„Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt” – mówił w 2011 roku Jarosław Kaczyński. Wtedy PiS przegrało wybory parlamentarne. Jednak teraz rządzi już siedem lat, a Budapesztu w Warszawie wciąż nie ma. Dlaczego? Co takiego udało się Orbánowi, co jak dotąd nie udało się Kaczyńskiemu? I w takim razie: na jakie posunięcia władzy warto być wyczulonym?
Rzecz jasna, PiS podejmowało próby naśladowania scenariusza węgierskiego. Próba najważniejsza i mająca najpoważniejsze konsekwencje prawne i polityczne dotyczyła dążenia do zwiększenia zależności Trybunału Konstytucyjnego i sądownictwa od partii rządzącej, a w szczególności uciszenia niepokornych sędziów.
Ale przecież jasne jest, że w sensie ustroju i sytuacji politycznej Polska to nie Węgry. W 2022 roku Fidesz zdobył w wyborach 54 procent głosów, co przekłada się na 133 mandaty na 199 miejsc w parlamencie. Teraz Viktor Orbán, który jest premierem nieprzerwanie od 2010 roku, przymierza się do rządzenia na podstawie dekretów. Proces autokratyzacji ustroju przez PiS nie idzie natomiast gładko, a dalsza władza tego ugrupowania nie jest pewna.
Narodowy Program Współdziałania w popieraniu władzy
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na kilka istotnych różnic między Węgrami a Polską, a dobrą okazję do tego daje właśnie wydana książka „Węgry na nowo” politologa Dominika Héjja (o drodze węgierskiego premiera do władzy można również przeczytać w książce „Orbán” Paula Lendvaia, wydanej w serii Biblioteka Kultury Liberalnej).
Po pierwsze: konstytucja
W 2011 roku Fidesz uchwalił nową ustawę zasadniczą, czego nie udało się zrobić PiS-owi. Oznaczało to między innymi zmianę ustroju sądów, co pozwoliło Orbánowi uniknąć rozmaitych praktycznych problemów, z którymi mierzy się Kaczyński. Jednak na tym nie koniec. Fidesz od wielu lat nie ogłasza nowego programu politycznego ani wyborczego. Zamiast tego, jak wskazuje Héjj, po zwycięstwie w wyborach w 2010 roku nowa władza zdecydowała o „wpisaniu do prawodawstwa de facto własnego programu politycznego” pod zbiorczym hasłem Narodowego Programu Współdziałania, zakładającego skoordynowaną politykę instytucji publicznych.
Héjj: „Viktor Orbán zobligował do podporządkowania się NPW wszystkich urzędników państwowych najwyższych szczebli: prezydenta, marszałka Zgromadzenia Krajowego, przewodniczących Sądu Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego, szefów komisji parlamentarnych, prezesów NIK i Banku Narodowego Węgier, przewodniczących organów samorządów lokalnych, a także przewodniczących sądów niższych szczebli i prokuratur”. Można zatem powiedzieć, że program partii stał się programem państwa, ale warto przy okazji zwrócić uwagę, że NPW jest przypuszczalnie wyrazem szerszej tendencji ustrojowej i politycznej w światowej polityce, o czym na pewno będę jeszcze pisać w przyszłości.
Po drugie: biznes
Jak wskazuje węgierski socjolog Gábor Scheiring w pracy „The Retreat of Liberal Democracy: Authoritarian Capitalism and the Accumulative State in Hungary”, Orbán wykorzystał polaryzację w ramach węgierskiej elity biznesowej. O ile biznes mający związki z zagranicznym kapitałem był generalnie przychylny opozycji, Orbán wzmocnił część elity biznesowej związanej z kapitałem krajowym – i tym sposobem wytworzył coś na kształt uzależnionej od władzy elity oligarchicznej. A to się przydaje, ponieważ taki zaprzyjaźniony miliarder może na przykład kupić i zamknąć krytyczną wobec rządu gazetę, co zresztą miało miejsce na Węgrzech.
A więc punkt trzeci: media
W tym obszarze Orbánowi pomysłów nie brakuje. W 2018 roku powstała quasi-państwowa KESMA, czyli Środkowoeuropejska Fundacja Prasy i Mediów. Héjj odnotowuje, że obecnie kontroluje ona ponad 500 tytułów prasowych, a dotychczasowi właściciele przekazali jej swoje udziały nieodpłatnie na miłą prośbę władzy. Do tego dochodzi choćby nieprzedłużanie koncesji stacjom radiowym nieprzyjaznym Fideszowi. Państwo jest również największym reklamodawcą na rynku medialnym. Jak podaje Héjj, według analiz ośrodka badań mediów Mérték za 2019 rok „około 80% środków masowego przekazu na Węgrzech prezentuje narrację zgodną z polityką Fidesz-KDNP”.
Jeśli spojrzeć na Polskę, PiS nie wytworzyło klasy własnych oligarchów, trudniej mu więc działać w sposób swobodny na polu biznesu i mediów. Władza próbuje wywierać wpływ przede wszystkim za pomocą podmiotów kontrolowanych przez państwo, wykorzystując TVP czy Orlen – i tworząc przy okazji klasę zamożnych beneficjentów partyjnego klientelizmu. W ostatnim czasie TVN24 i „Polityka” informowały o szeroko rozpowszechnionej praktyce wpłacania pieniędzy na PiS przez menedżerów spółek państwowych – najwyraźniej w ramach układu pieniądze za stołki. Z kolei Orlen kupił największego wydawcę mediów regionalnych Polska Press, jednak PiS-owi nie udało się choćby przejąć kontroli nad TVN, należącym do amerykańskiego właściciela.
Po czwarte: urbanizacja i samorządy
Jak wskazuje Héjj, ponad 30 procent Węgrów mieszka w Budapeszcie i okolicach. Z kolei drugi pod względem wielkości Debreczyn jest już kilka razy mniejszy od Budapesztu. Opozycja utrzymuje tam wpływy głównie w stolicy, tymczasem w Polsce wciąż jest silna w licznych dużych i średnich miastach rozsianych po całym kraju. To ważne, ponieważ utrudnia PiS-owi budowanie monowładzy.
Po piąte: opozycja wewnętrzna
Gdy Orbán wracał do władzy w 2010 roku (wcześniej był premierem w latach 1998–2002) formalnie stał na czele koalicji Fidesz-KDNP (Fidesz – Węgierski Związek Obywatelski; KDNP – Chrześcijaństwo-Demokratyczna Partia Ludowa). Jednak może liczyć na stabilną większość, która wprowadza w życie jego zamierzenia, w przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego, który musiał negocjować politykę z Gowinem i Ziobrą, a w tej chwili brakuje mu głosów do spokojnego rządzenia.
Jednak najważniejsza jest kwestia szósta: ordynacja wyborcza
Ta kwestia okazuje się szalenie ważna, a jest często niedoceniana. Jak pisze Héjj, w wyborach parlamentarnych w 2022 roku, mimo wyrównanych sondaży, „opozycja nie miała żadnych szans”. Bo też sposób liczenia głosów okazuje się wręcz szokująco korzystny dla Fideszu, który „przed każdymi wyborami dostosowuje ordynację wyborczą do swoich potrzeb”. Z kolei PiS robiło kilka razy przymiarki do zmiany ordynacji wyborczej, ale na razie się to nie udało.
Warto protestować
Jak widać na podstawie tej listy, PiS próbuje zabetonować system polityczny w sposób podobny do węgierskiego. Zakłada, że TK i sądy powinny orzekać zgodnie z linią partii. W bezprecedensowy sposób zwiększa partyjną kontrolę nad instytucjami i spółkami publicznymi. Zmienia media publiczne w tubę partyjnej propagandy i zmierza do przejmowania lub uzależnienia mediów prywatnych. Próbuje ograniczać dochody samorządów i zmienić ordynację wyborczą. Ale jak dotąd wiele z tych rzeczy udaje się tylko częściowo albo się nie udaje.
Wniosek, jaki z tego płynie, brzmi następująco: warto protestować. PiS próbuje trywializować wszelkie protesty – bo wygrało wybory, żyjemy w kraju demokratycznym i „przecież nic takiego się nie stało”. Ale nie stało się tyle, co na Węgrzech, może właśnie dlatego, że ludzie protestują, a więc władza musi nieraz zwolnić tempo lub się zatrzymać. Tymczasem opór wobec patologicznych zmian w demokracji jest potrzebny w szczególności zanim do nich dojdzie, a nie wtedy, gdy system jest już zabetonowany. Władza polityczna nie jest nieograniczona, a protesty w tych ważnych dla demokracji sprawach są po prostu w słusznej sprawie – chronią podstawowe zasady demokracji. W innym razie widać, jakie są konsekwencje: na etapie węgierskim uczciwa gra polityczna nie jest już możliwa.