Krzysztof Katkowski: Tytuł twojego najnowszego albumu to „Birna”. Co dokładnie oznacza?
Einar Selvik: „Niedźwiedzica”.
I skąd ten tytuł?
Chciałem zgłębić niedźwiedzia jako symbol i śledzić jego coroczny cykl w pierwszych siedmiu utworach albumu. Niedźwiedź ma ogromne kulturowe znaczenie wszędzie tam, gdzie występuje na naszej planecie – jest głęboko powiązany z mitologią, opowieściami, znakami gwiezdnymi, kołysankami i wieloma innymi aspektami. To są pieśni, które istnieją w kulturach od tysiącleci – często najstarsze znane nam teksty to właśnie kołysanki. Wracam do tych tradycji, szukając różnych sposobów wyrażenia siebie.
Jednym z fascynujących aspektów niedźwiedzi jest to, jak ich roczny rytm wpisuje się w cykle natury. To połączenie jest kluczowe dla opowieści, którą snuję na tym albumie, i dlatego wybrałem konkretnie niedźwiedzicę – kobiecą perspektywę – ponieważ uznałem, że może ona przekazać narrację w bardziej bezpośredni i głęboko rezonujący sposób.
Dobrze, ale dlaczego wracać do tradycji sprzed setek lat?
To, co staram się zrobić, to odejść od antropocentrycznego spojrzenia, które dominuje w naszej kulturze. Nie chodzi już tylko o umieszczanie ludzi w centrum wszystkiego, ale o spojrzenie poza to. Dla mnie natura jest kluczowym elementem tej perspektywy.
Większość popularnej muzyki skupia się na prostszych, bardziej powierzchownych narracjach. Miłość, złamane serce, odurzenie – to potężne emocje, ale nie przemawiają do mnie artystycznie w taki sam sposób.
Co dla ciebie oznacza natura?
Natura, dla mnie, to coś, czego jesteśmy integralną częścią – nie coś odrębnego. To nie tylko tło dla ludzkiego życia; to nieodłączna część nas. W ten sam sposób, w jaki my jesteśmy jej częścią, mimo że ją niszczymy i próbujemy się od niej odciąć – i robimy to właśnie przez przemoc.
Na przykład na albumie niedźwiedź staje się symbolem cykli – życia i odnowy. To cykle, które dotyczą nas wszystkich, nawet jeśli o nich zapomnieliśmy lub się od nich odłączyliśmy. My jako ludzie jesteśmy tak samo cykliczni jak niedźwiedź, ale współczesne społeczeństwo oczekuje od nas, że będziemy żyć tak, jakby te naturalne rytmy nie miały znaczenia. Utrzymujemy to samo tempo i rytm przez cały rok, a to sprawia, że chorujemy – fizycznie i psychicznie.
Uznanie, że jesteśmy częścią tych naturalnych ruchów, zamiast walczyć z nimi, może być uzdrawiające. To nie jest jakiś new age; to również zakorzenione w nauce. Po prostu nie jesteśmy stworzeni do życia w bezlitosnym tempie, którego wymaga od nas współczesny świat.
Czy kiedykolwiek obawiasz się, że twoja muzyka lub wizerunek mogą zostać zawłaszczone przez skrajnie prawicowe grupy, które czasami nadużywają nordyckich symboli do celów politycznych?
Tak, niestety, historia i kultura zawsze były wykorzystywane do politycznych lub religijnych celów. Często chodzi o kontrolowanie ludzi. Jednak moja muzyka nie opowiada o wikingach, choć niektórzy mogą tak zakładać ze względu na pewną estetykę lub skojarzenia z serialami telewizyjnymi, takimi jak „Vikings”. Jeśli zajrzy się pod powierzchnię, widać, że moja praca zasadniczo dotyczy natury i naszej relacji z nią – a nie historycznej rekonstrukcji.
Zawłaszczenie nordyckich symboli przez skrajną prawicę wynika z ignorancji. Nadużywają tych symboli w sposób, który przeczy ich prawdziwemu znaczeniu. Dla mnie najlepszym sposobem na walkę z tą ignorancją jest wiedza. Ale, jak powiedziałem, moja muzyka nie polega na budowaniu jakiegoś kultu historii, tradycji, powrocie do czasów wikingów – to nie jest sposób, w jaki tworzę swoją sztukę.
Czy nie oddzielasz zbyt łatwo swojej muzyki od polityki? Każdy skrajnie prawicowy Skandynaw, i nie tylko Skandynaw, z pewnością uwielbia męski, wikiński klimat twoich albumów, koncertów…
Nic, co robimy, nie jest całkowicie wolne od polityki. Ale wolę skupiać się na tym, za czym jestem, a nie na walce przeciwko temu, czemu się sprzeciwiam. Uznawanie jakiejś formy ekspresji za złą tylko dlatego, że ktoś tak uważa, jest błędem. Nie chcę rozmawiać z takimi poglądami. Mam zupełnie inną strategię w tej kwestii.
Jeśli chcę rzucić wyzwanie ignorancji lub błędnym przekonaniom, nie robię tego, atakując ludzi lub mówiąc: „Mylisz się”. Takie podejście rzadko zmienia zdanie innych. Zamiast tego staram się rzucić światło na tematy, na których mi zależy, w sposób konstruktywny – opowiadając historię w pełni, z kontekstem.
Czym dla ciebie osobiście jest skandynawska kultura i tradycja? Widzę jej elementy w twoich tatuażach i muzyce.
Chodzi mi nie tyle o epokę wikingów, co o to, co było przed nią. Interesują mnie starsze, animistyczne tradycje, które ukształtowały fundamenty skandynawskiej kultury.
W centrum animizmu leży przekonanie, że jesteśmy częścią czegoś większego, a nie ponad tym. Natura jest święta – niekoniecznie w sensie duchowym, ale jako zasada przewodnia. Uczy nas szacunku, ponieważ wszyscy jesteśmy częścią tej samej układanki.
Podziwiam również to, jak te starsze tradycje nie były zagrożone przez różnorodność. Przekonania ludzi były kształtowane przez krajobrazy i warunki, w których żyli, i było to rozumiane oraz szanowane. Możemy się z tego wiele nauczyć.
Nie oznacza to, że wierzę, iż możemy lub powinniśmy w całości przywracać dawne praktyki. Czasy się zmieniły. Ale posiadanie zdrowego związku z miejscem, z którego się pochodzi – ze swoimi korzeniami – może dać poczucie bezpieczeństwa, które pozwala bez lęku przyjmować to, co nowe i nieznane.
Czy w takim razie uważasz się za poganina?
Nie do końca. Nie lubię etykiet – są ograniczające. Moja filozofia i duchowość ewoluują razem ze mną. To podróż i jestem otwarty na naukę każdego dnia. Po co przywiązywać się do jednej tożsamości, skoro nieustannie się rozwijam i zmieniam?
Czy jednak nigdy nie czujesz presji, by się zdefiniować?
Nie, nie czuję się zmuszony do definiowania siebie. Czarno-białe, zerojedynkowe myślenie, które dominuje w debacie publicznej, jest niezwykle szkodliwe. Marnuje energię i pogłębia podziały.
Dialog i perspektywa są kluczowe dla postępu, ale giną, gdy ludzie skupiają się na etykietach i polaryzujących argumentach. Wolę angażować się w znaczące rozmowy, a nie w walki na głowy.
Wracając do twojej muzyki – wydaje się, że przywracasz tradycję epickiej poezji i opowiadania historii, której nie widzieliśmy w mainstreamie od czasów romantyzmu. Czy uważasz swoją twórczość za awangardową w dzisiejszym świecie minimalizmu?
Nie myślę o tym w tych kategoriach. Tworzę to, co czuję, co wynika z tematu. Epickie opowiadanie historii jest dla mnie czymś naturalnym – nie jest sztuczką ani reakcją na minimalizm.
Moja twórczość polega na spowolnieniu, na poświęceniu czasu i zachęceniu słuchacza do tego samego. To przeciwwaga dla bezlitosnego tempa współczesnego życia. Na przykład jedna z ostatnich piosenek na albumie, „The Voice of Trees”, kończy się frazą: „Zatrzymaj się i zapuść korzenie”. To przypomnienie – dla mnie i dla innych – że szczęście nie jest czymś, za czym trzeba gonić. Jest tu i teraz.
Społeczeństwo i konsumpcjonizm wmawiają nam, że szczęście jest zawsze gdzieś indziej – czymś do kupienia lub osiągnięcia. Ale prawdziwe spełnienie istnieje tylko w teraźniejszości.
Więc w pewnym sensie twoja muzyka jest aktem oporu?
Tak, można tak powiedzieć. Ale to nie opór dla samego oporu. Tworzę, bo muszę – bo coś mnie porusza, bo czuję potrzebę zgłębienia tych tematów. Dla mnie dobra piosenka czy wiersz zaczyna się od tarcia. To problem, który domaga się rozwiązania poprzez sztukę.
To, co tworzę, jest pewną formą poezji – uważam się za poetę. Ale to już temat na inną rozmowę: opowiadanie historii, śpiew przy ognisku – to poezja, w którą wierzę. I właśnie o tym jest mój nowy album.