Szanowni Państwo!

W Polsce jeszcze nie opadł kurz po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Przez najbliższe dwa tygodnie będzie trwać zacięta kampania, która zadecyduje o tym, kto zasiądzie w Pałacu Prezydenckim. Nie mniej zażarta rozgrywka toczy się również za oceanem, a oba te wydarzenia połączyła niedawna wizyta Andrzeja Dudy w Białym Domu. Trudno powiedzieć, czy przyniosła ona oczekiwane dla polskiego prezydenta skutki. Na pewno jednak nie zaszkodziła w osiągnięciu wysokiego wyniku w pierwszym starciu.

Zupełnie inaczej wygląda obecna pozycja polityczna gospodarza tego spotkania, Donalda Trumpa.

Ameryka zmaga się obecnie z trzema kryzysami – epidemicznym, gospodarczym i rasowym. Poświęciliśmy tym zagadnieniom jeden z naszych niedawnych Tematów Tygodnia, oraz komentarze, które możecie Państwo przeczytać tu oraz tutaj. W najnowszej „Kulturze Liberalnej” zastanawiamy się nad tym, jak obecna sytuacja wpłynie na listopadowy wynik amerykańskich wyborów prezydenckich.

Gospodarka Stanów Zjednoczonych wciąż jest pogrążona w kryzysie wywołanym przez koronawirusa, a niemal 20 milionów osób pozostaje bez pracy. Sam prezydent z początku prezentował lekceważące podejście do epidemii i przekonywał, że „to zwykła grypa”, a sytuacja jest pod kontrolą. Publicznie polecał również stosowanie nieprzetestowanych leków, a nawet sugerował, że w walce z koronawirusem może pomóc… wstrzykiwanie wybielacza.

Podejście prezydenta zostało skonfrontowane z rzeczywistością, kiedy w niedługim czasie Ameryka stała się światowym epicentrum pandemii. Do dziś w kraju zanotowano ponad 2,6 miliona przypadków, a zmarło niemal 130 tysięcy osób.

Ponadto, brutalne zabójstwo George’a Floyda dokonane przez policjanta przyczyniło się do erupcji rozruchów na tle rasowym. Zamieszki w Stanach trwały tygodniami, a prezydent nie przyczynił się do ich deeskalacji. Protesty mają również szersze konsekwencje, o czym również pisaliśmy. Wiele miast zdecydowało się na obniżenie budżetów i reformę służb policyjnych, a w całym kraju usuwane są pomniki bohaterów Konfederacji, właścicieli niewolników i rasistów. Kombinacja tych czynników sprawiła, że rekordowa liczba Amerykanów nie jest zadowolona z działań Donalda Trumpa. Prezydent przegrywa również w sondażowej rywalizacji ze swoim kontrkandydatem z Partii Demokratycznej. Joe Biden cieszy się obecnie poparciem na poziomie 52 procent, a Trump jedynie 44 procent.

Na znaczenie kulturowej rewolucji w listopadowych wyborach zwraca uwagę prof. Edward Luttwak. Amerykański politolog, w rozmowie z Jakubem Bodzionym, twierdzi, że jeżeli Trumpowi nie uda się odwrócić tego trendu, to prawdopodobnie straci on stanowisko i kontrolę nad partią.

„Trump powinien się zamknąć, nic nie robić i pozwolić, aby rewolucja pożarła własne dzieci. Problem w tym, że on nie ma w sobie za grosz dyscypliny i nie słucha nikogo”, mówi Luttwak.

O nastroje wśród republikanów pytamy Anne Applebaum, laureatkę nagrody Pulitzera. W rozmowie z Tomaszem Sawczukiem Applebaum twierdzi, że „Niektórzy członkowie administracji Trumpa to patrioci, którzy mają przekonanie, że postępują dobrze. Inni są skorumpowani i chcą wykorzystać sytuację na swoją korzyść, na przykład zyskać finansowo. W administracji są także cynicy i nihiliści, którym przesadnie nie zależy”. Dziennikarka podkreśla również, że osoby, które pomagają prezydentowi w naruszaniu prawa, są współwinne tych czynów, niezależnie od ewentualnych motywacji.

Coraz bardziej realna staje się więc klęska Donalda Trumpa, co jest o tyle istotne, że forma uprawianej przez niego polityki oraz jej treść stanowią inspirację dla populistów na całym świecie, również w Polsce. Bez wątpienia do jesiennych wyborów pozostało jeszcze sporo czasu i sondaże mogą ulec zmianie. Nie zmienia to jednak faktu, że Warszawa powinna bacznie śledzić trendy w amerykańskiej polityce i nie stawiać wszystkiego na jedną kartę. Wkrótce może się okazać, że osobiste relacje polskich władz z Ameryką Donalda Trumpa, staną się bezwartościowe.

 

Fot. Flickr.com