„Nadzieja”, szwedzko-norweska produkcja w reżyserii Marii Sødahl, jest filmem kameralnym, precyzyjnie skonstruowanym, opartym na wybitnej grze aktorskiej Andrei Bræin Hovig i Stellana Skarsgårda. Można go łatwo streścić, co jednak nie wyczerpuje sugerowanych przez twórczynię znaczeń, użytych kontekstów. A te są bogatsze, niż można by sądzić, traktując dzieło w kategoriach dramatu miłości i śmierci lub analizy rodziny.

Kryzys rodzinny

Zacznę od rekapitulacji fabuły – główna bohaterka Anja, reżyserka filmowa próbująca sił za granicą, wraca do domu po dłuższej nieobecności. Mieszka z partnerem, dużo starszym i pracującym dla teatru Tomasem, trójką jego i trójką wspólnych dzieci. W dodatku odwiedził ich ojciec Anji. Wszyscy czekają na święta i spodziewają się, że Anja wejdzie w rolę opiekunki domowego ogniska. W przeddzień Wigilii kobieta dowiaduje się, że ma raka mózgu. Po wizycie u lekarki rodzinnej i zrobionym tego samego dnia rezonansie magnetycznym okazuje się, jak duży jest guz. Dowiadujemy się też, że rok wcześniej, także podczas Bożego Narodzenia, bohaterka była operowana z powodu raka płuc. Prawdopodobnie ma więc przerzuty i minimalną szansę na przeżycie – lekarze mówią jej o tym otwarcie. Członkowie rodziny, a zwłaszcza Tomas i Anja, przez parę dni między Wigilią a Nowym Rokiem muszą pogodzić się z diagnozą, przygotować na śmierć i ułożyć – naprawić, zaplanować – relacje między sobą.

Maria Sødahl staje nie tylko po stronie miłości i przywiązania, ale i więzi rodzinnych oraz przyjacielskich, niezbędnych w chwili zagrożenia, lecz wartościowych samych w sobie – kryzys pomaga to zrozumieć jego uczestnikom i widzom. | Inga Iwasiów

Taki punkt wyjścia kumuluje rozwiązania dobrze znane z kina i literatury. Spodziewamy się opowieści o oswajaniu myśli o śmierci, wyjawianiu tajemnic, wyjaśnianiu niedopowiedzianych wątków życia, planowaniu rodzinie „czasu po”, formułowaniu ostatniej woli. Maria Sødahl nie rewolucjonizuje obrazu kryzysu – w filmie zresztą pada zdanie: „mamy kryzys rodzinny” – lecz przesuwa akcenty. Konstruuje opowieść w taki sposób, by zajrzeć pod podszewkę gestów i odczuć bohaterów, a także oczekiwań widza, oswajanego z tematem odchodzenia. Na przykład troska o niedołężniejącego ojca zapowiada skandal śmierci kobiety w średnim wieku i odwrócenie ról. Wspomnienie pierwszego ślubu Tomasa brzmi jak wyrzut formułowany przez bohaterkę pozbawioną przywileju podobnego powtarzania scenariusza. Podobnie rzecz się ma z wiekiem dzieci – te, które z racji starszeństwa „jakoś sobie poradzą”, mają inną matkę; jej własne są niedorosłe i zostaną „niesprawiedliwie” dotknięte.

Materiały dystrybutora Aurora Films.

Między życiem i śmiercią

Przesunięta jest fikcja ku autobiografii i dokumentowi. Zacząć trzeba od pozaekranowej wiedzy: sama reżyserka przeszła podobny proces. Zdiagnozowano u niej raka w okresie świątecznym, poddano operacji w analogicznych okolicznościach. Filmowa narracja ma więc nieoczywistą, lecz ważną warstwę autobiograficzną. Umieszczenie zdarzeń w środowisku artystów i w rodzinie wielodzietnej stanowi kolejny ślad doświadczeń Sødahl. Poza aktorami zawodowymi, w epizodach szpitalnych występują prawdziwi lekarze, co z kolei czyni z wysmakowanego obrazu także jakiś rodzaj dokumentu. Jest zresztą spory wizualny kontrast między scenami domowymi, pokazującymi ciepłe, wypełnione przedmiotami wnętrze, ze stołem świątecznym w centrum i bałaganem wytwarzanym przez życie, a korytarzami klinik, na pierwszy rzut oka przyjaznymi, lecz kończącymi się w ciasnych pokojach ze sprzętem medycznym i unieruchamiającymi łóżkami, czekającymi na pacjentkę.

Między przestrzenią mieszkania a szpitala jest tak wiele różnic jak między życiem a śmiercią. Anja nie chce powtórzyć świąt pod znakiem raka, ukrywa więc wiadomość przez pierwsze dni przed dziećmi. Stan przejścia i zawieszenia uwypuklają w filmie kolejne sceny, najmocniej zostaje zaznaczony wówczas, gdy bohaterowie decydują się na ślub, możliwy tak szybko, gdy udziela go kapelan szpitalny, lecz chcą go wziąć w kościele. To zresztą decyzja Anji, sprawczej i postawionej w centrum – Tomas za nią podąża, wypełniając cierpliwie rolę współtowarzysza w cierpieniu. Tak więc śmiertelnie chora kobieta godzi się z diagnozą (chce załatwić wszystkie sprawy, także przypieczętować związek sakramentem), a zarazem pragnie odbyć ceremoniał z dala od kliniki. Jak bardzo to oddalenie jest niemożliwe, podpowiada nam scena odwiedzin w miejscu planowanych zaślubin – świątynia mieści się przy cmentarzu, jest zimna. Przyszła żona, „rozkapryszona” pod wpływem leków, mówi oblubieńcowi, że być może przysięga pod brzozą byłaby lepsza.

Sakrament małżeński „walczy” z czekającym ją ostatnim namaszczeniem. Zła nowina z dobrą. Bohaterowie nie rozmawiają o ceremonii, Bożym Narodzeniu i Nowym Roku w ten sposób, nie pada żadna deklaracja dotycząca grzechu czy wiary.| Inga Iwasiów

Przez ponad dwie godziny śledzimy przede wszystkim Anję i Tomasa, ich reakcje na kolejne medyczne wieści, ale także dzieci, ojca, przyjaciół, a epizodycznie – lekarzy, kapelana, fryzjerki (zwracam uwagę na wizytę u fryzjera, kumulującą przesądy, obyczaje, zarazem antycypującą stratę i skutki procedur antynowotworowych). Sødahl opowiada nam dramat rodzinny, sięgając do tradycji skandynawskich – można w nim zobaczyć inspiracje Bergmanowskie i motywy obecne u Larsa von Triera, ale też „Limbo”, wcześniejszy film reżyserki. Kryzys staje się w nich punktem wyjścia do analizy uczuć i postępków, miłości i zdrady. Inaczej niż w demaskatorskich obrazach rodziny jako sceny nadużyć, traum i bólu, w „Nadziei” dorośli i dzieci potrafią wyrażać emocje i otoczyć się nawzajem opieką. Być może w przeszłości bywało różnie, jednak ta próba wypada jak najlepiej – co stanowi pośrednią odpowiedź na pytanie, czy warto było stworzyć patchworkową wspólnotę, zwłaszcza gdy partnerzy tak bardzo zajęci byli pracą. Maria Sødahl staje nie tylko po stronie miłości i przywiązania, ale i więzi rodzinnych oraz przyjacielskich, niezbędnych w chwili zagrożenia, lecz wartościowych samych w sobie – kryzys pomaga to zrozumieć jego uczestnikom i widzom.

Materiały dystrybutora Aurora Films.

Zła i dobra nowina

O miłości i rodzinie pisano w każdej recenzji (w Polsce tymczasem nie było ich wiele), lecz jest jeszcze inna możliwość interpretacji tego filmu, dla mnie ważniejsza od psychologicznej. Wydaje się, że Maria Sødahl analizuje nieoczywistą, postsekularną religijność. Ten typ myślenia znajdziemy w etiudzie z wieloautorskiego „De syv dødsyndene” z 2000 roku, którego tematem były grzechy główne. Wiemy, że rodzina chodzi do kościoła tylko z okazji świąt, a i wówczas to raczej dzieci i dziadek dopełniają obyczaju. A jednak Maria przygotowuje się do operacji niejako dwutorowo – mówiąc innym, jak wyobraża sobie ich życie, gdy sama odejdzie, jednocześnie planuje ślub, symboliczny nowy początek. Sakrament małżeński „walczy” z czekającym ją ostatnim namaszczeniem. Zła nowina z dobrą.

Dobrze umrzeć (lub mieć nadzieję na wymknięcie się biologicznej destrukcji) oznacza odnaleźć język rozmowy z bliskimi, wyposażyć pozostających w siłę, spodziewać się wsparcia. Zrozumieć wspólną historię i nie wahać się ją podsumować. | Inga Iwasiów

Bohaterowie nie rozmawiają o ceremonii, Bożym Narodzeniu i Nowym Roku w ten sposób, nie pada żadna deklaracja dotycząca grzechu czy wiary. Wydaje się, że jeśli Anja myśli o jakimś pragmatycznym aspekcie formalizacji swojego związku o długim stażu, to oczekuje od Tomasa wzięcia pełnej odpowiedzialności za dzieci, które tak czy owak są jego. Można na tę sprawę spojrzeć jak na zrobienie w obliczu końca tego wszystkiego, co wcześniej zostało zaniedbane, o spełnieniu marzeń. Silniejszy wydaje mi się sugerowany w filmie aspekt symboliczno-religijny: nadzieję, środkową część tryptyku cnót teologalnych, karmi sakrament małżeński, pokonujący wpływy śmierci. Sami bohaterowie nie są praktykującymi chrześcijanami i być może nie o miłości do Boga myślą podczas składania przysięgi, ale próbują znaleźć rozwiązanie, gdy medycyna nie daje im pocieszenia (chociaż oferuje ona najlepszą możliwą opiekę).

O przewinach Anja myśli, nie analizując wierność i niewierność, a wówczas, gdy widzi osoby palące papierosy – choć szukanie przyczyny pierwotnego raka płuc w nałogu jest racjonalne, bohaterka sprawia momentami wrażenie osoby pogodzonej z fatalizmem kary za przyjemności.

Materiały dystrybutora Aurora Films.

Dzięki wprowadzeniu wątku ślubu (moim zdaniem par excellence religijnego) obyczajowy film o miłości w obliczu kryzysu zmienia się w przypowieść o wkraczaniu w umieranie. Dobrze umrzeć (lub mieć nadzieję na wymknięcie się biologicznej destrukcji) oznacza odnaleźć język rozmowy z bliskimi, wyposażyć pozostających w siłę, spodziewać się wsparcia. Zrozumieć wspólną historię i nie wahać się jej podsumować. Warto spróbować rytuałów oddalających niebezpieczeństwo, pójść tropem poprzedników znających zaklęcia. Współczesna wiedza ekspertów nie musi być jedyną deską ratunku, zwłaszcza gdy oferuje statystyczną pewność śmierci.

O tym wszystkim i wielu innych kwestiach Maria Sødahl opowiada spokojnie i zarazem dobitnie. Każda scena w pewien sposób zapośrednicza inną, potencjalną, taką, której reżyserka nie chce dosłownie nam pokazać – bohaterka rozpacza w scenie erotycznej; płacze, leżąc w łóżku z najmłodszymi dziećmi. Zwierza się lekarzowi, gdy nie słyszymy jej głosu. Jest nadreaktywna wskutek przyjmowania leków. Wszystkie jej emocje znamionują strach przed śmiercią, lecz zostają opowiedziane jako coś innego – niespełnione pożądanie, przejście na stronę dzieci, rzeczowe załatwienie sprawy operacji, skutki uboczne terapii. Tomas na ekranie podążą za żoną, zawiesza pracę; wiemy też o jego poszukiwaniu pomocy u lekarzy, przeczesywanie internetu. W ten sposób Sødahl opowiada rozpacz, którą daje się znieść dzięki obecności innych oraz tytułowej nadziei.