Perspektywy rządów w Warszawie i Pradze zbliżyły się po części z powodu otrzeźwiającego dla Czechów efektu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Czeska centroprawica, która raptem kilka tygodni wcześniej przejęła władzę, miała w planach zaostrzenie kursu względem Kremla, jednak rosyjska agresja wpłynęła na zradykalizowanie tych planów przez gabinet Petra Fiali.

Postronni obserwatorzy może nie zdają sobie sprawy z iście kopernikańskiego charakteru przewrotu, który dokonał się tu w ocenie regionu i polityki bezpieczeństwa. Przecież Praga przez lata była jednym z największych zwolenników gazociągu Nord Stream 2, w którym widziała szansę na wzmocnienie swojej pozycji tranzytowej. Wydatki na obronność natomiast oscylowały przez większość ostatniej dekady raczej wokół 1, a nie 2 procent PKB, które są celem państw członkowskich NATO. Z kolei społeczeństwo było mocno podzielone w swoim stosunku do Rosji.

A jednak, ten zwrot się dokonał. Czechy zapisały w legislacji zobowiązanie do wydatkowania 2 procent PKB na obronność, o Nord Stream 2 już nikt na serio nie mówi, a kraj znalazł się w awangardzie wsparcia dla Ukrainy. W różnego rodzaju zbiórki wspierające walczący Kijów zaangażowali się zarówno zwykli obywatele, jak i tutejszy biznes.

Polska urosła w tej sytuacji do rangi prawdziwego lidera regionu w polityce bezpieczeństwa, który mówił, „jak jest”, jeszcze długo, zanim to było modne. Zwłaszcza wielkomiejskie elity nad Wełtawą zaczęły patrzeć na Polskę przede wszystkim przez pryzmat rozsądnej polityki bezpieczeństwa. Wcześniej skupiały się raczej na większej religijności Polaków czy prawnej regulacji kwestii światopoglądowych, odbierając je zwykle negatywnie.

Od kraju drobnych krętaczy…

Pewne podstawy pod nasz nowy wizerunek nad Wełtawą zostały zbudowane – i to dosłownie – już nieco wcześniej, dzięki imponującej sieci dróg szybkiego ruchu w Polsce. Żeby uświadomić sobie skalę zmiany, trzeba najpierw przypomnieć, że powierzchowna polska sympatia do Czech i Czechów długo napotykała mur obojętności i poczucia cywilizacyjnej wyższości z ich strony.

Polska zdecydowanie była od nich na wschód, a nie (jak sugerowałaby geografia) na północ. Wizerunek Polaka jako drobnego krętacza, mający – przyznajmy – pewne zakorzenienie w rzeczywistości przełomu osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych lat ubiegłego stulecia, długo jeszcze pokutował w dwustronnych relacjach międzyludzkich. Przed dekadą polska ambasada musiała oprotestowywać spot reklamowy T-Mobile, który utrwalał taki stereotyp.

Jeszcze kilka lat późnej, gdy pracowałem jako dyplomata ekonomiczny w Pradze, toczyła się walka o odczarowanie wizerunku polskiej żywności. Przeciętny Czech deklarował, że informacja o polskim pochodzeniu danego artykułu spożywczego jest wystarczająca, by zrezygnować z zakupu. Uprzedzenia rozszerzały się na inne branże i na przykład polscy producenci stolarki okiennej stawiali czoła czeskim reklamom odwołującym się do negatywnych skojarzeń z ich produktami.

W przypadku branży spożywczej miejscowa konkurencja dodawała swoje. Oligarcha Andrej Babiš (późniejszy premier), kontrolujący między innymi znaczące czeskie firmy mleczarskie, mięsne czy piekarnicze, określił w 2013 roku w telewizyjnym talk show polską żywność wybitnie niecenzuralnym słowem, gdy zachęcano go, by sam spróbował, jak smakuje.

…do ogniska rozwoju…

Pierwsze oznaki zmian przyniosło Euro 2012. Impreza piłkarska organizowana w naszym kraju (i na sąsiedniej Ukrainie) była niezwykłą wówczas okazją do masowych odwiedzin Polski przez Czechów. Tym bardziej że los przydzielił ich, wraz z Polakami, do grupy rozgrywanej w nie tak odległym od ich granicy Wrocławiu.

Przekroczenie bariery Sudetów dało wielu Czechom mieszkającym dalej od granicy okazję do weryfikacji stereotypów na temat Polski i Polaków. Piszę „dalej od granicy”, bo ludzie pogranicza to osobna kategoria w postrzeganiu sąsiadów – przez częste kontakty z nimi bardziej otwarta, odporna na negatywną propagandę i przez to bardziej obiektywna.

Polski „cud” autostradowy został dzięki Euro powszechnie zauważony przez Czechów i nie uszedł uwadze mediów głównego nurtu oraz polityków. Statystyki porównawcze są tu dla Czechów bezlitosne. W ciągu ostatniej dekady w Polsce powstało kilkanaście razy więcej odcinków dróg szybkiego ruchu niż w Czechach, a mówimy o kraju tylko 3,5-krotnie mniej zaludnionym. W teorii kraj ten wciąż ma nieznacznie większą niż Polska gęstość dróg szybkiego ruchu (długość w relacji do powierzchni), ale wiele odcinków jest w opłakanym stanie i są autostradami tylko z nazwy. Sporo do życzenia pozostawia zwłaszcza główna z nich, D1, która łączy trzy największe miasta Republiki Czeskiej.

To owocowało jasnym stawianiem Polski za wzór w tej mierze, za czym poszło zacieśnienie współpracy eksperckiej i poselskiej. Polskie wzorce są gorliwie kopiowane, a rok 2024 ma – także dzięki temu – szansę zapisać się w końcu złotymi zgłoskami w niezbyt chlubnej historii budowy autostrad w Czechach w ostatnich latach.

…i wymarzonej „nowej Chorwacji”

Poprawiający się wizerunek Warszawy i doniesienia o nowych odcinkach autostrad zdziałały sporo, ale na pewno nie wystarczyłyby do skłonienia Czechów do masowych odwiedzin Polski. Potrzeba było pewnego rodzaju historycznego przymusu, żeby ten – w gruncie rzeczy dość konserwatywny – naród skłonić do radykalnej zmiany.

Pierwszą tego rodzaju okolicznością była pandemia covid-19, która na określonym etapie restrykcji sanitarnych umożliwiała podróże do geograficznie bliskich i epidemiologicznie bezpiecznych państw.

Drugi zestaw czynników miał charakter ekonomiczny, a konkretnie dotyczył wzmocnienia waluty czeskiej względem złotego, a później głębokiego spadku realnej wartości czeskich wynagrodzeń. Przez cały 2022 i 2023 rok były one mniejsze w ujęciu rok do roku w każdym kolejnym kwartale.

W rezultacie miał miejsce niespotykany napływ turystów zakupowych z Czech, przybywających często w zorganizowany sposób autokarami z coraz odleglejszych zakątków kraju. Targowisko w Kudowie-Zdroju w Kotlinie Kłodzkiej stało się dla nich miejscem ikonicznym, opisywanym i pokazywanym w wielu relacjach medialnych. Swoje filmiki nagrywał tu wspomniany wyżej Babiš (który w 2025 roku najpewniej odzyska fotel szefa rządu), a miejscowi paparazzi nakryli z siatkami zakupów obecnego prezydenta Petra Pavla (tuż przed wyborem na najwyższe stanowisko w państwie).

Drożejąca i przestawiająca się coraz mocniej na turystów „premium” Chorwacja okazała się dla Czechów kolejnym bodźcem do tego, by poznać nasz kraj od innej strony – już czysto turystycznej. Po dużym wzroście liczby odwiedzających znad Wełtawy w ubiegłym roku, teraz ma zostać pobity kolejny rekord, który uplasuje Polskę w ścisłej czołówce ulubionych czeskich celów wakacyjnych.

Oczekiwane w bieżącym roku 550 tysięcy Czechów korzystających z polskiej bazy noclegowej odpowiada około 5 procent całej czeskiej populacji! To wprawdzie wciąż mniej niż około 700-900 tysięcy Czechów, którzy każdego roku odwiedzają Chorwację czy Słowację, ale przy takim tempie rosnącego zainteresowania te liczby wkrótce mogą się wyrównać. Największą zachętą dla Czechów są polecenia Polski metodą „poczty pantoflowej”, którą to przekazują sobie zaskoczenie wysoką jakością usług i zadowolenie z wciąż niższych niż w Chorwacji (o Austrii nie wspominając) cen.

Czas utrwalania

Jesteśmy w ciekawym i poniekąd ważnym momencie relacji na poziomie międzyludzkim. Wiemy o sobie coraz więcej, a mimo to nie przestajemy się lubić – trawestując popularną definicję słowa „przyjaciel” autorstwa amerykańskiego pisarza przełomu XIX i XX wieku Elberta Hubbarda. Gromadzimy ogromny kapitał ludzkiej sympatii.

Nie jest wielką przesadą stwierdzenie, że – także wskutek pewnych trendów sekularyzacyjnych w Polsce – profil przeciętnego młodego Polaka jest bardziej zbliżony do jego czeskiego odpowiednika niż kiedykolwiek wcześniej. Zarazem też dla konserwatywnej części polskiego społeczeństwa kultura czeska, której elementem jest szacunek dla tradycji i troska o dziedzictwo przeszłości, stanowić może potencjalną skrzynię ze skarbami do odkrycia.

Ważne, by to spontaniczne pogłębianie się relacji mądrze kontynuować, wykorzystując pewne podarowane przez historię możliwości. Pomaga w tym rozwijanie połączeń: Czesi są zdeterminowani, by przyspieszyć budowę dróg na pograniczu i już wbili łopaty w miejscu, gdzie w zawstydzający dla nich sposób urywa się na samej granicy polska ekspresówka S3. W połowie grudnia tego roku ruszy pociąg Baltic Express, który trasę Gdynia–Praga pokonywać ma cztery razy dziennie, w dziewięć godzin. Już teraz z Ostrawy, trzeciego największego miasta Czech, aż do obwodnicy Trójmiasta można przejechać, nie czekając ani razu na światłach, nawet w pięć godzin.

A pomyśleć, że całkiem niedawno odwracaliśmy się do siebie plecami wskutek sporu o skutki działalności kopalni Turów. To pokazuje nie tylko, jak ważne było porozumienie kończące tamten spór, ale też wskazuje na konieczność troski o zażegnywanie takich pozornie małych i pozornie lokalnych nieporozumień. Te zapewne – jak to w relacjach między sąsiadami – będą się pojawiać.