Szanowni Państwo!
Dwa miliony euro dziennie. Nawet taką karę może zapłacić Polska, jeśli nie zastosuje się do postanowienia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. A samo postanowienie dotyczy działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, ciała powołanego już za rządów PiS-u do – jak wskazuje sama nazwa – dyscyplinowania sędziów przekraczających swoje uprawnienia. Opozycja, ale także instytucje unijne, na czele z Komisją Europejską, argumentują, że jest to instrument wywierania presji na sędziów przez partię rządzącą. A Sąd Najwyższy uznał, że Izba Dyscyplinarna została powołana wadliwie i nie może być uznana za sąd.
Wymieniane argumenty prawne są zbyt skomplikowane, by trafić „pod strzechy”, ale możliwy finał sporu zrozumieć nietrudno – 2 miliony euro, czyli ponad 8,5 miliona złotych kary finansowej dziennie, 354 tysiące złotych za każdą godzinę funkcjonowania Izby!
Dlatego decyzja TSUE i idące za nią liczby mogą mieć poważny wpływ na kampanię prezydencką. Prezydent Andrzej Duda po podpisaniu tak zwanej ustawy kagańcowej jest dziś jedną z twarzy prowadzonej przez PiS bezwzględnej walki z sędziami. Łatwo przewidzieć, że on i jego byli partyjni koledzy będą przekonywać, że mamy do czynienia z zamachem na suwerenność Polski. A kary finansowej albo nie uznają, albo stwierdzą, iż jest to cena, którą warto zapłacić za „wolność”. Kandydaci opozycji odpowiedzą, że nie o żadną wolność chodzi, ale o niepohamowany apetyt na władzę i bezkarność po stronie Zjednoczonej Prawicy. Zaś ogromne pieniądze, które będziemy musieli zapłacić, nie popłyną z kieszeni PiS-u czy Andrzeja Dudy, lecz państwa, czyli z podatków nas wszystkich. Pojawią się też obrazowe porównania, jakie ważniejsze cele można by sfinansować za te środki – posiłki dla dzieci w szkołach (ponad 2 miliony dziennie), pensje nauczycielskie, sprzęt medyczny, wsparcie dla seniorów itd.
Widzimy wyraźnie, że chociaż spór z instytucjami unijnymi się zaostrza, PiS i Andrzej Duda na razie nie wykonują kroku wstecz. Dlaczego, skoro tuż po wyborach parlamentarnych zapowiadano uspokojenie sytuacji i zwrot w kierunku centrum? Odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, zmiana koncepcji. Zgodnie z tym wyjaśnieniem obóz rządzący chce upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zwracając się do wyborców radykalnych, celuje w wygraną Dudy w pierwszej turze, dzięki radykalnemu osłabieniu kandydata Konfederacji, Krzysztofa Bosaka. To jednak strategia ryzykowna, bo szanse na sukces w pierwszej turze Duda ma dziś niewielkie, a jeśli dojdzie do tury drugiej, wówczas głosy umiarkowanego elektoratu będą na wagę złota. Odpowiedź druga mówi o tym, że zwrot na prawo to wynik wewnątrzpartyjnej rywalizacji w obozie Zjednoczonej Prawicy – animowanej przede wszystkim przez Zbigniewa Ziobrę. Radykalizacja sporu o sądy, jak na razie, wzmacnia ministra sprawiedliwości, który pnie się w górę w rankingach zaufania. Zorganizowana akurat teraz konwencja Solidarnej Polski także nie była przypadkiem, przekonywał publicysta „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz. I dodawał, że wzmocnienie Ziobry odbywa się kosztem Andrzeja Dudy. Wyjaśnienie trzecie, związane z drugim, wskazuje na… chaos wynikający z przeciągającej się nieobecności Jarosława Kaczyńskiego, który najwyraźniej wciąż ma poważne kłopoty ze zdrowiem. Nieobecność prezesa PiS-u i brak decyzji personalnych dotyczących kampanii Dudy pogłębiają zamieszanie w obozie Zjednoczonej Prawicy.
Jedno wydaje się dziś pewne. Ostry konflikt o sądownictwo i spór z instytucjami unijnymi na razie Dudzie nie pomagają. W ostatnim sondażu jego przewaga w pierwszej turze nad Małgorzatą Kidawa-Błońską stopniała z 20 do 14 procent. Kolejne sondaże pokazują także konsekwentnie kilkuprocentowy spadek poparcia dla PiS-u. Wydaje się również, że sam spór sprzyja kandydatce Platformy Obywatelskiej. Dwaj kolejni pretendenci do urzędu prezydenta – Szymon Hołownia i Robert Biedroń – notują jednocyfrowe poparcie.
Co dziś wiemy o tych najważniejszych kandydatach opozycji? Jakie mają zaplecze, jakie propozycje, jakie pomysły na kampanię i jakie szanse?
Sylwetkę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej przedstawia Łukasz Pawłowski. Jego zdaniem, była marszałek Sejmu ma poważne szanse na zwycięstwo, chociaż w obecnej roli znalazła się w dużej mierze z przypadku. Grzegorz Schetyna tuż przed wyborami parlamentarnymi mianował ją na kandydatkę na premiera, a sam zdecydował się kandydować z Wrocławia. Ówczesny lider PO liczył, że ta zmiana pomoże Koalicji Obywatelskiej, a jednocześnie sama Kidawa-Błońska nie będzie dla niego poważnym zagrożeniem. „Po kilku miesiącach jednak to Schetyna stracił panowanie nad partią, a Kidawa-Błońska właśnie ma dostać od niej 19 milionów złotych i niemałą szansę na prezydenturę. Nieźle, jak na polityka, który w opowieściach o najnowszej historii politycznej Polski… praktycznie nie istnieje”, pisze Pawłowski. A w rozmowach z politykami PO pyta, co takiego ma w sobie Kidawa-Błońska, że nie tylko od lat utrzymuje się w polityce, ale sukcesywnie, choć niezbyt spektakularnie, pnie się w niej w górę.
Czarnym koniem rywalizacji miał być Szymon Hołownia, publicysta katolicki, były felietonista „Tygodnika Powszechnego” i były prezenter TVN-u. Jego wejście do rywalizacji natychmiast nasunęło skojarzenia z zaskakująco udaną kampanią Pawła Kukiza sprzed pięciu lat. Obaj panowie apelują o wyjście poza duopol PO–PiS i zapowiadają walkę z „partyjniactwem”. „Na tym podobieństwa się jednak kończą, bo Kukiz mobilizował elektorat gniewny, zbuntowany, który domagał domagający się wywrócenia sceny politycznej”, pisze Jakub Bodziony. „To samo deklaruje Hołownia, który co prawda uderza w podobne tony, bo w swoim programie pisze o potrzebie rewolucji, ale te słowa kontrastują z jego profesjonalnym wizerunkiem, gładkim przekazem wygłaszanym pod krawatem, w dobrze skrojonym garniturze i wypastowanych butach. Czy tego typu ludzie wiodą lud na barykady?”. Doradców Hołowni i jego zwolenników Bodziony pyta o to, co skłoniło ich do zaangażowania się po stronie tego kandydata.
Podium wśród kandydatów opozycji zamyka Robert Biedroń, ale prognozowane dziś dla niego 6,9 procent poparcia to ponad dwukrotnie mniej niż poparcie dla jego partii, oscylujące w okolicach 16 procent. Mimo to, jak pisze Tomasz Sawczuk, w sztabie byłego prezydenta Słupska panuje póki co pełna mobilizacja. Poseł Krzysztof Śmiszek przekonuje, że z Andrzejem Dudą można wygrać: „Widzimy zmęczenie materiału. Druga kadencja PiS-u to już nie są te fajerwerki, które było widać w poprzednich czterech latach. Rzuca się w oczy postępująca degeneracja obozu rządzącego. Jest poczucie rozleniwienia i demoralizacji. W Sejmie widzę, że każde głosowanie jest okupione bardzo dużą mobilizacją, to jest wręcz zaganianie polityków PiS-u do głosowania”. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, żeby z owego „zmęczenia materiału” miał skorzystać właśnie Biedroń.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”