„Jego muzyka to opium, które sprawia, że czujesz się przytłoczony, lecz nie możesz się od niego uwolnić”, powiedział Claude Debussy o muzyce Ryszarda Wagnera. Uzależnieni od tego muzycznego opium, szczególnie ci przytłoczeni przedwielkanocną „parsifalozą”, udają się do Deutsche Oper Berlin. W ciągu trzech kolejnych dni zabrzmiały tam: „Lohengrin”, „Śpiewacy norymberscy” i „Tannhäuser”. Jeszcze w kwietniu DOB pokaże inscenizację „Holendra tułacza” – a warto dodać, że w tym sezonie gra połowę „kanonu wagnerowskiego”. Jesienią publikowaliśmy recenzje „Tristana”, a także „Tannhäusera” z tej sceny, więc tego ostatniego pominiemy i skupimy się na „Lohengrinie” i „Śpiewakach norymberskich”.
W przypadku DOB równie ważne, co bogactwo repertuaru, jest to, że teatr ten w jakiś sposób opiera się nadmiernej komercjalizacji i podąża swoją ścieżką nie tylko repertuarową, ale i obsadową. Oczywiście czasem i na scenę DOB zeskoczy ktoś z tej szalonej karuzeli nazwisk osób, które niszczą rzemiosło operowe od Nowego Jorku, przez Mediolan i Wiedeń, po Bayreuth. DOB jest więc sceną, która dla Wagnerowskich dzieł znajduje czasem oryginalne obsady – niekiedy okazują się fiaskiem, a innym razem strzałem w dziesiątkę.
„Śpiewacy norymberscy” – teatr wokalny
Takim strzałem było obsadzenie Elleny Całłagowej (Tsallagova) w roli Ewy w „Śpiewakach norymberskich”. To była niezwykle wyrafinowana kreacja, w której Całłagowa eksploruje różne odcienie liryki. Nieważne, czy w kokieteryjnym „Gut’n Abend, Meister! Noch so fleissig?”, otwierającym scenę czwartą drugiego aktu, czy w pełnym napięcia duecie z Walterem. Całłagowa wszędzie pokazuje zaangażowanie intelektualne i emocjonalne w swoją rolę. Najbardziej chyba niezapomnianym fragmentem jej występu pozostanie „Selig, wie die Sonne” rozpoczynające jeden z najpiękniejszych kwintetów w historii opery.
Wybornie poprowadzona przez śpiewaczkę fraza i cały zbudowany przez nią nastrój nagle zrujnowało wejście Waltera. W tej roli obsadzono Magnusa Vigiliusa, który postanowił z Waltera zrobić iście bohaterską postać i taki też nadać jej sznyt wokalny. Na usprawiedliwienie dodajmy, że to nie do końca był jego wybór, ale konieczność. Vigilius jest raczej niezdolny do śpiewania inaczej niż tylko średnio głośno albo bardzo głośno, a do tego niekoniecznie czysto, i z wymykającym się spod kontroli vibrato).
W każdym razie był to Walter zaśpiewany tak, jakby Vigilius założył się z Andreasem Schragerem, który z nich będzie bardziej ordynarny i głośniejszy w Wagnerze. Pieśń konkursowa w wykonaniu Vigiliusa wypadła wręcz kuriozalnie – „Morgen ich leuchte in rosigem Schein” zabrzmiała jak groźba. Raczej nikt nie chce mieć takiego „Morgen”, które brzmi jak wezwanie na poranny apel w wojsku. Niewątpliwe obsadzenie Vigiliusa w roli Waltera było smutną wpadką obsadową, którą publiczność DOB skonstatowała raczej oszczędnym aplauzem oraz zasłużonym buczeniem, bo nie psuje się występu kolegom.
Na szczęście znalazł się w obsadzie tego spektaklu i dobry tenor, a był nim Chance Jonas-O’Toole, który użyczył głosu Dawidowi. Partia wymagająca naprawdę dobrego panowania nad głosem, skomplikowana i dość rozbudowana. Można powiedzieć – popisowa, ale bardzo niewdzięczna, bo jak by się nie starać, to i tak na koniec Walter zbierze większe brawa. Nie tym razem.
O’Toole jest utalentowanym tenorem lirycznym, który dołączył do zespołu DOB w poprzednim sezonie i zabłysnął w podwójnej roli we „Written on Skin” George’a Benjamina. Jego debiut w roli Dawida zdradza jednak dużo większy potencjał tego młodego śpiewaka, niż można na pierwszy rzut ucha przypuszczać. O’Toole jako Dawid i Annika Schlicht jako Magdalena, oboje z wielkim wdziękiem aktorskim i wokalnym, stanowili udaną parę. Warto dodać, że Schlicht dzięki świetnej emisji i dużemu głosowi jest chyba jedyną Magdaleną, którą słychać w scenach zespołowych na tle chóru i z dużą orkiestrą. Nie jest łatwo być mezzosopranem – lecz jeśli masz głos Schlicht, to nie musisz się obawiać.
Thomas Johannes Mayer kreuje Sachsa w sposób zmieniający optykę na tę postać – z pierwszego planu niejako wycofuje się w głąb sceny. Jego Sachs zdaje się działać niby Prospero, który obserwuje i steruje akcją całej opery, zarazem nie rzucając się w uszy. Ani jednego dźwięku nie zaśpiewał głośniej, niż to było konieczne. To śpiewak dla wrażliwych na język i wyraz dyrygentów – i takiego też partnera znalazł w osobie Ulfa Schirmera prowadzącego spektakl.
O samej inscenizacji „Śpiewaków norymberskich” pisaliśmy, przy okazji recenzji premiery tej produkcji, i odsyłamy do tego tekstu. Wspominaliśmy, że nie warto się śpieszyć z tym, żeby zobaczyć ten spektakl, i że może warto z tym zaczekać, aż Markusa Stenza zastąpi jakiś inny dyrygent. Stało się!
Ulf Schirmer, zmienił ten spektakl nie do poznania. Samej inscenizacji nie pomógł (nadal najlepszą jej częścią jest uwertura grana przy zamkniętej kurtynie), ale z pewnością pomógł muzyce. Bo cóż to była za uwertura! Orkiestra DOB, która w ostatnim czasie nie zawsze mogła popisać się najlepszym brzmieniem, znów zaprezentowała pierwszoligową formę. Wilhelm Furtwängler stwierdził: „Wagner stworzył postacie, które muszą żyć na scenie. W «Śpiewakach norymberskich» szczególnie widać, jak wielką rolę odgrywa śpiewak, który musi połączyć muzykę z dramatycznym przekazem. To sztuka wymagająca niezwykłej precyzji w grze na granicy muzyki i słowa”. Taka też była interpretacja Schirmera – sprawił, że orkiestra przemówiła językiem Wagnera. Niewiele mógł jednak zrobić, żeby przemówili nim także niektórzy z solistów.

„Lohengrin” – „antygrawitacyjna” muzyka
Charles Baudelaire miał powiedzieć o uwerturze do „Lohengrina”, że to opera „antygrawitacyjna”. Muzyka, która unosi słuchaczy. Dyrygent Constantin Trinks wie, jak osiągnąć ten efekt od pierwszego taktu, kiedy wyłaniające się w smyczkach delikatne A-dur momentalnie ucisza widownię. Było w tym spektaklu sporo wspaniałych, unoszących momentów poza uwerturą. Świat „Lohengrina”, tak odmienny od tego, który Trinks wykreował w „Parsifalu”, o czym pisaliśmy w recenzji przed rokiem, mają jednak w sobie coś wspólnego – Trinks wie, jak sprawić, by muzyka nie była przytłaczająca i pusta. Każda fraza ma tu bogate znaczenie retoryczne.
Zachwycającą kreację udało się stworzyć Flurinie Stucki, która wcieliła się w postać Elzy. Łatwo w tej partii być nudną, pozbawioną wyrazu, ale Stucki uwodzi słuchaczy pięknem swojego głosu, a przede wszystkim wciąga w swoją opowieść. Jej bohaterka ewoluuje, a Stucki znajduje środki wokalne, żeby ta ewolucja miała odbicie w muzyce. Odkrywa przy tym przed słuchaczami drzemiący w tej Wagnerowskiej roli potencjał włoskiego bel canta i nadaje całej operze liryczny, melodyjny wymiar. Chyba nikt poza nią nie śpiewa Elzy w sposób tak swobodny. Stucki prześcignęła jako Elza Anję Harteros, którą w tej i kilku innych inscenizacjach słyszeliśmy parokrotnie. To bardzo silna osobowość śpiewacza, zaskakująca „antygrawitacyjną” subtelnością.
Przeciwwagą dla Stucki była Nina Stemme w roli Ortrudy. Tę fascynującą postać Wagner obdarzył jedną z najpodstępniejszych partii – tu trzeba być sopranem dramatycznym o walorach mezzosopranu. Z wiekiem głos Stemme wprawdzie nabrał objętości w średnicy, ale już dawno utracił zdolności operacyjne w wysokiej tessiturze. Bez tego drugiego nigdy nie zrobi się odpowiedniego wrażenia w trzecim akcie. Zawsze jednak można skorzystać z dużego głosu, jeśli się go ma. Wtedy nawet jeśli będzie nieczysto, to będzie głośno i jakoś efektownie i taką właśnie strategię stosuje Stemme. Ona wie co robić na scenie, wszak ma nie tylko świetną intuicję, ale i bogate doświadczenie. Kolejnym problemem w przypadku Stemme jest pogłębiające się vibrato, które utrudnia zrozumienie tekstu muzycznego. Zwłaszcza tak bogatego w chromatykę jak w przypadku Ortrudy – to jednak nie jest partia dla śpiewaczek, które zasłużyły już na emeryturę.
Attilio Glaser włączył do swojego repertuaru partię Lohengrina w 2022 roku i jest w tej partii alternatywą dla innych śpiewaków. Większość z nich traktuje ją jako okazję do popisu wokalnego w ordynarnym stylu, jakby byli we włoskim prowincjonalnym teatrze operowym, mimo iż nie mają głosu ani techniki Franco Corellego. Glaser jest też alternatywą dla Klausa Floriana Vogta, który latami miał niemal monopol na tę rolę w wielu teatrach. Jest połączeniem obu tych kategorii z własnym komponentem – ma w sobie coś z Vogta, czyli nierozwinięty rejestr piersiowy, ich głosy brzmią płytko i dość bezbarwnie zwłaszcza w średnicy. To, co odróżnia go od Vogta, to nieduże vibrato obecne w głosie Glasera, nadające mu nieco bardziej przestrzennego brzmienia. Niespodziewanie na najwyższych dźwiękach jego głos zyskuje zupełnie inny walor i brzmi znacznie okazalej. Śpiewa nietypowo, co będzie polaryzowało publiczność, niemniej to ciekawe zjawisko urozmaicające Lohengrinowską scenę. Trzymajmy zatem kciuki za tego śpiewaka, bo z taką techniką wokalną długo może głosu nie zachować, chyba że okaże się tak niezniszczalny jak Vogt.
Jordan Shanahan wcielił się w Telramunda z przekonaniem i wnosząc dużo do spektaklu. Dysponuje barytonem z solidnym wysokim rejestrem, co w tej partii jest niezwykle istotne, dodatkowo głos Shanahana jest całkiem sporych rozmiarów. Wydawałoby się kandydat idealny. Jest jednak mankament, bo śpiewak nie wydaje się bardzo zdyscyplinowany metrycznie i nawet dla tak doświadczonego dyrygenta jak Trinks opanowanie go było jakimś problemem. Brakowało mu przez to nieco wyrazistości, ale być może musi się z tą rolą nieco ośpiewać. Jestem przekonany, że kolejne spektakle z jego udziałem będą tylko zyskiwać.
Inscenizacja „Lohengrina” ma trzynaście lat i starzeje się wspaniale. Kaspar Holten zrobił spektakl ponadczasowy, rozgrywający się w „nieczasie”, który od czasu ataku Rosji na Ukrainę zyskał nowy kontekst. Zaczyna się bowiem przejmującym obrazem pola trupów, a nad nim ukazuje się kometa zwiastująca wybawienie – przybycie Lohengrina. Anioła, który ma zakończyć wojnę, pokonać złe moce i wybawić z opresji niewinna dziewicę.
Oba spektakle miały w sobie coś „antygrawitacyjnego”, ożywczego i uzależniającego za sprawą Ulfa Schirmera i Constantina Trinksa. To oni rozumieją specyfikę wagnerowskiego teatru muzycznego i potrafią współpracować ze śpiewakami. To było wagnerowskie opium dobrej klasy.
„Lohengrin”
dyrygent: Constantin Trinks
w rolach głównych: Attilio Glaser (Lohengrin), Flurina Stucki (Elza), Jordan Shanahan (Telramund), Nina Stemme (Ortruda), Byung Gil Kim (Henryk Ptasznik).
Recenzowany spektakl odbył się 11 kwietnia 2025 roku.
„Śpiewacy norymberscy”
dyrygent: Ulf Schirmer
w rolach głównych: Thomas Johannes Mayer (Hans Sachs), Elena Tsallagova (Ewa), Albert Pesendorfer (Veit Pogner), Philipp Jekal (Sixtus Beckmesser), Chance Jonas-O’Toole (Dawid), Annika Schlicht (Magdalena), Magnus Vigilius (Walter)
Recenzowany spektakl odbył się 12 kwietnia 2025 roku.
Zdjęcia z „Lohengrina” © Marcus Lieberenz