W konsekwencji decyzji Trybunału Konstytucyjnego od kilku dni w całej Polsce mają miejsce masowe protesty w obronie praw kobiet. Opinia wyrażona w Trybunale dotyczyła sprawy odczuwanej niezwykle bezpośrednio, wyjątkowo wrażliwej, uderzała w coś bardzo osobistego – dlatego nic dziwnego, że odpowiedź także jest osobista i pełna autentycznego poruszenia.

Megafon dla kobiet

W tym kontekście jest szczególnie ważne, żeby to kobiety miały obecnie głos w sferze publicznej. Audycje w mediach, w których o prawach kobiet tradycyjnie dyskutują sami mężczyźni, muszą budzić niesmak i sprzeciw. W „Kulturze Liberalnej” opublikowaliśmy w ostatnich dniach artykuł Emilii Kaczmarek o znaczeniu wydarzeń w TK, tekst Magdaleny Grzyb o tym, że Polska przestaje być krajem „dla kobiet, które chcą mieć dziecko”, a także komentarz Katarzyny Kasi o wielkim gniewie, który spłynął w ostatnich dniach na Polskę.

Nasz tygodnik opowiada się przeciwko światopoglądowemu dyktatowi fundamentalistów, a za prawami kobiet i swobodą wyboru. Tymczasem polska prawica lepiej chroni pomniki i świątynie niż kobiety i dzieci. W odpowiedzi na protesty prawica zwraca uwagę głównie na to, że nie wolno przeklinać, nie wolno pomalować pomnika Reagana i nie wolno protestować w kościołach – byle nie zajmować się źródłem problemu. Z kolei episkopat przyjął wydarzenia w TK z zadowoleniem, ignorując nawet kwestię ich wątpliwego statusu prawnego – fundamentalizm i pogarda dla rządów prawa w jednym.

Czy aborcja podzieli opozycję?

W tym miejscu chciałbym więc zastanowić się tylko nad konsekwencjami politycznymi obecnych protestów. W pierwszej kolejności możemy zastanowić się nad tym, jaki może być ich punkt docelowy? Wydaje się pewne, że PiS nie zliberalizuje prawa aborcyjnego. Jeśli protesty wpłyną na obóz rządzący, to prawdopodobnie uchwalone zostanie nowe prawo, w którym przypadki śmiertelnych oraz nieśmiertelnych wad płodu zostaną potraktowane oddzielnie, co już zaproponował Jarosław Gowin. Czy można spodziewać się czegoś innego? Nawet jeśli opozycja wygra wybory w 2023 roku, to musiałaby mieć większość trzech piątych, aby przełamać weto Andrzeja Dudy. Do tego wciąż będzie istnieć przejęty przez PiS Trybunał Konstytucyjny.

W tym momencie być może jedynym rozwiązaniem mógłby być pomysł referendum w sprawie przyszłego prawa aborcyjnego, który pojawił się w ostatnich dniach w debacie publicznej. Tego rodzaju pomysł ma jednak pewne słabości. Przede wszystkim jest to dość kłopotliwe, aby głosować na temat tego, czy kobietom powinny przysługiwać prawa. Nawet jeśli udałoby się w zadowalający sposób sformułować pytanie referendalne i gdyby doszło do referendum, władza może zignorować jego wynik – jeśli obywatele opowiedzieliby się za liberalizacją ustawy aborcyjnej, PiS z pewnością nie przegłosuje takiego rozwiązania w parlamencie.

Do tego można spodziewać się, że opozycja podzieli się w sprawie aborcji. Na obecnym etapie sprawa jest prosta – wszyscy mogą zjednoczyć się przeciwko postulatowi, by kobiety zmuszano do rodzenia cierpiących i śmiertelnie chorych dzieci. Jednak, kiedy przesunąć dyskusję na rozmowę o pozytywnych rozwiązaniach, po stronie opozycyjnej zaczną się schody. Lewica opowiada się za dopuszczalnością aborcji do 12. tygodnia. Z kolei Platforma najpewniej będzie opowiadać się za przywróceniem dotychczasowego „kompromisu”. W partii przypuszczalnie wyobrażają sobie, że Jarosław Kaczyński tylko czeka na to, aż PO opowie się za liberalizacją ustawy, aby przypuścić na nią frontalny atak. Może to być prawda, ale jest to w pierwszej kolejności dobra wymówka – tego rodzaju zachowawczość jest po prostu zgodna z politycznym DNA Platformy.

W konsekwencji część opinii publicznej będzie zarzucać centroprawicy, że w kwestii praw kobiet stoi w jednym rzędzie z PiS-em. Tego rodzaju szantaż polityczny będzie moralnie uzasadniony, ale politycznie prawdopodobnie będzie na rękę Kaczyńskiemu. To wystarczy, żeby podzielić opozycję i osłabić jej szanse w kolejnych wyborach. Jednocześnie wprowadzenie w życie opcji Gowina może prowadzić do wygaszenia protestów.

Zamiast wiary religijnej – naga siła

W ostatnich dniach wiele osób wyraziło opinię, że w społeczeństwie nastąpiła lub następuje teraz jakiegoś rodzaju głęboka przemiana – ma miejsce sekularyzacja sfery publicznej, a do Polski wkracza nowoczesność. W „Kulturze Liberalnej” do takiego poglądu przekonywał ostatnio Wojciech Engelking.

Gdyby sprawy rzeczywiście miały się w taki sposób, przyszła sytuacja polityczna mogłaby wyglądać inaczej. W takim scenariuszu protesty musiałyby doprowadzić do utrwalenia się w opinii publicznej stanowiska, w wyniku którego dla wszystkich stanie się oczywiste, iż obywatele oczekują liberalizacji ustawy. Wówczas można by spodziewać się zmiany stanowiska przez PO i spuszczenia z tonu przez PiS – to ostatnie oczywiście w sferze retoryki, bo raczej nie prawa.

Jednak doświadczenie sugeruje coś innego. Kobiety są statystycznie bardziej religijne niż mężczyźni. Liberalnych młodych jest mniej niż konserwatywnych starszych. Podobnych wstrząsów spodziewano się choćby w kontekście „czarnego protestu” i po premierze filmu braci Sekielskich – ale nie miały one wpływu na popularność partii Jarosława Kaczyńskiego.

Przemiany kulturowe z pewnością zachodzą. Jednak ludzie nie poszukują spójności między poglądami, jakie wyznają w różnych sferach życia. Mogą chodzić do Kościoła i nie wierzyć w istnienie Trójcy Świętej. Mogą nie chodzić do Kościoła, ale chrzcić dzieci. Czasem zaczynają żyć inną rzeczywistością, innym życiem – nie dowiadują się o tym wcale albo dowiadują się po czasie.

Jak pisałem niedawno w „KL”, „jeśli w społeczeństwie zachodzą procesy sekularyzacji, to wynikają one nie z tego, że toczy się kulturowa wojna, lecz z tego, że wraz ze zmianą pokoleniową pojęcia czysto religijne znajdują coraz mniejsze zastosowanie w życiu wielu osób – gorzej odpowiadają na pojawiające się problemy osobiste i społeczne, okazują się mniej użyteczne w celu zrozumienia świata”.

Postawa Kościoła i fundamentalistycznej prawicy z pewnością zachęcają do myślenia, że religijny obraz świata w coraz mniejszym stopniu organizuje doświadczenie ludzi – miejsce wyobrażonej wspólnoty religijnej zastępuje naga siła. Można jednak przypuszczać, że jeśli obecne protesty będą miały negatywny wpływ na rządy PiS-u, to w istotnej mierze w wyniku rosnącego wrażenia, że obóz rządzący nie panuje nad sytuacją – prowokuje poważne problemy, a nie daje bezpieczeństwa. Zasadnicze pytanie jest zawsze to samo: czy ktoś będzie zdolny na tym zyskać?