Co ja robię tu?

Małgorzata Kidawa-Błońska – zwłaszcza w obliczu błędów Andrzeja Dudy i jego otoczenia  – ma realne szanse na wygraną w majowych wyborach.

Dlaczego jednak to właśnie ona została kandydatką Platformy Obywatelskiej? Oficjalnie politycy PO odpowiedzą, że to polityczka z dużym doświadczeniem i klasą, a jednocześnie taka, którą PiS-owi trudno będzie zaatakować. „PiS […] ma wielki problem z Małgorzatą Kidawą-Błońską. Nie wiedzą, jak jej przyłożyć. Cały aparat hejtu był przygotowany na Donalda Tuska. Jej trudno coś zarzucić”, mówił ostatnio Borys Budka. Zgoda, trudno jej „coś zarzucić”, ale trudno też za coś konkretnego pochwalić. A w całym procesie wyboru więcej było – jak się zdaje – przypadku niż solidnej politycznej kalkulacji.

Przypomnijmy, kiedy przed wyborami parlamentarnymi PSL ogłosiło wystąpienie z Koalicji Europejskiej i powołanie Koalicji Polskiej, wielu komentatorów i polityków sądziło, że to tylko próba poprawienia swojej pozycji negocjacyjnej. Jeszcze 12 lipca, podczas Forum Programowego Koalicji Europejskiej w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki, pewien ważny polityk PO tylko uśmiechał się na pytania o stan negocjacji z ludowcami. „Będzie dobrze”, mówił i sugerował, że jak tylko Platforma „postraszy” PSL gotowymi listami wyborczymi, Władysław Kosiniak-Kamysz pójdzie po rozum do głowy. Ostatecznie jednak PSL do Koalicji nie wróciło, a SLD został z niej wypchnięty, prosto w ramiona Razem i Wiosny Roberta Biedronia. Nowa lewica zaliczyła w wyborach wynik co najwyżej przyzwoity, ale w dużych miastach – na czele z Warszawą – jej kandydaci stali się dla Koalicji Obywatelskiej poważnym konkurentem.

Jedną z pierwszych ofiar błędu Schetyny stał się sam przewodniczący PO, którego notowania w Warszawie spadły na tyle, że ostatecznie rejterował do Wrocławia, a na pierwsze miejsce stołecznej listy trafiła Małgorzata Kidawa-Błońska. Część wyborców drapała się ze zdziwieniem po głowach, inni chwalili Schetynę za umiejętność zejścia na drugi plan. Jeszcze inni – w tym niżej podpisany – uznali to za ruch przede wszystkim w interesie samego Schetyny. Kampanii już nie odmieni, a jednocześnie przerzuca dużą część odpowiedzialności za jej wynik na kogoś innego. I to na polityczkę, która dla przewodniczącego partii nie jest poważnym zagrożeniem. Po kilku miesiącach jednak to Schetyna stracił panowanie nad partią, a Kidawa-Błońska właśnie ma dostać od niej 19 milionów złotych i niemałą szansę na prezydenturę. Nieźle, jak na polityka, który w opowieściach o najnowszej historii politycznej Polski… praktycznie nie istnieje.

Co jeszcze ma w sobie Kidawa-Błońska – poza znajomością porcelany i dobrymi manierami – że utrzymuje się w polityce tak długo? Pierwszy powód może się wydać trywialny, ale ludzie – niezależnie od tego, czy znają ją lepiej, czy gorzej – po prostu ją lubią, czy szerzej: uznają za przyzwoitego człowieka. | Łukasz Pawłowski

Miła pani z Hobbitonu?

„Prymitywny, chamski, drugoligowy – takie pierwsze wrażenie zrobił na mnie Grzegorz Schetyna w 2005 roku”, mówił w wywiadzie-rzece z 2011 roku Janusz Palikot. „Jego credo to wykończyć, przeczołgać i tak przekonać do szacunku. Szacunek do niego, to był raczej szacunek kota z jednostki wojskowej, a nie uwiedzionego nim rzeczywiście człowieka”. Oczywiście Palikot w 2011 roku – budujący wówczas swoją partię – miał masę powodów, by dyskredytować byłych kolegów partyjnych. Ten opis jednak z grubsza zgadza się z innymi opowieściami, jakie krążą o Schetynie od lat – twardy, bezwzględny, a jednocześnie wyjątkowo odporny na przeciwności losu.

O Kidawie-Błońskiej Palikot z kolei… nie wspomina w ogóle, mimo że jego „Kulisy Platformy” to prawdziwy festiwal złośliwości pod adresem byłych partyjnych kolegów. Nie ma jej też w wywiadzie-rzece z Janem Rokitą – poświęconym w dużej mierze historii PO – czy w podobnej rozmowie z Ludwikiem Dornem opisującej losy PiS-u. W żadnej ze swoich książek nie wspomina o niej Jarosław Kaczyński ani sam Grzegorz Schetyna w wydanej kilka miesięcy temu politycznej autobiografii. Mało tego, jej nazwisko nie pada ani razu w monumentalnej „Historii politycznej Polski 1989–2012” Antoniego Dudka. I to mimo że była marszałek Sejmu w PO jest od samego początku, w parlamencie zasiada od 15 lat, a w latach 2006–2013 kierowała warszawskimi strukturami partii.

W okolicach stycznia 2014 roku, kiedy zostaje rzeczniczką rządu Donalda Tuska, zaczyna wzbudzać zainteresowanie mediów. Ale wszystkie artykuły na jej temat sprowadzają się do opowieści o jej pochodzeniu, nienagannych manierach, starym, dziś prawie 100-letnim rodzinnym domu w warszawskim Ursusie i miłości do rodzinnych pamiątek. W wywiadach, choćby dla „Vivy” z 2013 roku, pytano ją o to, czy czuje na sobie presję pradziadków – prezydenta Stanisława Wojciechowskiego i premiera Władysława Grabskiego – i czy ktoś pochodzący z takiej rodziny „wchodzi do polityki gładko”.

Artykuł napisany sześć lat później, we wrześniu 2019 roku  – po tym, jak Kidawa-Błońska była już dwukrotnie rzeczniczką rządu, marszałkiem Sejmu i właśnie została oficjalną kandydatką Koalicji Obywatelskiej na premiera – nie wnosi do tej opowieści prawie nic nowego! Po raz kolejny zostaje przedstawiona jako „bardzo dobrze wychowana pani z dworku”.

W tekście przeczytamy między innymi, że jednym z najcieplejszych wspomnień z dzieciństwa było „przykrywanie dziadkowi nóg pledem lub wybieranie dlań fajki, którą mógłby pykać po popołudniowej herbatce na tarasie”. Znajomych zadziwia znajomością muzyki klasycznej i tym, że potrafi rozpoznać markę porcelany „bez zerkania na spód zastawy”. Jedyną rysą na wizerunku – do której przyznała się zresztą sama bohaterka – było to, że „raz tak zdenerwowała się na męża i syna, że rzuciła porcelanowym talerzykiem o podłogę”. Później żałowała, bo talerzyk był pamiątką po prababci.

Przeciętny czytelnik „Polityki” mógł łapać się za głowę – z tej samej gazety, która regularnie ostrzegała go przed końcem polskiej demokracji, wyjściem z Unii Europejskiej, katastrofalną polityką zagraniczną PiS-u i zniszczeniem dorobku 30 lat transformacji, teraz dowiadywał się, że kandydatką na premiera jest ktoś, kto żyje poza tym – jakby zupełnie innym świecie. Świecie bardziej przypominającym Hobbiton niż III RP pod rządami Kaczyńskiego.

Schetyna stracił panowanie nad partią, a Kidawa-Błońska właśnie ma dostać od niej 19 milionów złotych i niemałą szansę na prezydenturę. Nieźle, jak na polityka, który w opowieściach o najnowszej historii politycznej Polski… praktycznie nie istnieje. | Łukasz Pawłowski

A jednak mimo wszystko Kidawa-Błońska funkcjonuje w polityce od niemal dwóch dekad. I – co również nie podlega dyskusji – pnie się w górę. Dziś jej sukces może postawić realną tamę planom rządu, a tym samym przyczynić się do rozpadu Zjednoczonej Prawicy. Co więcej, może także doprowadzić do fundamentalnej zmiany w Platformie Obywatelskiej. Zwycięstwo Kidawy-Błońskiej dałoby bowiem Borysowi Budce i jego zapleczu mocny mandat do personalnego i organizacyjnego przeorania największej partii opozycyjnej. Tak oto „dobrze wychowana pani z dworku” może doprowadzić do rewolucji w polskiej polityce. Co jeszcze ma w sobie Kidawa-Błońska – poza znajomością porcelany i dobrymi manierami – że utrzymuje się w polityce tak długo?

Tajemnica trwałości

Pierwszy powód może się wydać trywialny, ale znajduje potwierdzenie we właściwie każdej rozmowie o Kidawie-Błońskiej. Ludzie – niezależnie od tego, czy znają ją lepiej czy gorzej – po prostu ją lubią, czy szerzej – uznają za przyzwoitego człowieka.

„Jeśli ktoś wie, że komuś w klubie – szczególnie jeśli chodzi o kobiety – coś złego się dzieje, bo na przykład czyjś mąż zachorował, to jest już utarta ścieżka. Idzie się z tym do Małgosi, a ona organizuje wsparcie dla tej osoby na różnych polach. Ona naprawdę taka jest”, mówi mi posłanka Joanna Mucha. I dodaje, że „cała grupa kobiet Platformy spotyka się ze sobą od wielu, wielu lat właśnie na zaproszenie Małgosi Kidawy-Błońskiej”.

Kilkoro posłów i posłanek, z którymi rozmawiałem na temat kandydatki PO, podkreśla też, że jest w partii uznawana za szczerą i wiarygodną. Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej w prawyborach prezydenckich poparła właśnie Kidawę-Błońską, a nie Jacka Jaśkowiaka, mimo że to prezydent Poznania deklarował znacznie bardziej liberalne poglądy w kwestiach obyczajowych. O ile Jaśkowiak jako pierwszy samorządowiec brał udział w Marszu Równości organizowanym przez środowiska LGBT i opowiadał się za pełną równością małżeńską, to Kidawa-Błońska obecnie popiera wprowadzenie związków partnerskich, ale małżeństwa homoseksualne uznaje za sprzeczne z Konstytucją. Dlaczego zatem Lubnauer opowiedziała się za nią? „Co prawda jej poglądy są mniej liberalne niż moje, ale jest otwarta na rozmowę, na przykład na temat praw kobiet”, mówiła w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” . A już poza rozmową przyznawała, że jednym z ważniejszych czynników była właśnie wiarygodność.

Fot. Małgorzata Kidawa-Błońska – FB.

W podobnym tonie wypowiada się prezes Fundacji Stefana Batorego Aleksander Smolar, chociaż z Kidawą-Błońską nie łączą go specjalnie bliskie relacje. „Znając nazwiska innych kandydatów, prawdopodobnie zagłosuję na nią. Dlaczego? Po pierwsze, ze względów pragmatycznych, bo jest kandydatką największego obozu opozycyjnego. Po drugie, mam przekonanie, że w sytuacji trudnych wyborów, mając jeszcze ku temu odpowiednich doradców, ona zagłosuje w sposób przyzwoity. […] Również ze względu na jej profil, niepolityczny czy antypolityczny. Uważam, że nie będzie kierowała się w zbyt dużym stopniu taktyką, co jest dla mnie zaletą w przypadku stanowiska prezydenta”, mówi.

„Nie ma drugiej osoby w Sejmie, która potrafiłaby tak grzecznie, a jednocześnie stanowczo powiedzieć, co dobre, a co złe. I w sposób szczery”, przekonuje w rozmowie ze mną poseł Sławomir Nitras. „Bardzo szanuję cechę, którą posiada. Mianowicie: jest szczera, co w polityce jest cechą wyjątkowo rzadką”. Jego zdaniem Kidawa-Błońska bardzo przypomina pod tym względem… Lecha Kaczyńskiego. Na czym polega podobieństwo? „On też był autentyczny. Był chropowaty, łatwo było mu przyprawić gębę, ale wszyscy wiedzą, że był autentyczny. Miał swój dorobek naukowy, urzędniczy, polityczny. Można się z nim było nie zgadzać, ale ten facet był prawdziwy”, twierdzi Nitras.

Znajomych zadziwia znajomością muzyki klasycznej i tym, że potrafi rozpoznać markę porcelany „bez zerkania na spód zastawy”. Jedyną rysą na wizerunku – do której przyznała się zresztą sama bohaterka – było to, że „raz tak zdenerwowała się na męża i syna, że rzuciła porcelanowym talerzykiem o podłogę”. Później żałowała, bo talerzyk był pamiątką po prababci. | Łukasz Pawłowski

Po drugie, mimo całej łagodności, Kidawa-Błońska potrafi osiągać swoje cele. Kiedy w rozmowie z kandydatką PO zapytaliśmy, co w swojej długiej karierze politycznej uznaje za największe osiągnięcie, odpowiedziała: „Z pewnością [jedną] ze spraw, z których jestem szczególnie dumna, jest wypracowanie akceptacji i poparcia dla programu in vitro”. Szczerze mówiąc, ani wtedy, ani dziś nie wydaje mi się to bardzo spektakularnym osiągnięciem. Warto jednak pamiętać, że wówczas Kidawa-Błońska przygotowywała projekt konkurencyjny wobec projektu ówczesnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, który de facto nie pozwoliłby na korzystanie z tej metody. Co więcej, Gowin nie był jedynym przeciwnikiem propozycji Kidawy. „Kiedy przyszedłem do KPRM w czasie rządów Ewy Kopacz, zastałem tę sprawę absolutnie zabagnioną, a właściwie zablokowaną sprytnymi sztuczkami, które wykonywał Jacek Cichocki”, mówi Nitras. Cichocki, obecnie szef sztabu Szymona Hołowni, był wówczas szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

„Cichocki od kilku miesięcy wiercił Kopacz dziurę w brzuchu, że in vitro powinno być dostępne tylko dla małżeństw. Argumentował, że dziecko ma konstytucyjne prawo wychowywać się w pełnej rodzinie, w której jest matka i ojciec”, pisała wówczas „Gazeta Wyborcza”, powołując się na swojego informatora w KPRM. Kidawa-Błońska, w tym czasie rzeczniczka rządu, była przeciwna takiemu rozwiązaniu, twierdząc między innymi, że dyskryminacja części obywateli byłaby niezgodna z Konstytucją. „Jest wiele par, które żyją w związkach nieformalnych, powinny mieć prawo skorzystać z in vitro”, mówiła otwarcie. Jak pisała wówczas „Wyborcza”, Cichocki chciał też zabronić kobietom korzystania z zamrożonych zarodków w przypadku śmierci męża. Mogłyby z nich korzystać dopiero po… ponownym wyjściu za mąż. Punktem spornym była też dopuszczalna liczba mrożonych zarodków. Jej drastyczne ograniczenie de facto uniemożliwiłoby korzystanie z tej procedury. Ostatecznie zezwolono na tworzenie w czasie procedury sześciu zarodków, a korzystać z zapłodnienia in vitro mogły wszystkie pary, niezależnie od stanu cywilnego potencjalnych rodziców. „Kidawa-Błońska razem z premier Ewą Kopacz odegrała w tym procesie bardzo dużą rolę”, przekonuje Sławomir Nitras.

Po trzecie, to, co odbierane jest jako dystans, chłód i brak zaangażowania emocjonalnego, może być odbierane jako zaleta. „Czasami zachowuje się, zupełnie jakby jej ktoś wypreparował układ nerwowy, […] nikt nie był w stanie wyprowadzić jej z równowagi”, mówiła w 2015 roku o Kidawie-Błońskiej ówczesna premier Ewa Kopacz . Ona sama, kiedy pytaliśmy ją o to, dlaczego tak często zarzuca się jej brak emocjonalnego zaangażowania, odpowiadała, że utrata panowania nad sobą to zawsze błąd. „Wydaje mi się, że kiedy okazuję emocje, to pokazuję moją słabość. To znaczy, że ktoś mnie wyprowadził z równowagi. A jak mnie wyprowadził z równowagi, to znaczy, że uderzył w czuły punkt”, mówiła.

Do tego obrazka osoby w pełni opanowanej nie pasują jednak dość regularne wpadki i gafy, które kandydatka PO zalicza podczas publicznych wystąpień. I tak podczas debaty prawyborczej z Jackiem Jaśkowiakiem zamiast o Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej wyraźnie zdenerwowana mówiła o Europejskim Trybunale Stanu i Europejskim Trybunale Konstytucyjnym.

Podczas rozmowy z internautami z kolei stwierdziła, że czuje „wsparcie kolegów i koleżanek z PiS-u, bo jesteśmy jedną drużyną i chcemy wygrać te wybory”. Błędem była też wypowiedź w programie Moniki Olejnik, kiedy powiedziała, że jeśli posłowie Lewicy poprą projekt PiS-u zmieniający system naliczania składek emerytalnych dla najbogatszych, wówczas „pokażą, że są nic nie warci”. Później musiała się ze swoich słów tłumaczyć .

A po każdej z tych – i kilku innych – wypowiedzi media społecznościowe były zalewane prześmiewczymi komentarzami. „Obawiam się, że ta kampania będzie bardzo brutalna. A ze względu na cechy kandydatki, będzie to dla niej większa trudność, bo ona takich rzeczy w polityce nie chce”, mówi Tomasz Siemoniak, podważając twierdzenia o niewzruszonym spokoju Kidawy-Błońskiej. „Należy do osób – i mówię to jako o zalecie – po których te wszystkie rzeczy nie spływają jak po kaczce. Przeżywa politykę bardziej niż inni. Tacy cynicy jak prezydent Duda będą się starali to wykorzystywać”, twierdzi wiceprzewodniczący PO.

Inny wieloletni znajomy Kidawy-Błońskiej przekonuje mnie jednak, że jest dokładnie odwrotnie, że ewentualna brutalność kampanii PiS-u nie będzie miała na kandydatkę PO większego wpływu. „Ona pod tym względem jest niezniszczalna. Może się palić i walić, a będzie szła do przodu. Nie jest osobą, która popada w skrajności – i nawet jak dzieje się coś złego, dokuczliwego czy przykrego jest w stanie to zaabsorbować i iść dalej. Być może to jest plus kogoś, kto nie ma specjalnych kompleksów i problemów ze sobą. Taką osobę po prostu trudniej przewrócić emocjonalnie”, słyszę.

Gdzie ten entuzjazm?

Nawet jeśli nadzieje sympatyków Kidawy-Błońskiej się sprawdzą, to największym problemem kampanii wydaje się zmobilizowanie wyborców.

„Pod wieloma względami jest niemal idealną emanacją Platformy Obywatelskiej. Ofertą trochę dla każdego, lecz w gruncie rzeczy dla nikogo. Na pierwszy rzut oka atrakcyjna, po bliższym obcowaniu irytująca brakiem wyraźnego konturu. Łatwo się z nią zgodzić, trudno zachwycić. […] Oddanie na nią głosu to żaden wstyd, choć też niespecjalny powód do dumy”. To nie złośliwy komentarz, ale fragmenty artykułu Rafała Kalukina z tygodnika „Polityka”. Jeśli dobrze oddaje szersze odczucia wyborców, to Kidawa-Błońska staje przed niezwykle trudnym zadaniem. Nowe kierownictwo Platformy najwyraźniej wierzy jednak, że emocje wyborców uda się wywołać i chce na ten cel przeznaczyć 19 milionów złotych. Na co powinny pójść te pieniądze?

„Im więcej pieniędzy pójdzie «w dół», tym lepiej”, mówi mi Tomasz Siemoniak i przekonuje, że kluczem do sukcesu są nie tyle telewizyjne reklamy, co realna obecność w małych miejscowościach i na wsiach, gdzie Platforma od dawna ma kłopot z dotarciem do wyborców. „Mówię na podstawie swoich doświadczeń z poprzedniej kampanii. Wszędzie tam, gdzie byłem lub byli moi ludzie i dawali ludziom ulotkę do ręki lub wrzucali do skrzynek, zawsze wynik był lepszy niż tam, gdzie nie byli. Ludzie doceniają, że jest się w ich miejscowości”.

Podobnego zdania jest wspomniana już Joanna Mucha. „Na pewno nie możemy popełnić takiego samego błędu jak pięć lat temu z Bronisławem Komorowskim, kiedy wydawało się, że nie potrzeba reklamy outdoorowej, bo wszyscy go znają i jemu plakaty nie są potrzebne. Na wsi i w małych miejscowościach siłę ma ten kandydat, którego widać «na płotach». Jeśli go nie ma, ludzie mają wrażenie, że się nie stara i nie prosi o głos”.

Zwycięstwo Kidawy-Błońskiej może postawić tamę planom rządu, a tym samym przyczynić się do rozpadu Zjednoczonej Prawicy. Może także doprowadzić do fundamentalnej zmiany w Platformie Obywatelskiej. Tak oto „dobrze wychowana pani z dworku” może doprowadzić do rewolucji w polskiej polityce. | Łukasz Pawłowski

Żadna liczba plakatów nie pomoże jednak, jeśli nie będzie im towarzyszyło realne, społeczne zaangażowanie, które buduje się na spotkaniach z ludźmi. Sama kandydatka twierdzi, że to jej ulubiona forma walki o głosy. „Spotkania z ludźmi to wręcz mój żywioł, choć często rozmawiamy o sprawach bardzo trudnych”, twierdziła w rozmowie z „Kulturą Liberalną”. „Z jednej strony ma wizerunek osoby z wyższych sfer. Ale z drugiej, na bazarku czy ulicy ona tych wszystkich ludzi roztapia jakimś takim swoim ciepłem. Natychmiast wchodzą w relację dobrosąsiedzką. Pod tym względem jest świetna”, mówi mi znajomy Kidawy-Błońskiej.

Plany kampanii

Na razie te słowa nie znajdują jednak pełnego potwierdzenia w sondażach. Kandydatka Platformy Obywatelskiej, która miała poszerzać elektorat partyjny, wciąż cieszy się niższym poparciem niż sama partia.

Aby ten stan rzeczy zmienić, sztab PO potrzebuje przede wszystkim pomysłu wykraczającego poza hasła o współpracy i końcu kłótni. Bo – z pewnością zapytają wyborcy – czemu ma służyć ta współpraca? PiS i Andrzej Duda od lat przekonują nas, że po latach upodlenia zwykłym Polakom wreszcie żyje się lepiej, ponieważ partia spełnia swoje obietnice, a transfery gotówkowe rozwiązały wszystkie nasze problemy: od ubóstwa dzieci, przez zapaść demograficzną, jakość życia emerytów, służbę zdrowia i edukację, aż po nierówności społeczne.

Żadne z tych twierdzeń nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Ale z tym przekazem trzeba jeszcze trafić do wyborców. Sama kandydatka tego nie zrobi, tym bardziej, że niektóre formy prowadzenia kampanii – na przykład płomienne przemówienia do pełnej sali czy telewizyjne debaty – nie należą do jej mocnych stron. Zamiast więc na siłę „wpychać” ją w formaty kompletnie do niej nieprzystające – jak choćby krótkie klipy umieszczane w mediach społecznościowych, które powinny być dynamiczne, a mówiąc delikatnie, nie są – lepiej wykorzystać do tego wsparcie innych polityków Koalicji Obywatelskiej, o innych osobowościach, wiedzy i talentach.

„W tak krótkim okresie, jaki pozostał na kampanię, ważne jest nie tylko to, co sama kandydatka powie, ale co będą mówiły osoby uprawnione przez nią do jej reprezentowania. Osoby, które będą identyfikowane jako należące do jej najbliższego grona”, mówi Aleksander Smolar. Zaznacza jednocześnie, że sama Kidawa-Błońska nie wydaje się kimś, kto może być dowolnie kształtowany „przez sztab i jakichś zdolnych macherów”. W tych warunkach zadaniem sztabu jest odpowiednie „ustawienie” kampanii, które pozwoli na wydobycie jej zalet i takie przygotowanie kandydatki – zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy, które nie są jej specjalnością – żeby mogła się kompetentnie wypowiadać.

Trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić. Tylko w ten sposób można sprawić, że dzisiejsze 25-procentowe poparcie w pierwszej turze może wzrosnąć do co najmniej 50,1 procent w drugiej.

Jeśli ta sztuka się uda, będziemy mieli kolejny dowód na to, jak nieprzewidywalna bywa polska polityka. Jeszcze kilka miesięcy temu wielu zwolenników opozycji czekało na przyjazd zaprawionego w bojach rycerza na białym koniu. Dziś okazuje się, że tamę planom Jarosława Kaczyńskiego – jednego z najskuteczniejszych, ale i najbardziej bezwzględnych polityków w historii III RP – może postawić pani, która raz, w przypływie ogromnej złości, stłukła porcelanowy talerzyk prababci.