Takiej frekwencji wyborczej, jak we wtorkowych wyborach parlamentarnych, w tym stuleciu w Izraelu jeszcze nie było: do 7 wieczorem, na trzy godziny przed końcem, głosy oddało już 62,5 procent obywateli. To zdumiewające, jako że wybory zdążyły się już wszystkim opatrzeć – Izraelczycy poszli do urn po raz piaty w ciągu niecałych czterech lat.
Powrót Bibiego
We wtorkowych wyborach, jak i we wszystkich innych od 2009 roku, chodziło zasadniczo o jedno: czy premierem ma być Benjamin „Bibi” Netanjahu, lider prawicowo-populistycznego Likudu, najdłużej urzędujący premier w historii państwa, które w przyszłym roku świętować będzie 75. rocznicę niepodległości. Popiera go około połowa Izraelczyków; niemal tyle samo uważa, że kierować rządem winien każdy, byle nie on. Po przeliczeniu 97 procent głosów, koalicja Likudu ma 65 miejsce w Knesecie, i będzie mogła utworzyć rząd.
Tyle tylko, że ostateczny wynik wyborów może być inny, gdyż decydować będą – jak w niedzielę w Brazylii, czy w przyszłym roku w Polsce – ułamki procentów. Wysoka frekwencja sprzyjała przeciwnikom Bibiego, gdyż zwiększała szanse, że do parlamentu wejdą trzy wrogie mu partie, balansujące w sondażach na granicy progu wyborczego 3,25 procent: centrolewicowa Partia Pracy, jeszcze kilkanaście lat temu naturalna partia władzy, bardziej od niej lewicowy Merec i jedyna w Izraelu partia ponadetniczna: komunistyczna Hadasz, w sojuszu wyborczym z arabską Ta’al. To jedyne, co zostało z arabskiej Wspólnej Listy, z udziałem także Ra’an i nacjonalistycznej Balad, która w 2015 i 2019 roku była trzecia partia w Knesecie.
Rozczarowani rozłamami, arabscy wyborcy dużo rzadziej głosują teraz niż Żydzi, co dodatkowo osłabia ich parlamentarną reprezentację. Ale przeciwko Netanyahu, który przed sądem odpowiada za korupcję i nadużycia władzy, opowiedziała się także (mniejsza) część prawicy. To dzięki temu utracił w zeszłym roku władzę na rzecz lewicowo-prawicowej koalicji z udziałem, po raz pierwszy w historii Izraela, partii arabskiej: islamistów z Ra’an. Sklecona wbrew wszystkim podziałom koalicja 61 ze 120 posłów do Knesetu była jednak na dłuższą metę nie do utrzymania: odeszło z niej dwoje posłów, utraciła większość i konieczne były kolejne przedterminowe wybory.
„To niedopuszczalne, by niewybrana kasta usiłowała podważać demokratyczne wybory Izraelczyków!”
Nawet zwolennicy Netanyahu nie negują na ogół, że jest skorumpowany. Zamierzają w wypadku zwycięstwa uchwalić ustawę zakazującą prowadzenia dochodzenia o nadużycie władzy i korupcję przeciwko urzędującym członkom rządu; jeśli do tego dojdzie, uznał jeden z konserwatywnych komentatorów, „korupcja stanie się w Izraelu religią państwową”.
Ale zamiary szefa Likudu idą dalej: pragnie ustawy, która pozwoli Knesetowi odrzucać wyroki Sądu Najwyższego zwykłą większością głosów. „To niedopuszczalne – grzmiał na wiecach – by niewybrana kasta usiłowała podważać demokratyczne wybory Izraelczyków!” W Izraelu nie ma konstytucji i wyroki Sądu Najwyższego są jedynym ograniczeniem samowoli rządzących. Jeśli by te ustawy przeszły, z praworządności zostanie jedynie rząd, a z demokracji – głosowanie. Wieczni sojusznicy Likudu z obu partii religijnych nie mieli by nic przeciwko temu.
Ale w tych wyborach Bibi będzie też miał nowych sojuszników: partię Religijny Syjonizm, której powstaniu z dwóch maleńkich frakcji skrajnej prawicy sam patronował: chodziło to, by nie zmarnował się żaden prawicowy głos.
Radykałowie na fali
RS nawiązuje do tradycji maleńkiej partii Kach rabina Kahane z lat siedemdziesiątych, zakazanej w końcu za ekstremizm: nawet posłowie Likudu wychodzili z sali na znak protestu, gdy Kahane przemawiał w Knesecie. Ale przez ostatnie pół wieku Izrael przesunął się bardzo na prawo i RS bez trudu przekroczyła próg w ubiegłych wyborach do Knesetu. Ta jawnie homofobiczna partia głosi aneksję Zachodniego Brzegu bez nadania Palestyńczykom jakichkolwiek praw; to zresztą jedyna duża partia, która ma w ogóle jakikolwiek program w kwestii palestyńskiej.
RS żąda też forsowania arabskiej emigracji jako zasadę polityki państwowej oraz deportowania „wrogów państwa”. To program nie tylko rasistowski, ale i faszystowski; liderzy partyjni, nieświadomie zapewne, bo światem zewnętrznym się nie interesują, nadali mu nazwę „Prawo i Sprawiedliwość”. Dzięki nim, drugą węzłową kwestią, jaką wybory mają rozstrzygnąć, jest to, czy Izrael pozostanie, jak głosi jego Deklaracja Niepodległości, „państwem żydowskim i demokratycznym”.
Między oboma członami tego sformułowania zawsze istniało napięcie; faszyści chcą je rozwiązać, usuwając ten drugi. Jeśli nawet nie wejdą do następnego rządu (chcą resortów sprawiedliwości i bezpieczeństwa publicznego), to sama ich obecność w Knesecie głęboko korumpować będzie państwo żydowskie.
Jest Przyszłość?
Ale drugą partią w Knesecie jest centrowa Jesz Atid („Jest Przyszłość”) premiera Jaira Lapida, którego polska opinia zna głównie z kilku pochopnych stwierdzeń na temat polsko-żydowskiej historii i ma w związku z tym o nim zrozumiałe złe mniemanie.
Lecz jego Jesz Atid, w przymierzu z centroprawicowcami Benny’ego Ganza, prawicową partią rosyjskich Żydów Izrael Nasz Dom Awigdora Liebermana, obiema lewicami oraz przynajmniej zewnętrznym poparciem partii arabskich, które – oprócz Ra’an – nie spieszą się do koalicji z Żydami, może udaremnić upragniony przez Bibiego powrót do władzy, pozbawiając go większości w Knesecie, nawet jeśli byłaby to większość jednego głosu.
Merecowi zabrakło ułamka procentu głosów, nie wszedł do Knesetu – i tym samym zapewnił Likudowi zwycięstwo. Gdyby jednak Bibi nie przekroczył progu 60 głosów, to Lapid pozostałby premierem, choć bezsilnym, a kolejne wybory odbyły by się może jeszcze w marcu. Wówczas jednak Likud mógł by wreszcie zdobyć się na odwagę i ruszyć do nich nie pod kierownictwem Netanyahu, co otworzyłoby drogę do stabilnej koalicji także z Ganzem i Liebermanem, a bez RS.
Ten scenariusz już się nie spełni: Izrael będzie miał rząd radykalnej prawicy, który spodoba się w Rzymie i Budapeszcie, Warszawie czy Sztokholmie. Fatalnie będzie być w Izraelu Palestyńczykiem, bardzo źle – izraelskim Arabem, ale niewiele lepiej żydowskim homoseksualistą, lewicowcem czy liberałem. I źle będzie mieć taki Izrael za sąsiada.