„Myślę, więc jestem” – pisał Kartezjusz w słynnym fragmencie „Rozprawy o metodzie”. Francuski filozof chciał w ten sposób rozstrzygnąć, jak można wiedzieć coś na pewno. Każde zdanie o rzeczywistości może być bowiem potencjalnie fałszywe – skąd mogę mieć pewność, że mojego postrzegania świata nie zafałszowuje jakiś złośliwy demon? Kartezjusz dochodzi do wniosku, że skoro w ogóle myślę, to jako podmiot tego myślenia mogę mieć pewność przynajmniej co do tego, że jestem.
Ale systematyczne myślenie może być również nie-ludzkie. Praktyka społeczna w całości oparta na zasadach, regulaminach, protokołach postępowania, byłaby przecież raczej nie do zniesienia. Nie leży też w zwyczaju człowieka, żeby nieustannie myśleć w sposób jak najbardziej ścisły. Prawie nikt tego nie lubi, a Sokratesa, który aspirował do czegoś podobnego – i wykazywał innym niewystarczające podstawy do przyjęcia własnych mniemań za wiedzę – Ateńczycy skazali na śmierć.
To sugeruje, że spojrzenie prawdziwie realistyczne i oświecone musi uznać za istotny element człowieczeństwa również czucie. W tym miejscu ważna uwaga: nie jedynie jako czynnik irracjonalny w człowieku, w odróżnieniu od czynnika rozumnego; bo jak coś określamy jako irracjonalne, to sugestia jest taka, że jest to złe i należałoby się tego pozbyć; a wraz z tym pozbyć się może człowieka, skoro ten nigdy nie przestanie być „irracjonalny”. Chodzi właśnie o to, że pewnego rodzaju czucie może być zarówno esencjonalnie ludzkie, jak i wartościowe.
AI nie czuje
Po drugiej wojnie światowej opozycja rozumu i uczuć zdawała się oczywista – beznamiętną i oświeconą sprawiedliwość procedur demokracji liberalnej łatwo było przeciwstawiać gorącemu i romantycznemu uniesieniu motłochu na hitlerowskich wiecach. Jednak dzisiaj czucie ponownie zyskuje w debacie publicznej na znaczeniu. Taki rozwój wypadków niekoniecznie musi wynikać z politycznego antyliberalizmu – może być raczej wynikiem szeregu zjawisk społecznych, które ukazują praktyczne ograniczenia ideału rozumu. Jeśli chatbot AI jest w stanie – albo za chwilę będzie w stanie – układać ciągi zrozumiałych czy sensownych zdań w odpowiedzi na nasze zapytania, to widocznie zdolność do generowania racjonalnego dyskursu nie jest tym, co definicyjnie ludzkie (dla porządku: o tym wiedział już Kant, który nie utożsamiał rozumności z człowieczeństwem).
Weźmy inny przykład. Mówi się, że w kulturze przyznajemy rosnące znaczenie kwestii dobrostanu psychicznego, szczególnie w odniesieniu do młodszych pokoleń – chętniej poznajemy siebie przez czucie. Jeśli zdajemy sobie sprawę z własnych uczuć i potrzeb – lepiej wiemy, czym są i że są one „nasze” – stajemy się wówczas trochę bardziej jednostką, podmiotem, a trochę mniej pozbawionym głosu i twarzy trybikiem społecznej maszyny, od którego pozostaje oczekiwać jedynie posłuszeństwa. To ostatnie byłoby możliwe, gdyby nie patrzeć na osobę, lecz wyłącznie na procedury racjonalnego postępowania; i właśnie dlatego, ze względu na ryzyko wykluczenia czującego podmiotu na rzecz bezwzględnej rozumności, oświecenie nie chroni przed autorytaryzmem, a społeczeństwo oświeceniowe może być autorytarne.
Gra w bodźce
Jest też ciekawy kontekst polityczny. W ostatnich miesiącach Donald Trump zyskał status faworyta w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA, a stronnicy Joe Bidena szukali na to odpowiedzi. Dominujące podejście polegało na tym, żeby prostować kłamstwa – na fikcyjne, ale atrakcyjnie brzmiące zarzuty wobec polityki Partii Demokratycznej, odpowiadać danymi i faktami. Jednak wraz z rezygnacją Bidena z ubiegania się o reelekcję i ogłoszeniem kandydatury Kamali Harris można dostrzec zmianę podejścia.
Otóż w odpowiedzi na normalizację fikcji w retoryce Partii Republikańskiej, demokraci zaczęli zarzucać Trumpowi i JD Vance’owi (jego kandydatowi na wiceprezydenta), że są „dziwni” – a nie demagogiczni albo niebezpieczni, co czyniło ich potężnymi; przy okazji, skoro oni są dziwni, to widocznie demokraci są „normalni” – a temu drugiemu zaczęli sugerować, na podstawie internetowego żartu, że lubi uprawiać seks z kanapami. Zamiast odpowiadać merytorycznie, jak próbował Biden, również przestali się bawić w racjonalny dyskurs.
Tego rodzaju odpowiedź demokratów jest tak skuteczna, ponieważ polemizowanie i argumentowanie nie ma sensu, jeśli druga strona nie jest zainteresowana logicznym wnioskowaniem ani dążeniem do prawdy – nie da się grać w szachy z gołębiem. Od razu widać jednak, że owa nowa gra w bodźce również ma pewne granice. Nawet jeśli sfera publiczna, w której dominują wielopiętrowe argumenty, tabele i wykresy, nie byłaby może najbardziej pasjonująca albo przystępna, to sfera publiczna, w której w ogóle nie ma argumentacji, a jest tylko pojedynek na pobudzenia, nie byłaby przecież szczególnie wartościowa ani konstruktywna.
W polskim kontekście dobrze obrazuje to przypadek głośnego filmiku Krzysztofa Stanowskiego, który opublikował Zbigniew Stonoga – gdzie Stanowski inscenizował kolegium redakcyjne Kanału Zero, na którym miał ogłaszać, że w jego medium „Ziobry nie ruszamy”. Stonoga dał się nabrać, co nie jest dziwne, ale film podała dalej grupa dziennikarzy i polityków, którzy powinni być bardziej ostrożni. Na nich skupiła się też dalsza krytyka.
„Dawać, kur…! Napier… się z nimi!” – ale rozsądnie
Wniosek jest z tego taki, że media społecznościowe premiują bezpośredniość – reakcja szybka i emocjonalna przynosi w nich korzyści. Tymczasem w sferze publicznej potrzebujemy również moderacji, jakiegoś niezależnego standardu, który pozwala oceniać zasadność instynktownej ludzkiej reakcji. W kontekście politycznym są to instytucje publiczne: dobrze określone zasady procesu karnego wykluczają lincz tłumu czy zemstę w gniewie. Analogicznie, dobrze pomyślne zasady procesu redakcyjnego w prasie uniemożliwiają opublikowanie filmiku nieznanego pochodzenia bez uprzedniego sprawdzenia jego wiarygodności.
W wersji optymalnej możliwa jest synteza między uznaniem dla czucia a uznaniem dla rozumu – dopiero z tego połączenia zrodzić się może ludzkie oświecenie. Jak motywował naszą drużynę siatkarską Tomasz Fornal w słynnym ostatnio cytacie z igrzysk olimpijskich: „Dawać, kur…! Napier… się z nimi!” – tak, ale jednocześnie mamy na tyle wyrafinowaną organizację techniczną, że ten nasz wysiłek emocjonalny to nie będzie para w gwizdek, tylko przyniesie pożyteczne efekty. Złota niestety się wygrać nie udało, ale srebro też dobre.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: pixabay.com; jenikirbyhistory.getarchive.net