił wszystko, co mógł, aby przekonać stronę izraelską do udzielenia Dudzie głosu, aby ten mógł, w razie prowokacyjnych wypowiedzi Putina, zareagować. | Filip Rudnik
Interpretacje tego polskiego blamażu dokonywane przez obie strony politycznej barykady nie przedstawiają problemu całościowo. Ze strony prorządowej, możemy przeczytać, że „My, jako Polacy, jesteśmy naturalnymi wrogami żydowsko-sowieckiej pamięci dotyczącej Holokaustu”. Tak twierdzi były senator profesor Jan Żaryn. Dalej Żaryn przekonuje o „zmowie dawnych środowisk żydowsko-komunistycznych i postsowieckich”, co nie dość, że brzmi źle, to spłaszcza kulisy organizacji całego wydarzenia. Historyk wspomina o zaangażowaniu w Światowe Forum Holokaustu rosyjskiego biznesmena Wiaczesława Mosze Kantora, którego stosunek do Polski jest niechętny ze względu na nieudane przejęcie przez niego spółki Azoty parę lat temu. Postawienie jednak sprawy w ujęciu wyłącznie antypolskiego spisku to daleko idąca spiskowa teoria dziejów, służąca tym, którzy tkwią w przekonaniu o Polsce jako oblężonej twierdzy.
Jest też druga strona medalu, niemal lustrzane odbicie wspomnianego wywodu byłego senatora – tekst innego historyka, profesora Jana Grabowskiego, opublikowany w „Krytyce Politycznej”. Ten z kolei, słusznie wypominając nowelizację ustawy o IPN czy uczczenie pamięci Brygady Świętokrzyskiej przez premiera Morawieckiego, używa narzędzi, którymi analizować danej sytuacji się po prostu nie da. Pal licho nawet to, że sformułowanie „słowiańska hucpa” niesie ze sobą rasistowski odcień i potężny bagaż emocjonalny. Alarmistyczny ton wyziera z całego tekstu, jak gdyby dzisiejsza klasa polityczna w całości roiła się od zajadłych antysemitów. Już sam tytuł artykułu, według którego Andrzej Duda nie ma moralnej legitymacji do przemawiania w Jerozolimie, jest naiwnym clickbaitem. Pozostaje zagadką, jakimi metodami mierzy się ową legitymację. Należy zapytać, czy zdaniem historyka pozostali przywódcy – chociażby właśnie prezydent Rosji – godni są zaszczytu wystąpienia w Jerozolimie?
Temperatura będzie rosnąć
Polska dyplomacja powinna być przygotowana na to, że to nie koniec testów na jej umiejętność zarządzania kryzysowego. W Izraelu granie kartą polskiego antysemityzmu będzie się nasilać aż do marca, kiedy w tym kraju odbędą się kolejne wybory parlamentarne. Wybory, w których stawką jest więzienna cela dla premiera Benjamina Netanjahu. Na polu polityki pamięci należy się również spodziewać nasilonej aktywności ze strony rosyjskiej. To, jacy przywódcy przyjadą do Moskwy na 75. rocznicę zakończenia II wojny światowej, będzie miernikiem międzynarodowej pozycji Putina ponad pięć lat po rozpoczęciu kryzysu w relacjach Rosja—Zachód.
W obu przypadkach od polskich decydentów – a także od opozycji, jeśli ta chce, by traktowano ją poważnie – należy wymagać kompleksowego oglądu sprawy. W rozmowie dla „Kultury Liberalnej” dr Agnieszka Bryc trafnie komentuje teorię, według której zabranie głosu przez Andrzeja Dudę w Jerozolimie miało zostać zablokowane wyłącznie przez biznesmena Kantora: „Rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana niż takie proste, chwytliwe medialnie hasła”.
Niestety, złożoność realiów – szczególnie zagranicznych – często jest ignorowana przez polską klasę polityczną. Pozostaje nam więc śledzić wymianę ciosów wymierzonych za pomocą sloganów i jednostronnych interpretacji służących bieżącej walce politycznej. O ile w przypadku sejmowej uchwały sprzeciwiającej się wypowiedziom rosyjskich polityków w sprawie II wojny światowej doszło do konsolidacji sił parlamentarnych, to szanse zjednoczenia polskiej klasy politycznej w sprawie relacji z Rosją są raczej niewielkie. Według doniesień medialnych, Rosja, po niedawnym powrocie do Rady Europy, złoży w tej organizacji projekt rezolucji wymierzonej w „polskie zakłamywanie historii”.
W tym wypadku potrzebne będzie aktywne lobbowanie na rzecz polskiej wykładni wydarzeń II wojny światowej nie tylko w Radzie Europy, ale także w instytucjach UE. Proces ten nie może ograniczać się do odsyłania do źródeł historycznych i haseł w rodzaju „świat i tak wie, jak było”, okraszonych moralną wyższością i maskowaną rusofobią. To, w zderzeniu z żywotnymi interesami łączącymi państwa europejskie i Rosję, może być przeciwskuteczne. Adekwatna odpowiedź oraz wsparcie ze strony Zachodu wymagają choć chwilowego zjednoczenia całości sił politycznych – odizolowani politycy PiS-u grzmiący w instytucjach europejskich o istocie prawdy historycznej, wyglądać będą nieco komicznie. I za to wyłącznie można winić samą ekipę rządzącą. Z drugiej strony, opozycja, ograniczając się do potępiania swoich krajowych adwersarzy, przyczyni się do jeszcze większego osłabienia wiarygodności kraju.
Nadzieje na konsolidację to jednak myślenie życzeniowe. Jeśli były szef resortu spraw zagranicznych, Witold Waszczykowski – obecnie przebywający w Parlamencie Europejskim – uskarża się na to, że połowa europosłów PO nie mówi kolegom z PiS-u „dzień dobry”, to jak można myśleć inaczej? Polityka zagraniczna spełnia funkcję wewnętrzną – i nie jest to żadna nowość, bo dzieje się tak pod każdą szerokością geograficzną. Dlaczego jednak polscy politycy przekształcili spory na tej płaszczyźnie w coś, co przypomina kłótnie nastolatków, oskarżających się o to, kto pierwszy zaczął? Tego rodzaju scysje nie wzmocnią statusu Polski na arenie międzynarodowej, o co tak zaciekle ponoć zabiegają elity nad Wisłą.