Letni sezon filmowy został zdecydowanie zdominowany przez premierę „Barbie” Grety Gerwig i „Oppenheimera” Christophera Nolana. „Barbenheimer” stał się niespodziewaną viralową sensacją, która podbiła serca kinomanów na całym świecie. Czy jakikolwiek inny tytuł miał szansę zaistnieć pod autorytarnymi rządami tego osobliwego duopolu? Najnowszy film Paolo Genovesego, twórcy kultowego „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” [2016], wszedł na polskie ekrany właśnie podczas tego szeroko antycypowanego weekendu, stając się czymś w rodzaju trzeciej opcji. Takiej skromniejszej budżetowo, niby to bliższej współczesnym relacjom międzyludzkim. Podobnie jak w filmie „The Place” [2017] włoski reżyser próbuje odkryć przed nami metafizyczną podszewkę otaczającej nas rzeczywistości. Jest to rzeczywistość, w której każdy z nas ma prawo do drugiej szansy – nawet wtedy, kiedy pragniemy pożegnać się z własnym życiem. Pokazywane w „Pierwszym dniu…” podwójne życie postaci przywołuje zresztą na myśl późniejszą twórczość Krzysztofa Kieślowskiego – tę z czasów „Bez końca”, „Podwójnego życia Weroniki” czy serii „Trzy kolory”.
Bohaterowie mogą spojrzeć – niemalże jak w kinie – na swoje życie bez nich. Jak bliscy reagują na stratę? Kogo jeszcze mogliśmy spotkać na naszej drodze? Co jeszcze mogliśmy zrobić? | Diana Dąbrowska
Agent anioł
W świecie filmowych fantazji Genovesego istnieje życie po życiu. Mało tego: Włochy (i zapewne inne kraje) zamieszkiwane są przez specjalnych agentów, aniołów stróżów. W momencie, gdy ktoś decyduje się na popełnienie samobójstwa, nieznajomy towarzysz (w tej roli Toni Servillo) zjawia się niespodziewanie z propozycją. Tydzień spędzony w „dziejowej poczekalni”, czymś na wzór czyśćca, pozwala każdemu oddać się refleksji nad tym, co doprowadziło go tej ostatecznej decyzji. Bohaterowie mogą spojrzeć – niemalże jak w kinie – na swoje życie bez nich. Jak bliscy reagują na stratę? Kogo jeszcze mogliśmy spotkać na naszej drodze? Co jeszcze mogliśmy zrobić? Po siedmiu dniach czwórka postaci w różnym wieku będzie musiała stawić czoła konsekwencjom własnego wyboru. Powrót do życia czy definitywne pożegnanie? Śmierć w ich przypadku to rodzaj „egzystencjalnej kapitulacji” czy raczej uwolnienie bytu z jego nieznośnego ciężaru?
Komu przygląda się Genovese? Utytułowanej, młodej gimnastyczce (Sara Seraiocco), która całe życie „była druga” na światowych imprezach sportowych (w wyniku niefortunnego wypadku dziewczyna straciła szansę na dalszą karierę i pełną sprawność, na co dzień porusza się za pomocą wózka). Mierzącej się ze śmiercią swojej córki przepracowanej policjantce (znana z filmów Nanniego Morettiego, Margherita Buy). Nastolatkowi, który stał się internetową sensacją ze względu na swoje viralowe filmiki, na których obżera się różnymi posiłkami (Gabriele Cristini). „Przypadkową ekipę” dopełnia niepotrafiący poradzić sobie z poczuciem życiowej pustki coach motywacyjny (stały współpracownik Genovese, Valerio Mastandrea). Problemy, które popychają tych ludzi do samobójstwa, są różne i nie dla wszystkich zrozumiałe. Najwięcej kontrowersji wzbudza oczywiście postać coacha. Napoleone wydaje się mieć bardzo poukładane i dostatnie życie, a jego kochająca żona spodziewa się ich dziecka. Mężczyzna – przynajmniej w teorii – ma dla kogo i dlaczego żyć. Genovese decyduje się jednak na prezentację na jego przykładzie dramatu osamotnionej jednostki. Postać granego przez Mastandreę Napoleone łączy w sobie zarówno „samotność”, jak i „osamotnienie”. Różnica pomiędzy tymi pojęciami zasadza się na ważnym semantycznym przesunięciu – z perspektywy wewnętrznej (subiektywnej), w kierunku tej zewnętrznej (obiektywnej). „Osamotnienie” jest rodzajem widzialnej izolacji, „stanem zachodzącym w relacji z innymi ludźmi” [1], natomiast samotność „to przebywanie w odosobnieniu, brak bliższych miłosnych, przyjacielskich, towarzyskich więzi z ludźmi; dotkliwe odczuwanie pustki wywołanej przez ten brak. […] Charakteryzuje się niezależnością od zewnętrznej izolacji (co wyraża się często słowami, iż «jest się samotnym w tłumie» [2]).
Podróże w czasie, multiwersa i fantazje o możliwości naprawienia kolein własnego losu to ważne elementy twórczego świata Genovesego. | Diana Dąbrowska
Właśnie tą postacią – i jej nieoczywistością – Genovese ujął mnie najmocniej. Można by powiedzieć, że na tle innych bohaterów – w szczególności gimnastyczki i policjantki – Napoleone nie powinien mieć swojemu dotychczasowemu życiu nic do zarzucenia. Włoch przypomina nam jednak, że nie oglądamy przecież testu na to, kto bardziej zasłużył na śmierć samobójczą, a kto nie – kto ma prawo chcieć żyć, a kto świadomie zechce z własnej egzystencji zrezygnować. Nawet jeśli sam reżyser korzysta z konwencji tragikomicznej, nigdy nie zapomina o skali i złożoności zjawiska, o którym zdecydował się opowiedzieć. Skazy i blizny, które Napoleone nosi w sobie, mogą być dla nas trudne czy wręcz niemożliwe do zgłębienia. Genovese nikogo jednak nie usprawiedliwia, nie każe ani nie potępia. Podobnie jak filmowy Agent-Anioł włoski, reżyser z pewnością chciałby, aby każdy dał sobie szansę na powrót do życia. Ale Genovese-psycholog dobrze wie, że trudno o magiczne, szybkie rozwiązania. Ludzka natura jest pełna nieoczywistych zakamarków i ślepych uliczek. Nie zawsze odnajdujemy wyjście z meandrów naszej własnej psyche.
Reżyser drugich szans
Podróże w czasie, multiwersa i fantazje o możliwości naprawienia kolein własnego losu to ważne elementy twórczego świata Genovesego. Już w swoim pierwszym kinowym hicie „Niedojrzali” [2011] – jeszcze przed globalnym sukcesem „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” – Włoch przyjrzał się gromadce byłych przyjaciół z czasów licealnych, którzy po dwudziestu latach otrzymują ku własnemu zaskoczeniu pilne zawiadomienie o unieważnieniu ich egzaminu maturalnego. Bohaterowie bez względu na płeć i pomimo czterdziestki na karku wciąż prezentują różne odcienie tytułowej „niedojrzałości” – ktoś wciąż mieszka z rodzicami, inny udaje, że ma żonę (kiedy w rzeczywistości jest singlem), żeby mieć wiarygodne alibi na brak (formalnej wręcz) możliwości stałego związku. Mamy tu też ludzi po rozwodzie i samotnie wychowujących potomstwo czy też chodzących na terapię dla seksoholików. Zamieszanie jest spore.
Genovese ma dar do bardzo atrakcyjnych i przede wszystkim uniwersalnych konceptów dla opowiadanych przez siebie historii. „Niedojrzali” mieli potencjał, aby spodobać się szerszej widowni „poza kontekstem włoskim” – zabawny i dość surrealistyczny pomysł wyjściowy (unieważnienie egzaminu) mógłby się sprawdzić właściwie wszędzie, czerpiąc z głęboko drzemiącej fascynacji myślą z cyklu „a co by było, gdyby…” – fantazji o alternatywie wobec rzeczywistości silnie rządzącej się społecznym konwenansem. Ten aspekt wyłamania się z nawyków codzienności jest także osią najbardziej znanego filmu Włocha, czyli „Dobrze się kłamie…”. Tutaj Genovese i spółka scenarzystów postawili na transgresję technologiczną, w którym alter ega (czy też „prawdziwe ega”) postaci zostają ukryte, a następnie obnażone „własną bronią”, czyli przez telefony komórkowe. Niebezpieczny flirt z intymnością i uzależnienie od małych „czarnych skrzynek” okazały się służyć jednej z najważniejszych i najbardziej wnikliwych obserwacji filmowych minionej dekady. Wystarczy pomyśleć o wszystkich rimejkach, które powstały na kanwie „Dobrze się kłamie…”.
„Pierwszy dzień mojego życia” nie osiągnie spektakularnego sukcesu „Dobrze się kłamie…”. Świadczą o tym boxofficowe i dystrybucyjne dane. Trzeba jednak przyznać, że Genovese jest twórcą szczerze poszukującym. Poszukującym sposobu na to, aby atrakcyjnie, a zarazem introspekcyjnie opowiedzieć o budujących wartościach życia. O życiu jako sprawie, która nie jest z góry przegrana. Można odnieść wrażenie, jakby nad jego najnowszym filmem unosiły się słowa Jankélévitcha: „Śmierć warunkuje egzystencję. […] Albo żyć krótko, ale za to życiem prawdziwym, pełnym miłości, albo wieść egzystencję nieokreśloną, wyzbytą miłości, a więc w gruncie rzeczy nie żyć, doświadczać wiecznej śmierci. […] Poznałem smak życia. Nawet jeśli mam umrzeć, a jestem na to skazany, przynajmniej mogę powiedzieć, że zaznałem życia” [3].
Przypisy:
[1] Karol Toeplitz, „Samotność Abrahama” [w:] „Miłość i samotność. Wokół myśli Sørena Kierkegaarda”, red. Przemysław Bursztyka, Maciej Kaczyński, Maciej Sosnowski, Grzegorz Uzdański, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2007, s. 11.
[2] Tamże, s. 11–12.
[3] Vladimir Jankélévitch, „To, co nieuchronne”, przeł. Mateusz Kwaterko, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005, s. 35.