To wydarzenie powinno się zapisać złotymi zgłoskami w annałach światowej dyplomacji: Rada Bezpieczeństwa potępiła agresję. Wypowiadając się na temat niedawnych starć na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej, Rada określiła je mianem „agresji sił zbrojnych Azerbejdżanu” i wezwała „społeczność międzynarodową do wywierania stałego nacisku na Azerbejdżan, by zaprzestał okupacji suwerennego terytorium Armenii”.
Nawet jeśli uwzględnić, że trzech (Francja, Rosja, USA) z pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ popiera Armenię, jeden (Wielka Brytania) jest jej życzliwy, zaś Chiny są w tym konflikcie neutralne, to jednoznaczność języka zdumiewa. Zdumienie jednak przechodzi, gdy zrozumiemy, że chodzi nie o Radę Bezpieczeństwa ONZ, która 15 września zajęła się sprawą tego konfliktu, lecz o cztery dni późniejsze oświadczenie Rady Bezpieczeństwa Armenii. ONZ-owska Rada zaś stwierdziła jedynie, ustami swego Asystenta Podsekretarza do spraw Europy, Azji Środkowej i Ameryk, że „nie jest w stanie zweryfikować lub potwierdzić szczegółów doniesień [tyczących się walk, ale] pozostaje bardzo zaniepokojona niebezpieczną eskalacją, a zwłaszcza jej możliwym wpływem na cywili”. Faktycznie, na niektórych cywili wpłynęła ona tak bardzo, ze potracili głowy. Dosłownie.
Wielkie wpływy dyktatorów, także w ONZ
Język dyplomacji międzynarodowej tak dalece oderwał się od rzeczywistości (należy się właściwie cieszyć, że ONZ jest w ogóle w stanie „zweryfikować bądź potwierdzić” samo istnienie Armenii i Azerbejdżanu, choć już nie to, co dzieje się na granicy między nimi), że kiedy spikerka Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych Nancy Pelosi potępiła w Erywaniu „nielegalne i śmiercionośne ataki Azerbejdżanu na terytorium Armenii”, to rozległ się chór oburzonych.
Baku oczywiście uznało jej słowa za „bezpodstawne i krzywdzące”, a jego główna sojuszniczka – Ankara – uznała, że Pelosi „sabotuje” szanse na pokój. Rosja, chociaż jest główną patronką Armenii, to rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow także uznał, że jej „hałaśliwe oświadczenie” nie sprzyja dążeniom do pokoju. Najwyraźniej Pieskowowi przeszkadzało samo nazwanie rzeczy po imieniu, niezależnie od tego, co się w ten sposób nazywa. Jeżeli bowiem ten zwyczaj by się upowszechnił, i wojnę nazywano by wojną, dyktaturę – dyktaturą, a zbrodnię – zbrodnią, to Kreml z całą pewnością byłby na tym stratny. Władza dyktatorów zawsze bowiem zaczyna się od władzy nad słowami – a dyktatorzy mają wielkie wpływy, także i w ONZ.
Dlatego taką niespodzianką był opublikowany trzy tygodnie temu raport Wysokiej Komisarz do spraw Praw Człowieka, Michelle Bachelet, stwierdzający że działania Chin w Sinciangu mogą stanowić zbrodnie przeciw ludzkości. O sprawie pisałem już w jednym z poprzednich felietonów na łamach „Kultury Liberalnej”.
Pani Komisarz ogłosiła swój raport z niemal rocznym opóźnieniem, na 11 minut przed końcem kadencji, i po oświadczeniu, że o drugą kadencję się ubiegać nie będzie. Ale i tak Pekin zareagował furią i zagroził, że nie będzie współpracować z jej następcą, choć jest nim austriacki urzędnik znany z tego, że publicznych oświadczeń stara się unikać. Może mu być ciężko: ONZ-owska Komisja Ekspertów właśnie opublikowała raport o sytuacji w Tigraju, zarzucający i armii federalnej, i sprzymierzonym z nią amharskim bojówkom Fano, i siłom tigrajskim możliwe zbrodnie wojenne w toczącej się od kilku lat krwawej etnicznej wojnie domowej. Rządowi eksperci dodatkowo zarzucają wręcz możliwe zbrodnie przeciw ludzkości, poprzez celowe głodzenie ludności oblężonej prowincji. Z całą pewnością teraz Addis Abeba zareaguje oburzeniem i oskarży ONZ o mieszanie się w jej sprawy wewnętrzne.
„Dalsza bezczynność nie jest możliwa”
Jakby tego wszystkiego było mało, nawet niektórzy ONZ-owscy funkcjonariusze domagają się, by na podstawie raportu o Sinciangu (raport o Tigraju dopiero się pojawił) podjąć działania przeciwko Chinom. W raporcie wprawdzie nie użyto słowa „ludobójstwo”, choć tak część państw zachodnich kwalifikuje chińskie postępowanie wobec Ujgurów – być może dlatego, że prawo międzynarodowe nakazuje przeciwdziałanie ludobójstwu, lecz innym zbrodniom międzynarodowym już niekoniecznie. Ale Specjalny Sprawozdawca ONZ do spraw Praw Mniejszości, Ferdinand de Varennes, stwierdził, że w sprawie Sinciangu „dalsza bezczynność nie jest już możliwa”. „Jeżeli pozwolimy, by pozostało to bezkarne, to jakie przesłanie szerzymy?”. Ano takie, że zbrodnie pozostają bezkarne, tak jak dotąd, bo – jak uważa Rada Bezpieczeństwa – „szczegółów nie można zweryfikować”.
Tyle tylko, że właśnie rozpoczyna doroczne obrady Zgromadzenie Ogólne ONZ. Jego rezolucje, inaczej niż te podejmowane przez Radę, nie maja mocy prawa międzynarodowego, ale za to ich język jest mniej zakłamany – jest więc być może szansa, że Zgromadzenie zajmie się na przykład Sinciangiem czy Tigrajem, choć Zgromadzenie nigdy dotąd nie potępiło ani Chin, ani Etiopii.
Nie chodzi tu nawet o to, że Chiny są członkiem Rady, bo w ciągu ostatnich siedmiu lat Zgromadzenie 19 razy potępiło Rosję, i 8 razy USA. Ale zachodnia krytyka naruszeń praw człowieka przez Pekin i Addis Abebę powoduje automatyczny odruch solidarności z nimi ze strony antyzachodnio nastawionej ONZ-owskiej większości, której członkowie obawiają się też, że ich polityka praw człowieka mogłaby być badana w podobny sposób. Głównym jednak powodem, dla którego Zgromadzenie może nie zająć się Sinciangiem czy Tigrajem, jest brak czasu. Najważniejsza będzie oczywiście i zasadnie wojna w Ukrainie, ale Zgromadzenie zajęte też będzie potępianiem Izraela, przeciwko któremu od 2015 roku uchwaliło 115 ze wszystkich 180 przyjętych w tym czasie rezolucji potępiających. Tu nie trzeba zajmować się szczegółami, bo ogólnie wiadomo, że potępianie Izraela jest słuszne. To, że jest on przedmiotem większości wszystkich rezolucji potępiających, jest tego niepodważalnym dowodem.
Są też i dobre wiadomości. Rządowe naloty na przedszkole w Mekele w Tigraju (czterech zabitych) i szkołę w Sagaingu w Mjanmie (jedenastu zabitych) potępił UNICEF, Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci. Najwyraźniej więc można i zbadać szczegóły, w postaci dziecięcych trupów, i przejść do ogółów, w postaci potępień. Co więcej, do tej pory ani Etiopia, ani Mjanma nie potępiły UNICEF-u za wtrącanie się w nieswoje, może dlatego, że jest to agenda zajmująca się dziećmi, a więc niepoważna taka. Gorzej, że ONZ może uznać, że skoro UNICEF potępił, to nikt inny już nie musi. Odwaga nazywania rzeczy po imieniu pozostaje więc kwestią dziecinnie prostą.