Nowa biografistyka w polskim kinie

Ostatnia dekada w polskiej kinematografii minęła pod znakiem sensacji, romansu i biografii. Jedno nie wykluczało zresztą drugiego, gdyż ekranowe biografie często spełniały gatunkowy rytuał. Wypróbowaną za oceanem – pożyczoną z komiksów, a korzeniami sięgającą antycznych mitologii – konwencję obdarzającą realne postacie mocą herosów i ludzkimi słabościami przeniósł nad Wisłę Łukasz Palkowski. Jego „Bogowie” [2014] wywołali falę, która stopiła większość hagiograficznego lukru pokrywającego rodzimą biografistykę – a widzom uświadomiła, że nielukrowane życiorysy także mogą dawać satysfakcję z sukcesów rodaków. Nawet jeśli bohaterowie zbiorowej wyobraźni mają w sobie geniusz pozwalający im unosić się ponad tłumami, to na ekranie najciekawiej jest, gdy ten sam geniusz w pewnych okolicznościach boleśnie rzuca nimi o glebę. Tak brzmi reguła scenariuszowego konfliktu, to samo podpowiada psychologia i życiowe prawdopodobieństwo. Nie ma róży bez kolców.

Jednym z największych osiągnięć artystycznych polskiego kina ostatnich lat okazała się skrajna realizacja wspomnianej formuły. „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego [2016] ze scenariuszem Roberta Bolesty jest nieformalną ekranizacją książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny” [2014]. Warto o tym pamiętać, ponieważ w ostatnich latach to właśnie literackie biografie dały odpór bezwarunkowej celebracji postaci, które pozostają przecież w pierwszej kolejności ludźmi omylnymi. Wspomnijmy chociażby nie tylko złożone portrety – Pilcha odartego z efektownej ironii, Kieślowskiego-choleryka czy Herberta cierpiącego na chorobę dwubiegunową; ale i zadawanie nieoczywistych trudnych pytań – w przypadku Kapuścińskiego o współpracę z SB, Gombrowicza o mizoginię, księdza Twardowskiego o relacje z kobietami czy Żuławskiego o sadyzm na filmowym planie. Mistrzowie biograficznej formy – jak wspomniana Grzebałkowska czy Katarzyna Surmiak-Domańska (autorka między innymi biografii „Kieślowski. Zbliżenie” z 2018 roku) – nakładają na bohaterów rozmaite filtry, niuansują. Zamiast o nich fantazjować, wolą im zadać niekoniecznie wygodne pytania; kiedy trzeba, zostawiają nas z frapującą niewiadomą, lecz najpierw z reporterskim zacięciem starają się oświetlić daną postać pod wieloma kątami. Popularność tego rodzaju narracji pokazuje, że niejednoznaczność fascynuje wielu Polaków. I wywołuje dyskusję – tym większą, im bardziej zasłużonej postaci dotyczy.

Janopawłowa kopalnia filmowych pomysłów zdaje się nie mieć dna, a śmiałość twórców w ingerowaniu w życie prywatne głowy Kościoła jest bez precedensu. | Gabriel Krawczyk

Papież na filmowym cokole

Zastanawia więc pomnikowa niewzruszoność osoby wzbudzającej w polskich filmowcach (i nie tylko w nich) podziw pomieszany ze strachem. Dziesiąta muza zaimpregnowała go na krytyczną dyskusję, jego myśli i słowa wyryła w kamieniu i poniekąd zrobiła z nim to samo, co rządzona przez niego instytucja – otoczyła aureolą i jak ikonę wystawiła, by go podziwiano. Karol Wojtyła. Można odnieść wrażenie, że do uszu twórców fabularnych hagiografii powstałych zaraz po jego śmierci dochodziły okrzyki „Santo subito”. Ich filmy (by wspomnieć tylko hity z Piotrem Adamczykiem i Jonem Voightem w roli głównej), choć podsumowywały biografię rozmiarami przypominającą epopeję, były wyrazem konkretnej chwili, wyrażały emocje wierzących, żałobę i potrzebę pokrzepienia. Jednak gdy z biograficznych schematów, faktograficznych uproszczeń i pośpiesznego kalejdoskopu wątków czyni się cnoty, o rzetelnym podsumowaniu pontyfikalnego dorobku nie może być mowy. Na przestrzeni dekad ponad setka dokumentalistów (podaję za autorem monografii „Filmowe portrety Karola Wojtyły”) prześwietliła polskiego świętego, lecz zawsze z pozycji ideologicznych klęczek. Portretowany papież bywał aktorem, sportowcem, odkrywcą swojego powołania, poetą, wizytówką Wadowic, ambasadorem polskości, męczennikiem, idolem młodzieży, przyjacielem swojego fotografa, kochanym zwierzchnikiem Watykańczyków, autorem swojego testamentu, mistrzem modlitwy, królem dowcipu, gwiazdą mediów, narratorem własnej biografii… Janopawłowa kopalnia filmowych pomysłów zdaje się nie mieć dna, a śmiałość twórców w ingerowaniu w życie prywatne głowy Kościoła jest bez precedensu. Tym bardziej zaskakuje wyjęcie go z demokratycznej debaty. Gdy w 1992 roku Sinéad O’Connor podarła zdjęcie papieża na znak protestu przeciw tuszowaniu przypadków molestowania dzieci przez katolickich duchownych, została nazwana histeryczką i wariatką. Gdy w 1999 roku włoski artysta Maurizio Cattelan przedstawił papieża przygniecionego meteorytem, zamiast o słabościach starzejącego się Wojtyły, rozmawiano o granicach prowokacji w sztuce. Podobnie wąską skalę oddziaływania osiągnęła teatralna „Klątwa” w reżyserii Olivera Frljicia [2017], który zawieszając na figurze papieża tabliczkę z napisem „Obrońca pedofilów”, trafił w Polsce na cenzurowane, posądzony o obrazę uczuć religijnych. W publicznej krytyce papieża Polaka widziano szarganie świętości, zwierzęcy antyklerykalizm lub atak na samego Boga.

Nieomylność ekranowego papieża?

Ekranowy Jan Paweł II stanowi wyjątek również wśród głów Watykanu. Doczekaliśmy się przecież Benedykta ścierającego się w erystycznym boju z Franciszkiem. Co jakiś czas odżywa dyskusja na styku historii i publicystyki o Piusie XII – „papieżu Hitlera”, przez innych nazywanym „Schindlerem z Watykanu” (włoskie koprodukcje: „Pius XII pod rzymskim niebem” [2010] i „Shades of Truth” [2015] nigdy nie trafiły na polskie ekrany). Seriale poświęcone Aleksandrowi VI (między innymi „Rodzina Borgiów”) przypominają o watykańskim tronie jako centrum nie tylko duchowego, ale i politycznego dowodzenia. Głos otrzymują także fikcyjni biskupi Rzymu (w serialu HBO „Młody papież” i jego kontynuacji, „Nowym papieżu”), wzbudzając nie mniej emocji w widzach poszukujących komentarza do współczesnej rzeczywistości. Dogmat o nieomylności papieża na ekranie nie obowiązuje. A jednak można odnieść wrażenie, że wśród fabularzystów i dokumentalistów (niemal?) wszyscy okazywali się poniekąd wyznawcami JPII, w jego życiu dostrzegając przede wszystkim uwolnioną z ludzkiego porządku religijną misję.

Dostrzeżenie innej niż fizyczna skazy na obliczu postaci Jana Pawła II graniczy z cudem – tak jakby papieska nieomylność wykluczała ludzkie prawo do pomyłek, ewolucji poglądów i zmiany postaw. Jakiś złośliwiec ową ziejącą w polskiej biografistyce lukę uzasadniłby leczeniem zbiorowych kompleksów – pragnieniem bezwarunkowej celebracji narodowych świętości, które (wreszcie!) odniosły światowy sukces. Pragmatyk zauważyłby z kolei, że wyjątkowo długi pontyfikat JPII, zajmowana przezeń autorytarna pozycja, wzbudzająca sympatię medialna charyzma, połączona z jego dogmatycznym konserwatyzmem, nie sprzyjały zderzaniu różnych stanowisk, więc i sami filmowcy nie mieli powodów, by szukać podobnych konfrontacji.

Dziś jednak sytuacja nieco się zmieniła. Na abdykację papieża i „dwugłowość” Kościoła zareagowało kino. Obok wspomnianego pojedynku filmowego Franciszka z Benedyktem w „Dwóch papieżach” doczekaliśmy się także polityczno-ideologicznej konfrontacji fikcyjnych Piusa XIII, Franciszka II i Jana Pawła III w „Nowy papieżu”.

Jak o głównym motywie filmu Fernando Meirellesa i serialu Paolo Sorrentino pisał na łamach „Tygodnika Powszechnego” semiotyk kultury Marcin Napiórkowski, dopiero podwojenie papieży (stary vs młody/nowy) nadaje sens ich działaniom, „przenosząc je z krainy tego, co po prostu jest (ontologia), w domenę tego, co mogłoby być inaczej (epistemologia)”. Dotychczas potęgowana na ekranie monolityczność Jana Pawła II wykluczała uszlachetnianie konkretnych postaw przez hartowanie ich w ogniu konstruktywnej krytyki – a w konsekwencji, zastępowała intelektualnie stymulujący znak zapytania nieznoszącą sprzeciwu kropką. Polski papież zawsze był górą. Tymczasem decyzje następców Wojtyły – przez skonfrontowanie odmiennych wizji duchowości, religijności, papiestwa, polityki i współczesności, przez umieszczenie ich w podatnym na błędy ludzkim porządku – na ekranie uczłowieczają ich, pozwalając lepiej zrozumieć ewolucję ich poglądów.

Dogmat o nieomylności papieża na ekranie nie obowiązuje. A jednak można odnieść wrażenie, że wśród fabularzystów i dokumentalistów (niemal?) wszyscy okazywali się poniekąd wyznawcami JPII, w jego życiu dostrzegając przede wszystkim uwolnioną z ludzkiego porządku religijną misję. | Gabriel Krawczyk

W poszukiwaniu nowego biopicu

Jak zatem „ugryźć” Wojtyłę na ekranie? Być może skarbnica artystycznych strategii oraz szeroka gama gatunków odsłonią się, o ile zignorujemy protesty pod kinami i puścimy wodze fantazji, nie zważając na cenzurę.

Jedna z takich strategii pozwoliłaby – niczym Adam McKay („Legenda telewizji”, „Big Short”) – naostrzyć publicystyczny pazur i z burzącym czwartą ścianę narratorem zreferować chociażby mroczną kronikę nietransparentności Banku Watykańskiego za czasów JPII i przełożyć na dynamiczne obrazy rzekome relacje dowodzonej przez niego instytucji z włoską mafią. Czy znajdzie się dokumentalista równie cierpliwy co Frédéric Martel, autor głośnej „Sodomy”, który zbada watykańskie kuluary, przyjrzy się piramidzie władzy hipokrytów w sutannach i spróbuje dociec, czy ich zwierzchnik pozostawał ślepy czy tylko bezsilny wobec nadużyć niektórych z nich. Godną co najmniej serialu o Borgiach jest z kolei historia księdza Degollado, duchownego przez dekady gwałcącego dzieci i kryjącego innych pedofilów, którzy zrobili karierę pod parasolem ochronnym przesadnie ufnego Wojtyły. Umożliwione przez kino prowokacyjne poszerzenie pola dyskusji o polskim świętym byłoby nie do przecenienia dla demokratycznej debaty. Biopic, podobnie jak dokument, zawsze przecież łączył najróżniejsze gatunki kina, zawieszony między prawdą a zmyśleniem, faktem a hipotezą, reportażem a nawet satyrą.

Podczas gdy oscarowy „Spotlight” skupiał się na skrupulatnym śledztwie dziennikarzy, a francuski „Dzięki Bogu” opowiadał o ofiarach pedofilów w sutannach, Tomasz Sekielski („Tylko nie mów nikomu”) w kolejnym śledztwie obiecuje poruszyć zaniedbany temat pobłażliwości Polaka na szczytach kościelnej władzy. Potencjalnym tematem mogłaby być analiza motywacji Wojtyły, który jako jedyny był władny znieść nakaz milczenia ofiar pod groźbą ekskomuniki, a jednak nigdy tego nie zrobił. Głośne w ostatnich dniach rewelacje z telewizyjnego reportażu Marcina Gutowskiego „Don Stanislao” oraz zainicjowanego przez papieża Franciszka raportu Watykanu dotyczącego sprawy byłego kardynała Theodore’a McCarricka przenoszą dyskusję o polskim papieżu i jego powiernikach z domeny wyłącznie antyklerykalnej publicystyki na domenę faktów. A te bywają kompromitujące, co prawdopodobnie przyczyni się do zerwania z lukrowanym obrazem JPII.

Polski parlament rok 2020 ogłosił Rokiem Świętego Jana Pawła II. Zamiast kontynuować bałwochwalczą pomnikomanię i lub bez końca upamiętniać wadowickie kremówki, może warto przy tej okazji opowiedzieć o realnym wpływie JPII na dzisiejszą polską rzeczywistość?

Aby twórcy nie byli zakładnikami uproszczonej wizji moralnego autorytetu Wojtyły, w dyskusji o wyznawanej przez niego polityce i filozofii należałoby wyjść poza utarte slogany. Z perspektywy 15 lat od jego śmierci kino i serial podsuwają również takie poparte faktografią narracje, które zamiast odsądzać kogoś od czci i wiary, umożliwiają zderzenie różnych historycznych interpretacji.

Jednym ze wzorów takiej właśnie, zmuszającej do uważnego szacowania racji, strategii publicystycznego umiarkowania wydaje się „The Crown”. Twórcy serialu Netfliksa opowiadającego podobnie pojemną biografię otaczanej kultem władczyni w Anglii zachowują wobec niej emocjonalny chłód badacza – postawę, która wymyka się jednoznacznej ocenie, jako że zachowuje dystans do instytucji monarchii, a zarazem nie popada w jej nadmierny krytycyzm.

Marzeniem ściętej głowy jest pewnie mówienie o wysokobudżetowej produkcji poświęconej JPII, lecz to fantazja uzasadniona. Wojtyła to przecież historia XX wieku, wojenne retrospekcje i doświadczenie totalitaryzmów; to trwające do dziś starcie światopoglądów, polskość w pigułce, (nie tylko wewnątrzwatykańskie) konflikty lewicy z prawicą oraz feminizmu z patriarchatem. JPII to reformy i rewolucje obyczajowe, starcie wiary i nauki, prawa świeckiego i prawa boskiego, to także seksualność, nierówności społeczne, wszechobecne media i kultura celebrytów. Jest z czego wybierać. Nic tylko wstać z klęczek i zacząć opowiadać.