Memy z udziałem Barbie i Kena zalały media społecznościowe. Na jednym z nich Ryanowie Goslingowie w różnych strojach i fryzurach zajmują większość miejsc w sali kinowej. Obrazek opatrzony jest podpisem „Mamo, proszę przyjedź po mnie do kina. Wokół mnie, na premierze Barbie, siedzą sami mężczyźni mówiący co pięć sekund «o, to jest o mnie»”. 

Chociaż charakterystyczne memy z Goslingiem powstawały już na wiele miesięcy przed premierą filmu, to ten konkretny trafnie podsumowuje widowisko Grety Gerwig. W końcu, w ostatnich miesiącach, za sprawą akcji promocyjnej filmu, róż stał się nową czernią, a „Barbie” już teraz stała się najbardziej dochodowym filmem w historii, wyreżyserowanym przez kobietę. Spełniło się więc życzenie Margot Robbie, aby film był przystępny dla każdego.

Długo zastanawiałam się nad skutecznością strategii Gerwig, Robbie i Noah Baumbacha, aby film o ambicjach feministycznych utrzymany w estetyce realizmu kapitalistycznego promować w sposób niezwykle komercyjny przy wsparciu korporacji Mattela. Efekt jest co najmniej ambiwalentny, podobnie co sam pop-feministyczny przekaz filmu rodem z Instagrama. 

Feminizm w pigułce

„Barbie” oferuje kurs teorii feministycznej w pigułce. Pozwala przebić się do „mas”, by opowiedzieć na nowo historię lalek Barbie, na których wychowały się co najmniej dwa pokolenia kobiet. Nie ma jednak co się łudzić, że film zmieni nasze postrzeganie ról płciowych i wzmocni krytykę systemów społecznych opartych na nierówności. Sprawdzi się jako film edukacyjny dla dzieci – ale nie jako „bajka dla dorosłych”. Dla dojrzalszych widzów będzie co najwyżej zabawną komedią o mansplainingu [objaśnianiu czegoś w sposób protekcjonalny, zwykle przez mężczyznę – przyp. red.] i kryzysie męskości. 

Dlatego dziwią mnie liczne przychylne komentarze, które okrzyknęły „Barbie” filmem subwersywnym. Jak na intelektualne możliwości jego twórców przekaz jest co najwyżej poprawny i ugrzeczniony. Tłumaczyć mogą to warunki produkcji kulturalnej we współczesnym społeczeństwie kapitalistycznym. Aby film dobrze się sprzedawał i uzyskał wsparcie promocyjne od topowych marek, musiał ograniczyć się do uproszczonej krytyki patriarchatu i wielkich korporacji. 

Ostatecznie te drugie zdecydowano się zresztą trochę „ufajnić” – Will Ferrel w roli dyrektora generalnego Mattel okazuje się na końcu „porządnym facetem”. Równie zaskakująca jest nagła zmiana, która zachodzi gdzieś w połowie filmu w sposobie przedstawiania pracowników Mattel. Z cynicznych i bezkompromisowych graczy zmieniają się w bandę niezdarnych panów w garniturach, którzy do tego jeżdżą na rolkach. W końcowych sekwencjach bliżej im do elfów z familijnego filmu Jona Favreau niż do pracowników największego na świecie producenta zabawek.

W prawdzie Mattel dał filmowi zielone światło do krytyki patriarchalnej struktury zarządzania firmą, ale ta „demaskacja” odbyła się w granicach jego wpływu, podczas gdy firma zarabiała na wzroście sprzedaży swoich produktów dzięki popularności „Barbie”. Współtwórca blockbustera ogranicza się więc do samokrytyki w ramach „antykapitalistycznego kapitalizmu” (w myśl pojęcia Marka Fishera). I choć nie spodziewałam się, że „Barbie” będzie odkrywczą analizą społeczną i kulturalną, to jej przekaz okazał się w gruncie rzeczy konformistyczny.

Kendom

Ciekawy jest pomysł na przedstawienie w filmie tematu męskiej frustracji w zmieniającym się świecie. Kenowie wypadają mizernie zarówno jako obywatele „drugiej kategorii” w Barbielandzie, jak i dochodząc do władzy w Kendomie. Ich bunt zmienia Barbieland w krainę, w której jedyną rolą Barbie jest przynoszenie Kenowi piwa. I choć dzięki kampowej estetyce film przedstawia tę sytuację w hiperboliczny sposób, wcale nie wydaje się ona abstrakcyjna. Na myśl od razu przychodzą ruchy skrajnie prawicowych mężczyzn występujące przeciwko postępującej emancypacji kobiet. „Barbie” pokazuje, że zbudowane są one na resentymencie i walce o uznanie, a nie wizji budowy lepszego świata. 

W świetle zakończenia filmu mam jednak wątpliwości, czy „Barbie” spełnia feministyczne ambicje swoich twórców. W celu obalenia Kenlandu Barbie uciekają się do najbardziej tendencyjnej sztuczki, jaką tylko można sobie wyobrazić. Postanawiają uwieść Kenów, a następnie dopuścić się „zdrady”, by skłócić ich między sobą. 

Wcześniej Ken wyrzuca Barbie z domu, przywłaszcza sobie jej mienie i robi pranie mózgu jej przyjaciółkom, ale na końcu i tak to ona przeprasza, tłumaczy, że nie chce go zranić i stara się zadośćuczynić brakowi wystarczającej uwagi. To wprost kłóci się z założeniami twórców filmu – jeżeli koniec końców Barbie muszą zaspokoić potrzeby Kenów i ukorzyć się przed nimi, aby odzyskać władzę, to co to za emancypacja?

Film o Kenie

Przekierowanie osi fabularnej na Kena, zabiera „Barbie” możliwość stania się filmem formacyjnym dla dziewcząt (których w kulturze popularnej jest niewiele w porównaniu z repertuarem, do którego mogą sięgnąć dorastający chłopcy). Szkoda, że Gerwig nie skupiła się na stworzeniu wartościowej opowieści o kobietach i dla kobiet. W takiej opowieści rola Kena musiałaby być rzeczywiście sprowadzona jedynie do chłopaka Barbie. 

Początek filmu sugeruje, że reżyserka chciała sfabularyzować dziewczęce zabawy – Margot Robbie sfruwa z najwyższego piętra swojego domu, bo przecież prawa grawitacji nigdy nie obowiązywały w dziecięcych zabawach lalkami. Jednak później Gerwig decyduje się nakręcić film o Kenie, a przynajmniej jego losy okazują się ciekawszą częścią fabuły niż historia Barbie.

Ostatecznie, recepta na emancypację, którą proponuje Gerwig, ogranicza się do zwiększania reprezentacji – tworzenia nowych lalek, a więc poszerzania wachlarza towarów, z którymi możemy się utożsamiać i do zmian w zarządach korporacji. To nie morał, który może przynieść generacyjne zmiany i systemowe przewartościowanie, bo sprowadza się do powierzchownych wizerunkowych zmian, a nie nazywa przyczyn patriarchalnej i kapitalistycznej opresji ani sposobów jej zwalczania. Na „Barbie” warto więc iść dla rozrywki. Oglądając film, należy jednak pamiętać, że to obraz feminizmu przefiltrowany przez machinę sprzedażową korporacji – i nic więcej.

 

Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.