W „Nowym liberalizmie” interesowały mnie trzy pytania. Po pierwsze, jaka jest natura rządów Prawa i Sprawiedliwości? Po drugie, jaka jest sytuacja strategiczna opozycji, czyli jakie podejście przyjmuje opozycja i jakie są okoliczności jej działania? Wreszcie, jak mógłby wyglądać najlepszy projekt polityki liberalno-demokratycznej na przyszłość? Książka ukazała się w 2018 roku, równo 5 lat temu. Jest to zatem dobra okazja do bilansu, szczególnie w roku wyborczym. Co się sprawdziło? Co się nie udało? Dziś wracam po kolei do wszystkich trzech pytań.
Prawo i Sprawiedliwość: stale aktualizowana wola partii
Jako że o władzy PiS-u napisano w ostatnich latach wiele, podaję tutaj w pigułce jedynie najważniejsze rzeczy, pomagające zdefiniować naszą sytuację polityczną po 2015 roku. Warto o nich przypomnieć, zanim przejdziemy do dalszych spraw. Powiem więc krótko o filozofii politycznej Jarosława Kaczyńskiego, projekcie ideologicznym PiS-u, a także obowiązującym obecnie modelu władzy.
Jeśli chodzi o filozofię Kaczyńskiego, zwróćmy uwagę na trzy cytaty. W „Alfabecie Braci Kaczyńskich” z 2006 roku lider PiS-u wspomina swojego uniwersyteckiego promotora prof. Stanisława Ehrlicha. Jak opisywał polityk, Ehrlich zajmował się w PRL-u dylematem, „jaki tworzyło w komunizmie samo istnienie prawa, które musiało w jakiejś mierze ograniczyć władzę w istocie nieograniczoną”, na co odpowiedzią miał być „postulat swoistej wykładni kontekstowej, uwzględniającej przede wszystkim element polityczny, stale aktualizowaną wolę partii”. Jak zwraca następnie uwagę Kaczyński, ten pogląd krytykowano wówczas z pozycji legalizmu, który przyjmuje wyższość prawa nad wolą polityczną – i jego zdaniem krytyka była pożyteczna w czasach komunizmu, natomiast szkodziła przemianom w Polsce po 1989 roku.
Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, opowiadając o filozofii politycznej Porozumienia Centrum, Kaczyński wskazywał na „empiryzm i wynikający z niego pragmatyzm, a więc odrzucenie nadmiernej ilości tez a priori”. Z kolei w 2017 roku w wywiadzie dla niemieckiej „FAZ” Kaczyński wymienił Niccolò Machiavellego oraz Carla Schmitta jako dwóch filozofów, którzy w największej mierze inspirują jego myślenie. Pierwszy jest ojcem nowoczesnej filozofii polityki, ponieważ dokonuje rozróżnienia między moralnością a polityką, z jej nieodłącznym elementem walki o władzę, w której ważne są zmysł taktyczny, wyczucie czasu, ale i element szczęścia. Z kolei drugi autor wprowadza do myślenia politycznego definiujący rzeczywistość podział na przyjaciela i wroga; podobnie jak Ehrlich, przyjmuje również nadrzędność polityki wobec prawa. W jego ujęciu władza charakteryzuje się tym, że podejmuje decyzje – a prawdziwie suwerenny jest tylko ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym; kto narusza normę, ale nie dzieje mu się z tego powodu krzywda („ja bez żadnego trybu”).
Projekt ideologiczny PiS-u można zdefiniować w kategoriach narodowej misji tożsamościowej. Wychodzi ona od założenia, że ciągłość polskiej tradycji, jak pisał Ryszard Legutko, została zerwana w wyniku drugiej wojny światowej i czasów komunizmu, ale i następującego po 1989 postkomunizmu, dla którego tożsamość nie była ważna, a co więcej – który był w ważnych aspektach przesiąknięty pedagogiką wstydu, a więc traktował tożsamość jak coś niebezpiecznego i wstecznego. W tych warunkach, jak ujmował to Andrzej Zybertowicz, należało dokonać „rekonstytucji polskości”.
Projekt ten łączy w sobie wątki materialne oraz symboliczne. Chodzi w nim o dowartościowanie Polaków czy polskich rodzin, zarówno w znaczeniu finansowym, jak i godnościowym – w tym grup wyborców, które przedstawiono jako dotychczas zaniedbywane. W sprawie pierwszej ważne znaczenie mają transfery pieniężne, takie jak program Rodzina 500 plus. W drugim kontekście przypominano wyrażenie Ludwika Dorna o potrzebie „redystrybucji szacunku”. Wszystko to pozwala przedstawić PiS jako partię ludu, który nie wstydzi się swojej polskości, opozycję przedstawiać zaś jako partię elit – które są oikofobiczne i nastawione na obsługiwanie interesów zewnętrznych, co daje im profity osobiste. Można zatem powiedzieć, że PiS jest partią populistyczną, zgodnie z popularną definicją Jana-Wernera Müllera: przyjmuje retorykę, która jest antyelitarna, a jednocześnie antypluralistyczna – to znaczy zakłada, że wyłącznie jedna partia reprezentuje lud, podczas gdy zwycięstwo opozycji, jak powiedział o tym ostatnio Jarosław Kaczyński, oznaczałoby „koniec Polski”.
Model władzy PiS-u podsumowują dwie tendencje: do poszerzenia władzy centralnej oraz do radykalizacji konfliktu. Możemy łatwo zauważyć, że owe dwie zasady prowadzą łącznie do uruchomienia samonapędzającej się dynamiki politycznej, której wynikiem jest autokratyzacja ustroju państwa. Oto najpierw PiS dokonuje poszerzenia władzy; to spotyka się z oporem opozycji; a wtedy PiS nie zatrzymuje się pod wpływem krytyki, lecz radykalizuje konflikt – ponieważ zakłada, że działa suwerennie w interesie ludu, z kolei krytycy działają jedynie w interesie własnym lub obcym. Zgodnie z tym podejściem, w warunkach zagrożenia („koniec Polski”) uzasadnione będzie dalsze poszerzenie pola władzy w interesie bezpieczeństwa narodowego. To zaś prowadzi do kolejnego protestu – i wszystko się powtarza.
W istocie, w modelu tym nie może być uzasadnionej krytyki władzy, ponieważ już sam fakt krytyki zdaje się dowodem zdrady. Kaczyński powiedział ostatnio do reportera na TVN24, że „jest zmuszony traktować go jako przedstawiciela Kremla”, ponieważ zadał on pytanie o możliwość dymisji szefa MON-u, Mariusza Błaszczaka. A jako że partia rządząca nie będzie się przecież krytykować sama, w modelu nie ma miejsca na zasadę podziału i równowagi władz. Jeśli mechanizm się zacina, to raczej ze względu na przygodne okoliczności – jak tarcia wewnętrzne albo niestabilność społeczna wynikająca z nadmiaru konfliktu – ale nie logikę tego porządku.
Oczywiście, to nie oznacza, że liczy się jedynie władza, a ideologia jest nieistotna. Ideały mają pewne znaczenie kierunkowe – można by powiedzieć, że kierunek ten określa jakaś wersja postmarksowskiego rewolucyjnego konserwatyzmu. Jednak w żadnym momencie nie sposób precyzyjnie ustalić, co owa ideologia zaleca, ponieważ jest zbyt kontekstualistyczna („empiryzm i pragmatyzm”), a zatem musi to zostać każdorazowo doprecyzowowane przez decyzjonistycznego przywódcę. Chociaż aparat partii i państwa siłą rzeczy musi działać w sposób do pewnego stopnia zautomatyzowany – musi się jednocześnie orientować na stale aktualizowaną wolę Jarosława Kaczyńskiego.
Do tego warto dodać dwie drobniejsze uwagi. Po pierwsze, chociaż niektórych komentatorów kusi, żeby powiedzieć, że projekt polityczny PiS-u jest tradycjonalistyczny i zaściankowy, w istocie jest on na wskroś nowoczesny, a w niektórych aspektach postmodernistyczny. Zadanie „rekonstytucji polskości” przedstawia typowo Kantowski problem nowoczesności – jako że tradycyjne normy społeczne utraciły walor naturalności, a zatem nastąpiło naruszenie czy zerwanie ciągłości tradycji (w filozofii: w wyniku rozwoju nowoczesnej nauki; w polskiej historii: w wyniku tragedii rozbiorów i wojny), to jak możliwe jest utworzenie porządku politycznego, który jest jednocześnie twórczy i stabilny, to znaczy opiera się na zasadach, które w sposób trwały ustanawia sam dla siebie? Jako że przeszłości nie można tak po prostu odzyskać, a polskości odtworzyć w niezmienionej formule, projekt PiS-u musi być skierowany w przyszłość – a tym samym PiS konstruuje, a nie rekonstruuje. Do tego dochodzi następnie element postmodernistyczny, w którym realne oraz symulacja zostają przemieszane tak dogłębnie, że obraz rzeczywistości zaciera się. W tym miejscu pojawiają się więc w PiS-owskiej opowieści tożsamościowej różne historyczne podmianki – zamiast Armii Krajowej mamy żołnierzy wyklętych, zamiast Lecha Wałęsy mamy Lecha Kaczyńskiego; wszystkie trudności są winą opozycji i zagranicy, a wszystkie sukcesy zasługą PiS-u.
Po drugie, projekt PiS-u żywi się polaryzacją – to znaczy podziałem sceny politycznej na dwa wrogie obozy. A zatem przedstawianie owej partii jako populistycznej może być dla niej korzystne – ponieważ w praktyce potwierdza to, że jest ona partią ludu, co jest lepsze niż bycie partią elit, z której najwidoczniej pochodzą krytycy populizmu. Zresztą ludu jest więcej, co jest korzystne wyborczo. Jednocześnie myślenie Jarosława Kaczyńskiego zakłada, że konflikt jest w polityce demokratycznej rzeczą naturalną i właściwą, a zatem nie będzie on zainteresowany depolaryzacją – w jego ocenie to Porozumienie Centrum miało już na początku lat dziewięćdziesiątych przełamywać antypolityczną świadomość elit postsolidarnościowych. Do tego dodajmy jeszcze jedną obserwację: demokracja rzeczywiście potrzebuje przestrzeni, w której mogą się wyrażać konflikty społeczne – w innym razie będą one buzować pod powierzchnią, aż wreszcie wybuchną. Odpowiadanie na polaryzację nawoływaniem do zgody narodowej nie jest więc optymalne. W sprawie warto znaleźć odpowiednią równowagę: demokracja potrzebuje konfliktu, ale konflikt polityczny powinien realizować się na gruncie wspólnie przyjmowanych zasad konstytucyjnych i nie może zmierzać do wykluczenia przeciwnika. Ostatecznie pojawia się zatem dla opozycji pytanie i zadanie: jak skutecznie krytykować nieliberalną i autokratyzującą Polskę władzę PiS-u, a jednocześnie nie wpisywać się w istniejący schemat polaryzacji, który może być dla tej partii korzystny, a także nie ulegać naiwnym fantazjom o zgodzie narodowej? Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?
Co na to opozycja?
W sprawie odpowiedzi opozycji zacznijmy od podstawowego pytania: ile właściwie można wymagać w takiej sytuacji od partii opozycyjnych? Po pierwsze, można by powiedzieć, że im jest wcześniej, tym można wymagać więcej, bo wraz z upływem czasu w ustroju hybrydowym rośnie poziom trudności działalności politycznej. Dlatego przedstawianie stosunkowo ambitnych postulatów wobec opozycji u początków rządów PiS-u miało większe znaczenie niż obecnie – wtedy pole polityczne było bardziej otwarte niż teraz. Co prawda w obecnej sytuacji również nie można się ograniczyć do jedynie kwestii krótkoterminowych i taktycznych – ponieważ działalność opozycji powinna w sposób systematyczny w kolejnych krokach budować coś większego, aby rosły jej szanse wyborcze. Ale pozostaje zajmować się w znacznie większej mierze sprawami czysto praktycznymi. Im bliżej wyborów, tym mniej przestrzeni na eksperymenty.
Po drugie, główną przyczyną upadku ustrojów hybrydowych jest podział wewnętrzny w elicie władzy. W istocie, wygląda na to, że również PiS największe szkody wyrządziło sobie samodzielnie. W wyniku decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, na wniosek posłów prawicy, miały w Polsce miejsce ogromne protesty społeczne, które prawdopodobnie doprowadziły do jedynego jak dotąd trwałego spadku poparcia dla PiS-u. Do tego Porozumienie odeszło ze Zjednoczonej Prawicy w wyniku afery z wyborami kopertowymi, w wyniku czego PiS zaczęło mieć trwałe problemy z większością w Sejmie. W tym kontekście pozostaje pamiętać, że nawet gdyby opozycja była najwspanialsza i miała najpiękniejszy program, to nie ma jeszcze gwarancji, że przełożyłoby się to na zwiększenie jej szans wyborczych. Celowo używając jaskrawego przykładu, aby tylko zasygnalizować temat: nawet najlepsza opozycja będzie mieć problem z wygraniem wyborów, jeśli władza odmówi jej rejestracji list wyborczych.
W czasie pisania „Nowego liberalizmu” najważniejszym podmiotem opozycji był Komitet Obrony Demokracji. Była to wartościowa inicjatywa społeczna, której celem był opór przeciwko PiS-owskiemu atakowi na rządy prawa i podstawy ustroju demokratycznego. Jednak wiązały się z tym również pewne problemy. Łącznie rzecz biorąc, ówczesny model opozycyjności można by określić mianem „opozycji moralnej”, w odróżnieniu od opozycji politycznej. Model ten odwoływał się do oporu wobec autorytarnej władzy PZPR-u w poprzednim ustroju, a więc nie całkiem odpowiadał on na współczesne potrzeby, skoro duża grupa Polaków nie miała wrażenia, że rząd PiS-u zagraża ich podstawowemu dobrobytowi. Do tego w owym okresie działalność KOD-u właściwie zastępowała opozycyjną politykę, zamiast ją uzupełniać, co nie prowadziło do wzmocnienia demokratycznych partii politycznych, a ostatecznie to one startują w wyborach i muszą ubiegać się o poparcie.
Tymczasem w polskiej sferze publicznej zaszły pewne istotne zmiany. Konflikt polityczny trwale organizował się wokół PiS i PO. Jeśli jednak partie pozostały takie same, a zmienił się układ sił między nimi, sugeruje to, że zmianie musiały ulec okoliczności ich działania, które mają wpływ na aktualne i przyszłe możliwości uprawiania polityki. Wspomnę krótko o trzech takich zmianach. Po pierwsze: przejście od postkomunizmu do demokracji. W latach 1989–2004 zadanie Polski polegało na dołączeniu do Zachodu – przystąpieniu do zachodnich struktur bezpieczeństwa oraz gospodarczych, czyli NATO oraz Unii Europejskiej. A zatem do tej pory zadanie polskiej polityki było wyznaczone niejako przez czynniki zewnętrzne – trzeba było dostosować się do obowiązujących norm. Wtedy jednak postkomunistyczna droga ze Wschodu na Zachód dobiegła końca, a dalsza droga przestała być oczywista. Pole polityki otworzyło się zatem na nowo, gotowe na przyszłe projekty demokratyczne.
W międzyczasie, jak pisał o tym Jarosław Kuisz, miał miejsce koniec mitu Zachodu – czyli przekonania, które wyrażało się w powiedzeniu, że „na Zachodzie byłoby to nie do pomyślenia”. Trump, brexit czy Nord Stream pokazały, że całkiem wiele jest tam do pomyślenia. Z czasem stało się również oczywiste, że interesy poszczególnych krajów w UE nie zawsze są wspólne, a zatem musimy w coraz większym stopniu myśleć samodzielnie. Zachód przestał być niezależnym punktem odniesienia, a więc gdy PiS zaczęło naruszać „zachodnie standardy”, nie robiło to już takiego wrażenia.
W gruncie rzeczy można powiedzieć, że była to część szerszego procesu kulturowego ujawniającej się ponowoczesności, czyli porządku normatywnego pozbawionego trwałych punktów orientacyjnych, w którym tworzenie stabilnych norm politycznych jest zawsze zadaniem do wykonania – a którego to problemu dotyczyła moja późniejsza książka „Pragmatyczny liberalizm. Richard Rorty i filozofia demokracji” [2022]. Proces ten można wiązać nie tylko z historią kultury, ale i słabnięciem amerykańskiej hegemonii w świecie, która przydawała dotąd mocy obowiązywania zasadom demokracji liberalnej albo z odchodzeniem pokolenia pamiętającego horror drugiej wojny światowej, na który odpowiedzią były ideały zachodniego konstytucjonalizmu. Tak czy inaczej, płynie z tego wszystkiego wspólny wniosek: jeśli chcemy odeprzeć PiS-owski proces autokratyzacji Polski, trzeba to zrobić przede wszystkim z powodów, które są ważne teraz, konkretnie i dla nas samych, a nie abstrakcyjnie albo z powodu kompleksów wobec wyidealizowanego Zachodu.
Po drugie: przejście od prawa do polityki. O ile wcześniej wartością było działanie zgodnie z procedurą czy przestrzeganie reguł – ponieważ to dowodziło, że jesteśmy godni dołączenia do Zachodu – teraz całość systemu prawnego została zakwestionowana jako niesprawiedliwa i pozbawiona legitymacji. W tym miejscu wracamy zatem do Ehrlicha: antysystemowa krytyka rządów prawa w Polsce dowodziła, że działanie w zgodzie z dotychczasowymi regułami nie jest w polskim interesie politycznym. W konsekwencji „obronę praworządności” łatwo było utożsamić z polityczną obroną przeszłości – i chociaż przeciwko PiS-owskim naruszeniom praworządności należało walczyć za pomocą wszelkich dostępnych środków prawnych, to odpowiedź na ten projekt polityczny musiała być również polityczna, a nie prawna. Ostatecznie rzecz biorąc, dla systemu politycznego zasadnicze znaczenie ma pytanie, czy jest zdolny radzić sobie z niesprawiedliwością.
Po trzecie: koniec wstydu. Można tu zwrócić uwagę na kilka kontekstów, ale łącznie składają się one na pewien wspólny wynik. Proces demokratyzacji kultury powoduje, że ludzie mogą w coraz większej mierze mówić swobodnie o własnych potrzebach – również wtedy, gdy są to potrzeby czysto finansowe – i spotyka się to z uznaniem, a nie zarzutem roszczeniowości. Dobrym tego sygnałem jest zwrot ludowy w publicystyce historycznej i społecznej – tendencja do pokazywania kolejnych przestrzeni życia społecznego „z perspektywy ludowej”, gdzie narracja dominująca przypisywana jest elitom. Tego rodzaju tendencje może również wyrażać i wzmacniać normalizacja publicznej rozmowy o zdrowiu psychicznym, jak również rozwijająca się kultura „pokolenia Z” – jeśli prawdą jest to, że jedną z ważnych jej charakterystyk okaże się rosnąca otwartość na mówienie o własnych emocjach.
W tym samym kontekście można również wspomnieć, że ważnym aspektem polityki PiS-u jest odniesienie do poczucia swojskości, bycia sobą oraz u siebie – co odróżnia się od wcześniejszej świadomości politycznej, zgodnie z którą należało raczej aspirować i modernizować, a zatem przestać być sobą. Wszystko to oznacza jednocześnie, że wszelkie elity nie mają już mandatu czy autorytetu ze względu na pochodzenie (uzyskany w przeszłości status, tytuł czy szacunek – na przykład opinię zasłużonego dziennikarza), lecz mogą raczej zyskać czy utrzymać głos i znaczenie jedynie ze względu na bieżącą atrakcyjność, kompetencję czy przydatność. Niektórzy odbierają taką zmianę w kategoriach upadku autorytetów, ale w praktyce jest to raczej przejaw procesu demokratyzacji kultury.
Jakie więc płyną z tego wnioski dla opozycji? „Nowy liberalizm” nie był książką symetrystyczną. Nie chodziło o poszukiwanie jakiegoś rodzaju „trzeciej drogi” między PO a PiS-em, lecz o znalezienie najlepszej formuły dla polskiej polityki liberalno-demokratycznej, która miałaby szanse na sukces. Zwróćmy uwagę: im bardziej staje się widoczne, że opozycja jest partią ludu, a nie partią elit, sam lud jest zaś podzielony (pluralizm partyjny, odrębny głos prezydenta Dudy) – tym trudniej utrzymać PiS-owi opowieść, że tylko ta partia reprezentuje interes narodu. Patrząc operacyjnie, można było zatem wyobrazić sobie dwie główne drogi. W scenariuszu pierwszym, mogła się pojawić nowa siła polityczna, która zmienia zasady organizacji sceny partyjnej – takimi próbami były Wiosna i Polska 2050. Jak widzimy, polaryzacja okazała się jednak w Polsce zbyt silna albo takie organizacje zbyt słabe, żeby owa droga mogła zakończyć się powodzeniem. W scenariuszu drugim, który od początku zdawał się bardziej obiecujący, Platforma musiałaby wykonać ruch do przodu, dzięki któremu PiS utraciłoby zdolność definiowania podziału politycznego.
W obu scenariuszach nie chodziłoby ani o machinalną obronę przeszłości, ani samobiczowanie spod znaku „byliśmy głupi” – logiką tego pomysłu jest twórcza kontynuacja. W wyrażeniu „twórcza kontynuacja” ważne są oba słowa. Nie chodzi tu o zerwanie z historią III RP, ponieważ to byłoby zbyt wielkie ustępstwo na rzecz PiS-u. Nie chodzi też jednak o „powrót do tego samego”, ponieważ to słabości III RP umożliwiły PiS-owi dojście do władzy i zamach na instytucje. Co istotne, idea kontynuacji obejmuje również czas rządów PiS-u. Należało rozpoznać, że w niektórych aspektach PiS kontynuowało proces demokratyzacji polskiej polityki, niezależnie od tego, że w innych obszarach podmywa fundamenty porządku demokratycznego. Tym sposobem można by przedstawić opowieść polityczną, która uwzględnia całość historii III RP, aby następnie wyobrazić sobie jej atrakcyjne rozwinięcie, którym – w scenariuszu optymalnym i raczej w perspektywie długookresowej – byłaby nowa, stabilna instancja demokracji liberalnej w Polsce.
W stronę polityki przyjemności
Jak zatem zebrać wszystkie te wątki i „wykorzystać kryzys III RP”, jak mówił podtytuł książki? Zgodnie z ideą twórczej kontynuacji, nie chodziło o żadną nową utopię ani mocny projekt ideologiczny – raczej o strategię polityczną, która organizowałaby centrowe myślenie o wartościach politycznych, aby wraz z upływem czasu mogła ona osiągać coraz lepsze wyniki, niezależnie od bieżących konieczności i wymogów taktycznych.
W „Nowym liberalizmie” proponowałem zatem wyjść od trzech największych słabości polskiej praktyki liberalno-demokratycznej w obszarach polityki, kultury i gospodarki. Cały ten projekt określiłem roboczo mianem polityki przyjemności, to znaczy takiej polityki, która przyjmuje za swój punkt wyjścia potrzeby i pragnienia ludzi zgłaszane w otwartej, codziennej rozmowie – która zakłada, że w demokracji każdy ma prawo do bycia wysłuchanym (ale następnie obowiązek zmierzenia się z odpowiedzią – co pozwala na wypracowanie odpowiedniej równowagi między kooperacją i konfliktem). Oto jego kontury.
Po pierwsze: odrzucić antypolityczność – a właściwie iść w kierunku demokratyzacji polskiego liberalizmu. Owa antypolityczność była nieraz związana z rzeczywistą, a nie tylko wydumaną, elitarnością polityki liberalnej głównego nurtu – na gruncie której przyjmowało się, że pewnym grupom po prostu należy się uznanie i władza, ze względu na ich mądrość lub zasługi. Jeśli jednak liberalny program będzie się kojarzył wyłącznie z wyrzeczeniami, aspiracjami, bliżej nieokreśloną przeszłością, a przy tym zyskami dla nielicznych; jeśli będzie przeciwstawiać sobie racjonalność rynku i nieracjonalność polityki, natomiast potrzeby i emocje ludzi ujmować jako problem do rozwiązania, a nie ważną część debaty publicznej – to demokracja liberalna nigdy nie zyska w Polsce stabilności i powszechnego uznania. To właśnie ten deficyt polityczności mogło wykorzystać PiS, wchodząc na opustoszałą agorę z własnym mocnym projektem ideologicznym, na nowo definiującym podziały polityczne w Polsce.
Jeśli chodzi o szukanie długofalowych kierunków rozwoju naszej liberalno-demokratycznej polityczności, zwróciłem wtedy uwagę na potencjał polityki miejskiej – jako sposobu na zajmowanie się sprawami materialnymi, konkretnymi, praktycznymi, które dotyczą naszych codziennych potrzeb i pragnień, a tym samym jakości życia wszystkich Polaków. Miał to być jeden ze sposobów na włączenie do polityki centrowej idei, że ma ona reprezentować możliwie szeroką grupę interesów materialnych, a tym samym szeroką grupę wyborców – w odróżnieniu od ograniczenia się do wyraźnego reprezentowania jedynie stosunkowo nielicznej grupy przedsiębiorców. Innym takim źródłem jest zielona polityka – kwestie takie jak dostępność energii albo czyste powietrze dotyczą wszystkich, dlatego pozwalają włączyć do polityki liberalnej domyślne założenie, że jest ona „dla ludu”. Również proces upowszechnienia uważności na zdrowie psychiczne w czasie pandemii zwiększa naszą wrażliwość na wyrażane publicznie potrzeby ludzi, które nie poddają się odgórnie określonej ideologii władzy.
Po drugie: odrzucić światopoglądowy konserwatyzm. W tym punkcie również kryła się prosta obserwacja. Patrząc historycznie, polska polityka liberalna była zakładnikiem konserwatystów. To oni, marszcząc mądrze brwi w głębokim zamyśleniu, orzekali o tym, co jest moralne, a co nie jest moralne. Tymczasem wystraszeni liberałowie próbowali ewentualnie dodawać do tych mądrości ostrożne glosy. Była to sytuacja toksyczna, która nie służyła ani moralności, ani liberalno-demokratycznej polityce – tak zorganizowane pole gry od początku premiowało konserwatystów, którzy następnie czynią z rzekomej „obrony tradycji” własny oręż polityczny.
Zamiast tego, można przyjąć dwie uzupełniające się zasady kierunkowe. Z jednej strony, liberalna demokracja jest życzliwa wobec religii, ponieważ jest ona jedną z demokratycznych potrzeb. Wielu obywateli wyznaje religię, a wolność religijna jest wartością liberalną. Z drugiej strony, liberalna demokracja utrzymuje swoje postulaty emancypacyjne, takie jak równość kobiet i mężczyzn. Religia nie może jednostronnie dyktować prawa państwowego. Jeśli demokracja liberalna posiada własną podstawę moralną, niesie to następujące konsekwencje: przekonania religijne mogą mieć znaczenie dla wyborów podejmowanych przez obywateli, ale to nie religijny fundament nadaje znaczenie demokracji. W demokracji prowadzimy otwartą rozmowę na temat spraw kultury i religii.
Po trzecie: odrzucić wolnorynkowy dogmatyzm na rzecz pragmatyzmu. Również w tym kontekście idea jest dość prosta. Gdy rozwiązujemy praktyczne problemy społeczne i gospodarcze, nie potrzebujemy abstrakcyjnych zasad dobrych na każdą okazję – „więcej państwa” albo „mniej państwa” – lecz raczej skrzynki pełnej dobrych narzędzi. Wolny rynek jest użyteczny jako narzędzie dystrybucji władzy, a także mechanizm postępu gospodarczego. Jeśli spełnia te zadania, to bardzo dobrze, a jeśli nie spełnia albo wchodzi w nadmierne konflikty z innymi wartościami, to być może potrzebujemy wykorzystać inne narzędzia. Jak pisał filozof Andrzej Walicki, celem liberalizmu jest wolność człowieka, a nie wolność rynku.
John Rawls przekonywał, że sprawiedliwe społeczeństwo buduje instytucje publiczne, które zapewniają obywatelom równe szanse w dostępie do pewnych dóbr podstawowych, czyli dóbr niezbędnych każdej osobie, niezależnie od jej światopoglądu – takich jak zdrowie czy edukacja. W warunkach podstawowego bezpieczeństwa materialnego wolność, twórczość, innowacyjność mogą rozkwitać. Jak pisałem w książce, „wolność – to zdolność współkształtowania relacji społecznych. Czasem polegać może ona na odcięciu się, wycofaniu do prywatności, wyznaczeniu granic; czasem na rozpoznaniu demokracji jako «mojej» demokracji jako przestrzeni, w której jestem szanowany i którą współtworzę. Niekiedy przejawia się ona w ustanowieniu różnicy; innym razem wymaga odnalezienia tego, co wspólne”.
5 lat później
W pewnym znaczeniu wszystkie powyższe uwagi mają jedynie znaczenie akcesoryjne wobec spraw bardziej przyziemnych. Na przykład, bez profesjonalnej i skutecznej partii politycznej żadne idee czy projekty polityczne nie zostaną zrealizowane. Kwestie organizacji czy technik komunikacji mają zatem ogromne znaczenie – przy czym od tego są inne książki. Jeśli natomiast partia będzie dobrze zorganizowana, ale nie będzie miała niczego wartościowego do powiedzenia, to również będzie problem, ponieważ żadna ilość PR-u nie zastąpi filozofii rządzenia – najpierw musi być produkt, dopiero potem powstanie dla niego atrakcyjne opakowanie, stąd trzeba wiedzieć, przynajmniej mniej więcej, co próbujemy zrobić. W pewnych sprawach nie da się zastąpić polityków – aby przedstawić bardziej szczegółowy program czy plan działania, nie mówiąc już o sloganach politycznych, trzeba by mówić o perspektywach konkretnych partii, znając ich potencjał i ograniczenia. W książce interesowały mnie zatem głównie praktyczne pojęcia polityczne, które mają większe znaczenie przed kampanią wyborczą, ale bez których trudno zrobić następnie mocną kampanię wyborczą.
Można zatem zapytać, na ile polska polityka centrowa poszła w opisanym w „Nowym liberalizmie” kierunku? Cóż, jeśli spojrzeć na działania Platformy Obywatelskiej, to w ostatnich latach z pewnością przybliżyła się ona do koncepcji pragmatycznego liberalizmu. Jeśli chodzi o sferę polityczności, warto zwrócić uwagę, że PO coraz lepiej sygnalizuje, że jest partią ludu, a nie elit. W przeszłości Platforma umieszczała w centrum zainteresowania kwestie praworządności – co bywało odbierane jako obrona przeszłości albo obrona prawników, a niekoniecznie obrona interesu Polaków. Z kolei od czasu powrotu Donalda Tuska do Polski głównym tematem stały się kwestie dobrobytu materialnego Polaków, natomiast praworządność jest teraz po prostu jednym z ważnych tematów. W obszarze kultury istotnym sygnałem jest zmiana stanowiska w sprawie aborcji – które zakłada obecnie liberalną zasadę wyboru kobiety, w odróżnieniu od pełnego niepewności lawirowania, jak to miało miejsce wcześniej. Z kolei w sprawach gospodarczych PO wyraźnie przeszła na pozycje pragmatyczne – chociaż dla wielu obserwatorów nie jest to jeszcze dobrze widoczne, być może nie zostało dostatecznie dobrze wyjaśnione. Nie udało się co prawda zmienić formuły polaryzacji, ale – zgodnie z wcześniejszą obserwacją – wraz z trwaniem ustroju hybrydowego, staje się to coraz trudniejsze, ponieważ PiS kontroluje coraz większą część sfery publicznej.
Nie ulega jednak wątpliwości, że całościowa dynamika demokratycznej opozycji w ostatnich ośmiu latach mogła być lepsza, szczególnie w pierwszej kadencji PiS-u. Aktywność społeczna w obronie demokracji wyraźnie zmalała po demonstracjach przeciwko atakowi PiS-u na Sąd Najwyższy w 2017 roku, a następnie wróciła w spektakularny sposób właściwie jedynie przy okazji czarnego protestu. Polityka opozycji była w dużej mierze chaotyczna, zwykle pasywna lub reaktywna – i dopiero w ostatnim roku można powiedzieć, że stała się bardziej poukładana. Jeśli jednak spojrzeć na przykłady współdziałania albo wzajemnego wzmacniania się partii politycznych i społeczeństwa obywatelskiego w krajach takich jak Czechy i Słowenia – gdzie opozycji udało się pokonać w wyborach polityków nieliberalnych – to chyba było pole do poprawy. Na marginesie można zauważyć, że niektóre z opisanych w książce idei wykorzystało PiS, aby wzmocnić własny projekt polityczny – partia Kaczyńskiego zręcznie łączy w polityce motywy liberalne oraz nieliberalne, aby budować wizerunek partii bezalternatywnej, która zaspokaja wszystkie potrzeby. Stosownie do tego, najnowsze hasło polityczne Jarosława Kaczyńskiego brzmi: „suwerenność, wolność, równość”. Gdy w 2019 roku prezes PiS-u ogłaszał projekt „polskiej wersji państwa dobrobytu”, partia przeciwstawiała gospodarczy pragmatyzm projektom socjalistycznym i radykalnie wolnorynkowym.
Oczywiście, jak zwykle, w polityce istotne znaczenie mają również wydarzenia nowe albo nieprzewidziane. Od czasu wydania „Nowego liberalizmu” trzeba zwrócić uwagę przede wszystkim na cztery fundamentalne czynniki, które współkształtowały naszą politykę wewnętrzną: pandemię, inwazję Rosji na Ukrainę, inflację oraz zieloną transformację. W każdym z tych kontekstów pragmatyczny liberalizm jest stanowiskiem bardziej obiecującym niż konserwatywno-liberalna antypolityka głównego nurtu w III RP. Na przykład, jego polityczność umożliwia przyjęcie aktywnego podejścia w czasach kryzysów, którego celem jest gwarantowanie bezpieczeństwa ludu: ochrona miejsc pracy, obrona populacji przed agresją, sprawiedliwa transformacja, uwzględniająca zarówno potrzeby rozwoju gospodarczego, jak i minimalizowania niepewności obywateli. Można właściwie powiedzieć, że zarówno polityka PiS-u, jak i wymogi owych kryzysów, pomogły pchnąć opozycję w stronę pragmatycznego liberalizmu. W dłuższej perspektywie – to dobry znak. Jednak w krótkiej perspektywie czekają nas jesienią bardzo ważne wybory parlamentarne. Po ośmiu latach rządów PiS-u – czas na zmianę warty. W tym kontekście pozostaje powiedzieć, że powyższe wskazówki zachowują aktualność, a jednocześnie przypomnieć ważną maksymę filozoficznego pragmatyzmu: whatever works.
Przeczytaj również:
T. Sawczuk, „Dlaczego nie ma Budapesztu w Warszawie? 6 problemów Kaczyńskiego”.
T. Sawczuk, „Dlaczego Kaczyński z Morawieckim rozmawiają o Singapurze?”.
T. Sawczuk, „Ultrasi, prawnicy, neoliberałowie – kto szkodzi Platformie?”.
T. Sawczuk, „Co jest dla mnie ważne”.