Oglądając dwa polskie filmy, które obecnie znajdziemy w repertuarach kin: „Chrzciny” Jakuba Skoczenia i „Kobietę na dachu” Anny Jadowskiej, miałem w głowie seans „Matek równoległych” Pedro Almodóvara. Jego film był wyznaniem wiary w siłę w kobiet, ich solidarność i odwagę; stanowił również mocny głos przeciw rodzinnym sekretom i ukrywaniu prawdy o przeszłości. W kinie Almodóvara kobiety tworzyły pomost pomiędzy przeszłością i przyszłością, okazując się bezkompromisowymi rzeczniczkami otwartości przynoszącej oczyszczenie. W obu polskich filmach otrzymujemy podobne portrety kobiet: Marianna w „Chrzcinach” walczy w realiach PRL-u o rodzinę, a współczesna Mirka – „Kobieta na dachu” – próbuje natomiast stać się widoczną dla swoich bliskich.

Materiały prasowe dystrybutora Galapagos Films; fot. Iwona Dziuk

Los Marianny, czyli „Chrzciny”

Marianna z „Chrzcin” Jakuba Skoczenia to mieszkająca na prowincji kobieta w dojrzałym wieku; jest bardzo wierząca, to niemal archetyp matki – doczekała się sześciorga dzieci. Główna oś konfliktu w filmie toczy się między najstarszymi synami – Wojtkiem i Tadeuszem; podzielił ich spór ideologiczny. To niemal klasyczna włoska rodzina – pełna sekretów i kipiąca w środku, na zewnątrz zaś promieniująca tradycyjnymi wartościami, co zazwyczaj równoznaczne jest z desperackim zachowywaniem pozorów. Chrzciny wnuka stają się okazją do wspólnego spotkania bliskich. Niestety, w tym właśnie dniu zostaje ogłoszony stan wojenny. Chaos, który wprowadza wypowiedź generała Jaruzelskiego, stawia życie Marianny na krawędzi rozpaczy. Okłamuje bliskich i manipuluje nimi, by scalić rodzinę. Kobieca i matczyna energia podtrzymują jej wiarę, że jej wysiłki skończą się powodzeniem. Wydarzenia przedstawione w „Chrzcinach” dzieją się w ciągu jednej doby, w wiosce oddalonej od centralnej Polski. Film jest zaludniony całym mnóstwem barwnych, by nie rzec, ekscentrycznych postaci, a zdjęcia zgrabnie oddają malowniczość górskiego krajobrazu. Jaskrawe, melodramatyczne, czasem konwencjonalne efekty fabularne są kontrowane ironią i humorem.

Materiały prasowe dystrybutora KINO ŚWIAT

Los Mirki, czyli „Kobieta na dachu”

Bohaterka filmu Anny Jadowskiej jest po sześćdziesiątce, ma męża i syna, mieszka w dużym mieście, w bloku z wielkiej płyty obok działkowych ogródków. Pracuje jako położna w szpitalu, a po powrocie do domu – gospodyni domowa. Kiedy chce przytulić się do męża we wspólnym łóżku, ten ją odrzuca. Nikt nie zwraca uwagi na to, że Mirka pogrąża się w ciężkiej depresji, ani tym bardziej na to, że zaczyna tonąć w długach. W gruncie rzeczy podobnie jak Ewa, bohaterka wcześniejszego filmu Jadowskiej „Dzikie róże” [2017], grana przez Martę Nieradkiewicz, tak i Mira może liczyć tylko na siebie. Pozostaje cicha, wstydzi się mówić, co myśli i czego potrzebuje. To jedna z tych kobiet, które każdy z nas mógł kiedyś poznać, które jednak prawie nigdy nie goszczą na filmowych ekranach. Stara się być miła nawet wtedy, gdy decyduje się napaść na bank z kuchennym nożem w ręku. Po tym incydencie trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie paradoksalnie może czuć się bezpieczna. Powoli zaczyna uczyć się myślenia o samej sobie i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia, bo przecież mogłaby w tym czasie dbania o siebie poprasować. Portret wyblakłej, zmęczonej postaci podkreślają precyzyjne zdjęcia Ity Zbroniec-Zajt; intymny film opowiedziany jest z perspektywy Mirki. Operatorka, szukając kolorystyki i ustawienia światła, odwoływała się do twórczości japońskiej fotografki Rinko Kawauchi. 

Owo skonwencjonalizowanie przedstawień wynika głównie z charakteru wzorców kobiecości dostępnych w naszej kulturze, w których mimo zmian społecznych wciąż lansowany jest wizerunek matki skupionej przede wszystkim na dzieciach i rodzinie. W obu filmach przedstawiony jest patriarchalny model wymagań, oczekiwań i zależności. | Marcin Radomski

Milczące czy fighterki?

Kobiety w filmach Anny Jadowskiej i Jakuba Skoczenia de facto nie mają własnej przestrzeni: nie spotykają się z koleżankami, pozostają zamknięte w mieszkaniu lub zakładzie pracy. Obie bohaterki od dawna nie czują się kobietami, właściwie gubią poczucie własnej tożsamości. Chcą dobrze dla wszystkich, kompletnie zapominając o własnym spełnieniu; nie są w stanie szczerze i odważnie zedrzeć przyjętej na co dzień maski i podnieść się z klęczącej pozy. Marianna i Mirka na swój sposób reprezentują figurę Matki Polki; składają siebie w ofierze, zarazem są kobietami heroicznymi (opiekunkami domowego zacisza), a ich postaci reprezentują porządek, który według Carla Junga jest powiązany z archetypem matki – „macierzyńską troskę i współodczuwanie, magiczny autorytet kobiety, mądrość i duchowe wyniesienie, przewyższające rozsądek, każdy podobny instynkt czy impuls, wszystko to, co dobrotliwe, wszystko to, co pielęgnuje i utrzymuje przy życiu, co sprzyja rozwojowi i płodności” [1].

Autorzy przedstawiają w swoich filmach kobiecość w jednoznaczny sposób, choć definiowaną w odmiennych warunkach społecznych i historycznych, przed i po transformacji. Dziś postrzegamy je jako ofiary patriarchalnego systemu i społecznej niesprawiedliwości. Owo skonwencjonalizowanie przedstawień wynika głównie z charakteru wzorców kobiecości dostępnych w naszej kulturze, w których mimo zmian społecznych wciąż lansowany jest wizerunek matki skupionej przede wszystkim na dzieciach i rodzinie. W obu filmach przedstawiony jest patriarchalny model wymagań, oczekiwań i zależności. Kobiety w granicznych sytuacjach traktowane są przedmiotowo, od mężczyzn nie otrzymują wiele, nie mówiąc już o czułości czy miłości. Filmowy mąż Mirki z „Kobiety na dachu” jest typowym „Januszem”, który interesuje się tylko sobą, a syn, pomimo dorosłego wieku, zachowuje się jak dziecko. Żaden z nich nie jest zdolny do wsparcia żony i matki; nie rozumieją powodu jej niestandardowego zachowania. Z kolei Marianna w „Chrzcinach” otoczona jest prawie samymi mężczyznami, kocha wszystkie swoje dzieci, a w szczególności najmłodszego syna, którego stara się chronić, zwłaszcza przed jego braćmi. Jest gotowa zrobić dla nich wszystko. Niektóre sytuacje w rodzinie jednak trudno zmienić. Konflikt pomiędzy najstarszymi braćmi trwa od wielu lat: jeden z nich jest w partii, a drugi w opozycji (będąc przy tym, podobnie jak matka, bardzo religijny). Choć Marianna z niewiarygodną odwagą stawia czoła problemom, jednocześnie jest też swego rodzaju ofiarą tego rodzinnego układu – w dużym stopniu przez to, jak sama została wychowywana. „Chrzciny” i „Kobieta na dachu” to filmy, które sięgają do realistycznych głębi kobiecego dramatu – uchylają rąbka niewygodnej rzeczywistości społecznej.

Materiały prasowe dystrybutora Galapagos Films; fot. Grzegorz Ziemiański

Poczuć się dobrze we własnej skórze

Nie byłoby „Chrzcin” i „Kobiety na dachu” bez wybitnych aktorek. Katarzyna Figura (znana z ponętnych i intrygujących ról) zagrała w „Chrzcinach” dojrzałą, złożoną, brawurową rolę. Dorota Pomykała, która niedawno grała też w nominowanym do Oscara krótkometrażowym filmie „Sukienka” Tadeusza Łysiaka, jest obecna przed kamerą w niemal każdej sekundzie; jej zmęczona twarz magnetyzuje i przyciąga do ekranu. Trudno się dziwić, że za „Kobietę na dachu” otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki na ostatnim Festiwalu w Gdyni.

Być może najnowsze polskie kino upomina się zatem ze szczególną uwagą o postacie matek, babć, córek, ciotek czy sąsiadek. Najlepiej widać to zresztą również w innym filmie z bieżącego repertuaru: „Śubuku” Jacka Lusińskiego, opowieści o samotnej matce walczącej o prawo do edukacji dla swojego autystycznego syna. Kiedy inne dzieci już mówią, zamknięty we własnym świecie, nieprzeciętnie inteligentny Kuba (najpierw Wojciech Krupiński, później Wojciech Dolatowski) komunikuje się ze światem tylko jednym słowem: „Śubuk”. To, co Maryśka chciałaby nazwać wyjątkowością, lekarze i nauczyciele określają dziwactwem. Matka rusza do starcia z system – a jej historia staje się odbiciem losów wielu kobiet pozostawionych bez wsparcia w kwestii pomocy niepełnosprawnym. „Śubuk” jest opowieścią o bezwarunkowej akceptacji i miłości; w tym zaangażowanym filmie – świetnie zagranym przez Małgorzatę Gorol – dobitnie ujawnia się prawda socjologicznej obserwacji rymującej się z kinem braci Dardenne czy Kena Loacha.

Wszystkie wspomniane opowieści zdaje się łączyć przekonanie, że o ile w pewnym wieku kobiety mogą stawać się „niewidoczne” dla innych, być może oznacza to też, że same nie muszą one wtedy już nic udowadniać: mogą poczuć się dobrze we własnej skórze. Ale, aby mogły same to sobie powiedzieć, muszą nierzadko przejść długą drogę. 

Przypis: 

[1] C.G. Jung, „O naturze kobiety”, tłum. M. Starski, Poznań 2009, s. 11.