Dobiegający końca rok 2022 był burzliwy pod niemal każdym względem, nic zatem dziwnego, że świat kultury popularnej na różne sposoby odzwierciedlał społeczne niepokoje. Wiele tegorocznych seriali podkreślało znaczenie zwartej społeczności wobec rozmaitych zagrożeń („Stacja Jedenasta” [HBO Max, 2021–], „Reservation Dogs” [FX, 2021–], „The Bear” [FX, 2022–], a nawet komediowe „Co robimy w ukryciu” [FX, 2019–]). Niektóre zdawały się podskórnie namawiać nas do buntu wobec zastanych opresyjnych systemów („Rozdzielenie” [Apple TV+, 2022–], „Andor” [Disney+, 2022–]), a jeszcze inne niezbyt subtelnie ostrzegały przed faszyzmem („The Boys” [Amazon, 2019–], „The Good Fight” [Paramount+, 2017–2022]). Jakiekolwiek wnioski można by wysnuć z tych wybiórczych generalizacji, nie będą one zbyt optymistyczne. Nawet oglądając seriale pozornie będące powierzchowną rozrywką, trudno o czysty eskapizm – rzeczywistość znajdzie nas nawet w światach J.R.R. Tolkiena, George’a Lucasa i George’a R.R. Martina.
Popularnym meta-serialem, który mimowolnie śledziliśmy w tym roku, był nieustający wyścig o dominację pomiędzy największymi graczami na rynku streamingowym. HBO Max, Amazon, Netflix i Disney+ wytoczyły swoje największe działa i tym razem chodziło nie tylko o liczbę subskrybentów czy wyprodukowanych tytułów, ale przede wszystkim o bezpośrednie starcie pomiędzy ich najważniejszymi i najdroższymi produkcjami [1]. Szumnie zapowiadany i horrendalnie drogi „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” [Amazon, 2022–] stanął w szranki z prequelem „Gry o tron” [HBO, 2011–2019] – „Rodem smoka”. Te dwa seriale fantasy na długi okres zdominowały media społecznościowe – widzowie oglądali je równolegle, stale porównując wszystkie aspekty, co przysłużyło się popularności każdej z franczyz. „Ród smoka” formalnie wygrał pojedynek na liczbę widzów, był także lepiej oceniany. Dla „Pierścieni władzy” poprzeczka okazała się zawieszona wyjątkowo nisko – serial nie okazał się kompletnym rozczarowaniem, co już wystarczyło, żeby Amazon chciał dalej inwestować w ten tytuł. Netflix walczył o swój kawałek tortu za pomocą czwartego sezonu „Stranger Things” [2016–] [2], adaptacji kultowego komiksu „Sandman” [2022–] Neila Gaimana czy kolejnego hitu Ryana Murphy’ego – „Dahmer Potwór: Historia Jeffreya Dahmera” [2022–]. Ich ostatnim celnym strzałem okazała się „Wednesday” [2022–], czyli powrót do świata rodziny Addamsów z Timem Burtonem za sterami. Disney+ z kolei zaskoczył wszystkich niezwykle udanym „Andorem” „Gwiezdnych wojen”, który co prawda nie stał się tak wielkim hitem, jak na to zasługuje, ale odbudował mocno nadszarpniętą reputację franczyzy i wzbudził nową nadzieję na historie opowiadane w ramach tego uniwersum.
Wygląda na to, że obecnie każdy serwis streamingowy chciałby mieć swoją franczyzę bądź flagowy tytuł – i najlepiej w takim uniwersum, które można dowolnie rozbudowywać. Być może nowym kluczem do sukcesu wcale nie jest ilość i różnorodność, jak wydawało się jeszcze parę lat temu, ale właśnie długofalowe zaangażowanie widzów i fanów w fikcyjne, wciągające, ekspansywne światy. | Karol Kućmierz
Można narzekać na to, że tegoroczna medialna dyskusja skupiała się na tych najdroższych produkcjach, bez wyjątku opartych na istniejących już tytułach (adaptacje, prequele, sequele). Z drugiej jednak strony: warto docenić, że przynajmniej pojawiło się kilka seriali, które wzbudziły szeroką oglądalność na miarę złotej ery telewizji, w związku z czym taka dyskusja w ogóle mogła się odbyć. Przez kilka ostatnich lat widzowie raczej zamykali się w swoich niszach, które rzadko się ze sobą komunikowały. Wygląda na to, że obecnie każdy serwis streamingowy chciałby mieć swoją franczyzę bądź flagowy tytuł – i najlepiej w takim uniwersum, które można dowolnie rozbudowywać. Być może nowym kluczem do sukcesu wcale nie jest ilość i różnorodność, jak wydawało się jeszcze parę lat temu, ale właśnie długofalowe zaangażowanie widzów i fanów w fikcyjne, wciągające, ekspansywne światy.
Widać także początki trendu, który zmierza do ograniczenia nadmiaru produkcji, towarzyszącego nam od lat. Zakulisowe zmiany, takie jak budzące kontrowersje przejęcie Warner Bros. Discovery przez Davida Zaslava [3], poskutkowały szokującymi decyzjami, takimi jak rezygnacja z serwisu streamingowego CNN+ zaraz po jego starcie, skasowanie prawie gotowego filmu „Batgirl” czy brak kontynuacji dla serialu „Westworld” [HBO Max, 2016–], a nawet usunięcie go z platformy. To zapewne dopiero początek nowych strategii biznesowych wśród streamingowych gigantów, których konsekwencją może być większa kontrola jakości w kolejnych latach, a przynajmniej większa wstrzemięźliwość finansowa.
Co to oznacza dla widzów? Można odnieść wrażenie, że w pewien sposób cofamy się w czasie, tylko teraz zamiast wielu stacji kablowych, wybieramy spośród kilku platform streamingowych, nie przywiązując się jednak do żadnej na stałe. Rynek mediów jest nieprzewidywalny, ale twórcy seriali zawsze świetnie sobie radzili w obliczu rozmaitych ograniczeń. Mogą na tym ucierpieć niszowe, autorskie dzieła, ale czy kiedykolwiek było im łatwo? Z pewnością nie zabraknie dobrych produkcji, tak jak nie zabrakło ich w tym roku. Oto subiektywna lista najlepszych seriali 2022 roku:
10. „Atlanta” – sezon 3 i 4 [FX, Disney+]
Po wybitnym drugim sezonie, który miał swoją premierę w 2018 roku, „Atlanta” zniknęła z ekranów na długie cztery lata. Nie znaczy to jednak, że była przez ten czas całkowicie nieobecna – jej wpływ na popkulturę okazał się znaczący. Fragmenty jej DNA są widoczne między innymi w filmach Jordana Peele’a i w wielu serialach wymienionych na poniższej liście, a aktorzy święcili triumfy w innych produkcjach. W dwóch finałowych sezonach znajdziemy wszystko to, co wyróżnia „Atlantę”: unikalny splot przeintelektualizowanej satyry i absurdalnych wolt stylistycznych oraz niepokojące poczucie, że na ekranie może się wydarzyć wszystko. Efekty radykalnych eksperymentów scenopisarskich bywają różne – obok najlepszych odcinków w historii serialu znajdziemy też nie do końca udane próby, ale nawet te ostatnie są co najmniej intrygujące. Twórcy maksymalnie wykorzystują ramy serialu i wszelkie dostępne narzędzia gatunkowe (na przykład horroru i komedii), żeby snuć prowokujące opowieści o rasie, rynku muzycznym, popkulturze i absurdach życia w Ameryce. Tylko scenarzyści „Atlanty” mogli wpaść na pomysł, żeby jeden z trzech ostatnich odcinków był mockumentem opowiadającym o fikcyjnym afroamerykańskim szefie Disneya i kulisach powstawania filmu „Goofy na wakacjach” [1995] [4]. Twórcy serialu sprawiają wrażenie, że nie są zbytnio zainteresowani tym, czy widzowie podążą za nimi w głąb króliczej nory. To element serialu, który jednocześnie przyciąga i odpycha, czyniąc go wyjątkowym.
9. „Próba generalna” – sezon 1 [HBO Max]
Żadna inna produkcja nie prowokowała takiej kanonady pytań po każdym odcinku. Czy to mockument, dokument, reality show, performans czy jedna wielka manipulacja? Co właściwie oglądamy i dlaczego? Czy to dzieło socjopaty czy geniusza? [5] „Próba generalna” to program, w którym kanadyjski komik i twórca telewizyjny Nathan Fielder („Nathan for You” [Comedy Central, 2013–2017]) pomaga swoim bohaterom zmierzyć się z trudnymi życiowymi sytuacjami poprzez wcześniejsze przećwiczenie wszystkich możliwych scenariuszy. Pozornie niewinny pomysł jednak szybko przeistacza się w absurdalny projekt w stylu „Synekdochy, Nowy Jork” [2008, reż. Charlie Kaufman]. Fielder konstruuje drobiazgową replikę nowojorskiego baru, żeby Kor, pierwszy uczestnik, mógł trenować przebieg planowanej rozmowy z przyjaciółką. W dalszych odcinkach śledzimy rozbudowaną próbę Angeli, dla której stworzono symulację macierzyństwa, stopniowo podmieniając dziecięcych aktorów na coraz starszych. Z czasem jednak Fielder spycha bohaterów swojego programu na margines i sam zaczyna kreować nowe sytuacje, stawiając samego siebie w centrum wydarzeń. Tworzy nowe repliki miejsc, zatrudnia kolejnych aktorów, a zawiłość jego pomysłów na inscenizacje przyprawia o zawrót głowy i sporą dawkę dyskomfortu. „Próba generalna” to produkcja, która wymyka się wszelkim kategoriom (niektórzy próbują ją nawet wyjaśniać za pomocą koncepcji rodem z kabały [6]) i w nieustraszony sposób testuje granice tego, co można zrobić w programie typu reality show.
8. „Stacja Jedenasta” – miniserial [HBO Max] [7]
Postapokaliptyczny serial o radości, „Stacja Jedenasta”, to dzieło wyjątkowej wrażliwości i empatii, które z ogromną gracją godzi wszelkie sprzeczności. To pełna nadziei opowieść o pandemii i historia końca świata, który jest nowym początkiem. Miniserial Patricka Somerville’a stanowi precyzyjny narracyjnie i piękny wizualnie pean na cześć wspólnoty – Wędrownej Symfonii, która po globalnej katastrofie odwiedza nieliczne ludzkie osady i wystawia sztuki Szekspira. „Stacja Jedenasta” cały czas balansuje na cienkiej granicy między sentymentalizmem i cynizmem, ale w żadnym momencie nie ulega żadnemu z nich. Na papierze to wszystko nie powinno się udać, ale przemyślana forma serialu sprawia, że zanurzenie w tym świecie to czysta przyjemność.
7. „Reservation Dogs” – sezon 2 [FX]
Pierwszy sezon „Reservation Dogs”, komediowego serialu o dorastających dzieciakach z rezerwatu w Oklahomie, był jak haust świeżego powietrza. Mimochodem przełamywał schematy, oddawał głos i podmiotowość rdzennym Amerykanom, a przy tym był doskonałą, inkluzywną rozrywką. Drugi sezon wznosi się na jeszcze wyższy poziom. Tym razem twórcy, ze Sterlinem Harjo na czele, poświęcili każdy odcinek innej postaci, dzięki czemu cały sezon układa się w zniuansowany, wielowymiarowy portret społeczności. Poznajemy nie tylko perspektywę młodocianego „gangu”: Elory (Devery Jacobs), Beara (D’Pharaoh Woon-A-Tai), Wille Jack (Paulina Alexis) i Cheese’a (Lane Factor), ale także równie ciekawych starszych bohaterów – matki Beara, Rity (Sarah Podemski), czy policjanta z rezerwatu – Biga (Zahn McClarnon). „Reservation Dogs” to kolejny poruszający (i bardzo zabawny) serial o fundamentalnym znaczeniu wspólnoty, która pomimo różnic i konfliktów zawsze dba o siebie w obliczu utraty bliskich, traum oraz codziennych problemów.
6. „Barry” – sezon 3 [HBO Max]
Podziwiając brawurowe impresje Billa Hadera w skeczach „Saturday Night Live”, trudno było przewidzieć, że ten niezwykle utalentowany komik przeistoczy się w jednego z najlepszych telewizyjnych reżyserów. Serial Hadera „Barry” to czarna komedia podążająca śladami braci Coen, opowieść o płatnym zabójcy, który pragnie odejść ze swojej profesji i zostać aktorem. Scenariusz oferuje dużo zwrotów akcji, intrygujących bohaterów i wiele zabawnych scen, ale główną atrakcją pozostaje reżyseria Hadera, który w trzecim sezonie stanął za kamerą pięciu odcinków. Dzięki niej, serial jest ekscytujący nawet na poziomie pojedynczych ujęć. To, jak Bill Hader kreatywnie komponuje kadry – co umieszcza w ich ramach, a co poza nimi i jak kieruje kamerą – sprawia, że nawet pozornie proste zabiegi przykuwają uwagę widza [8]. Filmowy talent Hadera działa jednak na najwyższych obrotach w scenach akcji, z których praktycznie każda jest perełką. Pościg z odcinka szóstego to jedna z najlepiej skonstruowanych sekwencji tego roku [9]. Choreografia i slapstickowy humor godne Bustera Keatona łączą się w niej z brutalnością i kaskaderskimi popisami niczym z „Johna Wicka” [2014, reż. Chad Stahelski], a całość zachowuje minimalistyczny sznyt (celowy brak muzyki), który czyni ją niezwykle oryginalną i zapadającą w pamięć.
5. „The Bear” – sezon 1 [FX, Disney+] [10]
„The Bear” pozostaje jednym z najbardziej intensywnych emocjonalnych doświadczeń tego roku. Nie chodzi tu tylko o brawurową, frenetyczną formę serialu, która ustawia widza w samym środku stresujących wydarzeń, ale przede wszystkim o wysoki poziom utożsamienia z bohaterami. Chicagowska restauracja z kanapkami italian beef to bardzo konkretne miejsce, które jednak doskonale rezonuje jako uniwersalny portret współczesnych stosunków pracy, szczególnie tej mniej prestiżowej. Rządzi tutaj chaos, personalne resentymenty, niedobór czasu i środków, wszechobecny stres, klaustrofobiczna przestrzeń. „The Bear” pokazuje, że nawet jeśli system jest zepsuty, to przy odrobinie komunikacji i dobrze zorganizowanej współpracy można wyjść z impasu na własnych warunkach. To kolejny tegoroczny serial, w którym wybrzmiewa wartość wspólnoty, tym razem jako narzędzia do rozwiązywania realnych problemów w miejscu pracy.
4. „Pachinko” – sezon 1 [Apple TV+]
„Pachinko”, adaptacja powieści Min Jin Lee, to serial o prawdziwie epickim rozmachu, który składa się z intymnych portretów bohaterów. Scenarzystka Soo Hugh opowiada o losach jednej rodziny w sposób nielinearny, intuicyjnie przeplatając wątki z różnych planów czasowych. Wydarzenia rozgrywające się w okupowanej przez Japonię Korei lat dwudziestych i trzydziestych, gdzie śledzimy losy Sunji (Kim Min-ha/Youn Yuh-jung), ściśle korespondują z życiem jej wnuka Salomona (Jin Ha), który robi karierę w Tokyo pod koniec lat osiemdziesiątych. „Pachinko” to niezwykle ambitne przedsięwzięcie: skomplikowany temat relacji koreańsko-japońskich, trzy języki (koreański, japoński i angielski), w których komunikują się bohaterowie, multum postaci (około 600 ról) i nieustanne dążenie przez twórców do autentyczności [11]. Jednak oglądając serial, nie widać tego ogromnego wysiłku, tylko jego znakomite efekty – historia porywa nas już od pierwszego odcinka, a nawet od roztańczonej, porywającej czołówki. Reżyserowie Kogonada i Justin Chon znaleźli idealny filmowy język, żeby wizualnie opowiedzieć tę rozbudowaną, skomplikowaną i poruszającą historię rodziny, nie tracąc z oczu poszczególnych bohaterów i ich emocji.
3. „Andor” – sezon 1 [Disney+]
Jeśli kiedykolwiek marzyliście o opowieści osadzonej w świecie „Gwiezdnych wojen”, w której nie będzie mieczy świetlnych, pustynnych planet i rodziny Skywalkerów, a zamiast tego otrzymamy wgląd za kulisy imperialnej biurokracji, poznamy kwestie finansowania ruchu oporu i zobaczymy oddolną działalność rebelii, „Andor” to serial dla was. Tony Gilroy (znany z serii filmów o Jasonie Bournie i „Michaela Claytona” [2007]) wraz z braćmi – scenarzystą Danem i montażystą Johnem – to hollywoodzcy fachowcy, których nie interesują obsesje fandomu „Gwiezdnych wojen”, tylko dobrze opowiedziana historia. Tony Gilroy uratował już z produkcyjnych tarapatów „Łotra 1” [2016, reż. Gareth Edwards], w którym postać Cassiana Andora (Diego Luna) pojawiła się po raz pierwszy. Ten wyczyn zapewnił mu pracę przy serialu, który formalnie jest prequelem prequela, ale zupełnie nie sprawia takiego wrażenia. Disney musiał być już bardzo zdesperowany dotychczasowymi porażkami, ponieważ wygląda na to, że Tony Gilroy otrzymał prawdziwie wolną rękę, co skrupulatnie wykorzystał. Trudno w to uwierzyć, ale oglądając „Andora”, myślimy raczej o takich filmach jak „THX 1138” [1971, reż. George Lucas], „Konformista” [1970, reż. Bernardo Bertolucci] czy „Armia cieni” [1969, reż. Jean-Pierre Melville], zamiast o innych tytułach z uniwersum „Gwiezdnych wojen”. To serial znakomity: sfilmowany w prawdziwych lokacjach, w których powstały tętniące życiem planety i kultury, z niejednoznacznymi bohaterami po obu stronach barykady, świetną muzyką Nicholasa Britella i nieoczywistą strukturą. Nikt nie zasłużył na „Andora” – ani konserwatywny Disney, ani toksyczni fani „Gwiezdnych wojen” – ale jakimś cudem powstał w tym uniwersum serial, który opowiada o realnych kosztach rewolucji, stopniowym budzeniu się politycznej świadomości i złożonych mechanizmach autorytaryzmu.
2. „Rozdzielenie” – sezon 1 [Apple TV+] [12]
Serial Dana Ericksona i Bena Stillera wpisuje się w zeitgeist jak mało która tegoroczna produkcja. Quiet quitting [13], praca zdalna, bullshit jobs, rozczarowanie kapitalizmem – to siatka pojęciowa, z której utkano intelektualne zaplecze „Rozdzielenia”. Bohaterowie serialu pracują dla fikcyjnej korporacji Lumon, której metody początkowo wydają się absurdalne i dystopijne, ale wraz z kolejnymi odcinkami widać coraz więcej punktów stycznych z naszą rzeczywistością. To także jeden z najlepiej zrobionych seriali tego roku – każdy najmniejszy element scenografii stopniowo buduje naszą wiedzę o korporacji i świecie przedstawionym, który wraz z kolejnymi odcinkami staje się coraz bardziej złożony i niejednoznaczny. „Rozdzielenie” dysponuje wszystkim, co powinien mieć dobry serial: intrygującym konceptem, ciekawymi bohaterami, wyrazistą estetyką i scenariuszem, który podaje nam kluczowe informacje w idealnie dobranych dawkach. Całość jest także doskonałą rozrywką, która podskórnie przekazuje subwersywne treści. A solidarność z kolegą z biurka obok i przeświadczenie, że praca to nie wszystko, to subwersja, której bardzo potrzebujemy.
1. „Better Call Saul” – sezon 6 [AMC, Netflix] [14]
Sztuka zakończenia wieloletniego serialu to delikatna alchemia, która jest unikalna dla każdej produkcji. Twórcy mają różne strategie – czasami prowadzą do wyjątkowego finału, będącego esencją danego dzieła, a czasami boleśnie rozczarowują, retrospektywnie obniżając ocenę całości. Ostatni sezon „Better Call Saul” to kandydat do panteonu najlepszych seriali w historii tego medium, ponieważ jego scenarzyści traktowali swoje dzieło jak coś, co nigdy nie jest do końca zdefiniowane. Nie dążyli do z góry zaplanowanego zakończenia, nie chcieli na siłę zaskakiwać widzów, tylko podążali za swoją intuicją tam, gdzie prowadzili ich bohaterowie i historia. „Better Call Saul” przerósł swojego poprzednika, „Breaking Bad” [AMC, 2008–2013], trzymając się minimalistycznych założeń estetycznych i narracyjnych. Zadowalał się ciszą, niedopowiedzeniem i obserwowaniem bohaterów w chwilach pozornej bezczynności, mówiących jednak bardzo wiele. Jako całość „Better Call Saul” to serial, który w pełni wykorzystywał możliwości telewizji, nie marnując ani jednego ujęcia aż do samego końca.
Przypisy:
[3] https://spidersweb.pl/plus/2022/10/david-zaslav-hbo-discovery-netflix-streaming
[5] https://www.vox.com/culture/23291914/rehearsal-hbo-nathan-fielder-explain-review-spoilers
[9] https://www.youtube.com/watch?v=PWEtB7hGB1E
[10] https://kulturaliberalna.pl/2022/10/18/kucmierz-realizm-gastronomiczny-recenzja-serialu-the-bear/
[11] https://deadline.com/2022/06/pachinko-minha-kim-lee-minho-soo-hugh-interview-feature-1235044899/
Źródło ikony wpisu: Fot. Apple TV+