Świat się kończy. Wszystko pod kontrolą
W poniedziałek media, zwłaszcza media społecznościowe, zdominowała informacja o tym, że prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski – wprowadzając w ciągu tygodnia weekendowy rozkład jazdy komunikacji miejskiej – naraził zdrowie i życie mieszkańców stolicy. Mniej autobusów, pisali krytycy – nierzadko gorący zwolennicy partii rządzącej – to większe zatłoczenie i większe ryzyko przenoszenia koronawirusa. Krytyka ta nie jest bezzasadna i mam nadzieję, że warszawski ratusz rzetelnie na nią odpowie.
O wiele bardziej uderzające jest jednak w tym kontekście coś innego. Przecież jeszcze w sobotę rano, w wywiadzie dla radia RMF FM, Jarosław Kaczyński mówił, że kandydaci na prezydenta mogą w ramach kampanii organizować spotkania z wyborcami (byle nie większe niż na 50 osób), bo takie zgromadzenia nie są niebezpieczne! Prezes PiS-u nie widział też podstaw do zawieszenia organizacji mszy w kościołach, przełożenia publicznych obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej (to już za 2,5 tygodnia) czy wyborów prezydenckich (za niespełna 7 tygodni).
Podstaw do zamiany daty elekcji głowy państwa nie widzą też między innymi wicemarszałek Senatu Stanisław Karczewski, rzecznik prezydenta Błażej Spychalski, sam prezydent Duda czy premier Mateusz Morawiecki. Ten ostatni mówił o tym na wspólnej konferencji z Łukaszem Szumowskim, który dosłownie chwilę wcześniej ostrzegał, że czeka nas szybki i gwałtowny wzrost liczby chorych. W rozmowie z Robertem Mazurkiem z poniedziałku 23 marca Szumowski mówił, że nie widzi na razie żadnych powodów do optymizmu, że pod koniec bieżącego tygodnia będziemy mieć w Polsce „dobrych parę tysięcy” zakażonych i że nie wie, kiedy liczba nowych zakażeń zacznie spadać. Zresztą, powagę sytuacji zdaje się dostrzegać sam premier Morawiecki, który na antenie amerykańskiej stacji CNN twierdził, że polską gospodarkę czeka trzęsienie ziemi i chwalił się zdecydowanymi działaniami swojego rządu (o tym, że niektóre z tych działań, jak nagłe zamknięcie granic, mogą przynieść więcej szkody niż pożytku, pisali nasi czytelnicy TUTAJ).
Była rzeczniczka klubu parlamentarnego PiS Beata Mazurek, w dramatycznym wpisie na Twitterze, łączy obecny kryzys z krachem finansowym z roku 2008 i kryzysem migracyjnym, po czym jednoznacznie stwierdza, że „brutalnie weryfikują” one „lewicowo-liberalne ideologie”.
Pomijam tu już sensowność łączenia tych wszystkich kryzysów, czy tym bardziej kuriozalne oskarżenia pod adresem wymyślonych oponentów politycznych. Sam przekaz jest jednak jasny – mamy do czynienia z gigantycznym wyzwaniem. I pytanie – jak to się ma do zapewnień rządu, że nic takiego się nie dzieje?
Politycy partii rządzącej oraz ich zwolennicy nieustannie więc sobie zaprzeczają: z jednej strony, zapewniają nas, że państwo funkcjonuje normalnie, z drugiej, na prezydencie Warszawy nie zostawiają suchej nitki, bo – ograniczając liczbę autobusów i tramwajów na ulicach – rzekomo naraził mieszkańców.
Równie zdumiewająca, jak sprzeczne komunikaty ze strony rządu, jest niemrawość opozycji w ich nagłaśnianiu. Nagrania pokazujące, jak poszczególni politycy PiS-u zaprzeczają nie tylko swoim klubowym kolegom, ale i sami sobie, powinny być przedstawiane opinii publicznej regularnie. W czasie epidemii liczy się sprawdzona i rzetelna informacja. Partia rządząca nam jej nie dostarcza, a jej politycy najzwyczajniej kłamią – albo wtedy, gdy zapewniają, że wszystko jest pod kontrolą, a do 10 maja życie wróci do względnej normy, albo wówczas, gdy jak minister Szumowski twierdzą, że nie wiedzą, jak długo potrwa epidemia, a najgorsze jeszcze przed nami.
Ja, szczerze mówiąc, bardziej wierzę deklaracjom ministra Szumowskiego. Tym bardziej że ogromnej skali epidemii mówią też chociażby władze brytyjskie czy niemieckie.
Jesteśmy gotowi. Nikt nie mógł przewidzieć skali epidemii
Ale rząd zwodzi nas nie tylko w kwestii informacji o skali wzywań, które przed nami stoją. Równie niejasne są komunikaty dotyczące naszego przygotowania. Z jednej strony, premier Morawiecki mówi, że przygotowania do walki z epidemią zaczął już… 9 stycznia. Z drugiej – jak przypomniała „Gazeta Wyborcza” – ten sam premier 18 marca stwierdził, że rząd musi sobie „radzić sobie z okolicznościami, których nikt się jeszcze miesiąc temu nie spodziewał, dwa miesiące temu nikt o tym nie wiedział”.
O nieprzygotowaniu naszych władz świadczą też dramatyczne historie ze szpitali, których pracownicy już teraz alarmują o braku sprzętu medycznego czy podstawowych środków zabezpieczających. Niewielki ułamek tego rodzaju apeli o sprzęt i pieniądze zebrał w swoim tekście sprzed kilku dni Jakub Bodziony [CZYTAJ TUTAJ]. Ale przecież nie tylko o sprzęt i pieniądze chodzi. Brakuje także ludzi, stąd dziś dramatyczne apele władz do studentów starszych lat medycyny o wsparcie w walce z koronawirusem. Twarde dane pokazują też, że nie mamy dostatecznej liczby testów medycznych lub warunków do ich przeprowadzania. Proste porównanie liczby wykonanych testów medycznych w przeliczeniu na milion mieszkańców pokazują, że jesteśmy daleko nie tylko za takimi krajami jak Wielka Brytania czy Niemcy, ale także Słowacja, Czechy czy Rumunia.
Nawet takie spektakularne działania rządu Mateusza Morawieckiego jak zamknięcie granic z niespełna dwudniowym wyprzedzeniem trudno ocenić jednoznacznie pozytywnie. O ile sam zakaz wjazdu można uzasadnić, to forma jego wprowadzenia doprowadziła do gigantycznego zamieszania i tłoku, tak na lotniskach, jak i granicach. Sprawa jest tym bardziej niepokojąca, że chociaż kontrole graniczne doprowadziły do ogromnych korków przed przejściami granicznymi (setki ludzi ściśniętych przez wiele godzin na niewielkiej powierzchni), to wcale nie oznacza, że były drobiazgowe. O tym, że informacji wpisywanych przez przyjeżdżających do formularzy nikt nie sprawdza, pisali nasi czytelnicy w liście do redakcji. Podobne relacje można też znaleźć chociażby w mediach lokalnych.
Niewiele z tych bardzo niepokojących informacji znajduje odbicie w wypowiedziach polityków opozycji. A przecież takich historii, pokazujących niewydolność państwowych instytucji i kłamliwość komunikatów płynących ze strony najwyższych władz, jest cała masa.
Aż trudno nie zapytać: GDZIE DZIŚ JEST OPOZYCJA?!
Nagłaśnianie rażących niespójności w rządowych doniesieniach, zwracanie uwagi na kłopoty kolejnych szpitali i innych placówek ochrony zdrowia z podstawowym sprzętem, na iluzoryczność wsparcia dla ludzi tracących dziś środki do życia, czy wreszcie domaganie się rzetelnych informacji o skali epidemii. To elementarny obowiązek opozycji wobec obywateli.
To także działanie zgodne z jej interesem politycznym. Bo – niezależnie od tego, co słyszymy od rządzących o konieczności wzniesienia się ponad polityczne podziały – oni z uprawiania polityki nie zrezygnowali.