Szanowni Państwo!
Niedługo po premierze dwóch najgorętszych tytułów lata – „Barbie” i „Oppenheimera” – internet obiegło zdjęcie Quentina Tarantino, który po wyjściu z filmu o genialnym naukowcu, twórcy bomby atomowej, kupuje bilet na opowieść o różowym świecie najsłynniejszej lalki świata.
Tym samym słynny reżyser podchwycił trend oglądania za jednym posiedzeniem w kinie obu filmów, które biją kasowe rekordy. Warto dodać, że „Barbie” już teraz jest najbardziej dochodowym filmem w historii, który został wyreżyserowany przez kobietę.
W Polsce również na obu filmach sale są wypełnione, choć w mediach społecznościowych częściej można było przeczytać „Barbie czy Oppenheimer” niż „Barbie i Oppenheimer”. Inteligentna opowieść o genialnym naukowcu bywa przeciwstawiana historii o kiczowatej lalce, jej domku i strojach. A jednak dyskusja, która powstała po premierze „Barbie”, nie dotyczy tego, czy warto oglądać kicz, tylko tego, czy to jest dobra rzecz o feminizmie. Bo kicz w filmie Grety Gerwig jest zamierzony, a reżyserka ma ambicje stawiać jak najważniejsze pytania: czym jest dziś kobiecość, a czym męskość, jakie są między nimi relacje władzy i jak wygląda równość w teorii i w rzeczywistości.
Choć więc oba filmy przyciągnęły widzów, żywsza dyskusja toczy się chyba wokół miejsca kobiet w świecie niż balansu między geniuszem a jego efektem – narzędziem masowej zagłady. Obie dyskusje są jednak aktualne, bo temat broni jądrowej wrócił wraz z pełnoskalową agresją Rosji w Ukrainie i powszechnym lękiem przed jej użyciem. A możliwości, jakie mają kobiety w biznesie czy polityce, to problem, niestety, aktualny nieustannie. Najnowsze premiery filmowe podsuwają wręcz pytanie – czy Barbie kierowałaby projektem stworzenia bomby atomowej? Chodzi o to, czy kobietom powierza się takie zadania, ale także o to, czy świat, w którym miałyby więcej do powiedzenia, potrzebowałby takich wynalazków. Film Gerwig pokazuje, że nie, jednak tam patriarchat został zastąpiony przez matriarchat, a więc nierówność pozostała, tyle że odwrócona.
Chociaż dyskusja o feminizmie, popfemizmie, kapitalizmie oraz mistrzowskiej promocji firmy Mattel i próbie aktualizacji popularności produkowanej przez nią lalki, jaka trwa od premiery „Barbie”, jest tak żywa, to z pewnością jest to dyskusja elitarna – nie przywołuje się jej argumentów w lokalnych urzędach, starając się o miejsce w przedszkolu; czy za ladą w wiejskim sklepie, pytając właściciela o podwyżkę. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – spory o idee zazwyczaj są w pewien sposób elitarne. Jednak to pokazuje też, jak skuteczny jest feminizm, który mimo prób, ma problemy z dotarciem właśnie w takie miejsca. Kobiety muszą walczyć nie tylko o krzesła w zarządach, lecz także w poczekalniach do lekarza, czy o równe płace także na niższych stanowiskach.
W najnowszym numerze „Kultury Liberalnej” piszemy o tym, co najgorętsze premiery lata mówią nam o ideach, emocjach i motywacjach do realizowania największych spraw.
Helena Jędrzejczak, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, pisze o tym, dlaczego „Barbie” to ważny film dla historyczki idei. „Jako (ponoć nadal) młoda doktorka nie będę zaprzątać swojej ślicznej główki poważnymi problemami bomby atomowej i pragnienia zemsty jako siły napędzającej świat, a zamiast tego zajmę się czymś różowym. Dlaczego? Bo mogę. Bo interesujące mnie relacje władzy, kwestie przemian społecznych i związanych z nimi lęków są znakomicie pokazane właśnie w filmie o różowym świecie Barbie”. Dodaje jednak: „W «Barbie» nie ma złych ludzi, jest natomiast sporo idiotów lub względnie ludzi nieuświadomionych. W «Oppenheimerze» nie ma natomiast idiotów i ludzi nieświadomych, za to jest sporo ludzi złych, opętanych namiętnościami i dobrowolnie podporządkowujących się ideologiom. Nie jestem w stanie stwierdzić, który ze światów przedstawionych jest bardziej przygnębiający. Teoretycznie w obydwu filmach świat udaje się trochę naprawić, ale cóż – natura ludzka pozostaje zła, społeczeństwa opresyjne, a o wolności dla wszystkich i pokoju można najwyżej marzyć”.
Prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii, w rozmowie z Katarzyną Skrzydłowską–Kalukin mówi: „Na początku myślałem, że będzie dobrze: film zaczyna się od czytelnego nawiązania do «2001: Odysei Kosmicznej» Stanleya Kubricka. Dalej jest jeszcze parę aluzji do znakomitych filmów […]. Natomiast sama «Barbie» do takich filmów nie należy. Najbardziej przeszkadza mi nadmierna ekspansywna ekspozycja dyskursu tożsamościowego. Oczywiście bywają sytuacje, w których jest on uzasadniony, w wielu sprawach okazało się to dobre. Jeśli jednak całość opowieści zostaje sprowadzona do podlanej dydaktycznym sosem historyjki o zwarciu dwóch tożsamości płciowych, na dodatek rozpatrywanym w uproszczonych kategoriach dominacji i podporządkowania, musi to niepokoić. Ba, nawet złościć”.
Socjolog, prof. Lech M. Nijakowski, pisze w tekście o Oppenheimerze: „Oppenheimer to postać bardzo ważna, która obrosła wieloma tekstami w kulturze. Niektórzy nazywają go zbrodniarzem, ale wina naukowców jest zawsze dyskusyjna. To człowiek, który współtworzył nowoczesność i nadał kształt czasom, w których żyjemy. Już dawno powinien powstać kasowy film na temat jego życia”.
W najbliższym czasie opublikujemy też felieton „Ślepnąc od różu” na temat filmu „Barbie” napisany przez naszą stażystkę Julię Perendyk.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”