Na pytanie, dlaczego niezbyt często grywa się polskie opery, inne niż „Straszny dwór”, „Halka” i „Król Roger”, odpowiedź nie jest prosta, ale z całą pewnością można powiedzieć, że między innymi z tak banalnego powodu jak brak nut. Tak, spora część dzieł polskich kompozytorów nie doczekała się wydrukowania, tymczasem Polskie Wydawnictwo Muzyczne, którego nadrzędną misją powinno być właśnie wydawanie muzyki, wydaje się realizować partykularne interesy wąskiego grona redaktorów, a nie misję, do której zostało powołane. W katalogu PWM znaleźć można na przykład w dużej mierze wtórne „małe monografie” kompozytorów albo wywiady z przereklamowanymi śpiewakami czy reżyserami operowymi, co z kolei mogą z powodzeniem drukować inne wydawnictwa. O notesikach i długopisikach nie wspominając. A nieliczne wartościowe publikacje muzykologiczne, jak choćby te z wskrzeszonej niedawno serii „Res Facta”, stanowią relatywnie niewielki procent tego, co sprzedaje PWM.
Opera polska a stan wydawniczy
Realizacja misji PWM idzie, co tu kryć, dość ślamazarnie. Oczywiście, przygotowanie partytury do publikacji to niewątpliwie czasochłonne i czasem niełatwe zadanie, lecz trudno uwierzyć w to, że opracowanie wydania krytycznego, niezbyt przecież obfitej, twórczości Karola Szymanowskiego zajęło PWM ponad pięćdziesiąt lat [sic!], zaś opracowanie malutkiej spuścizny Mieczysława Karłowicza prawie czterdzieści! „Rok Moniuszkowski” miał być uczczony wydaniem krytycznym dzieł wszystkich kompozytora. Niestety na tej linii produkcyjnej PWM notuje się duże opóźnienia. A mówimy o kompozytorze, który postrzegany jest jako część składowa „świętej trójcy muzyki polskiej”, obok Chopina i Szymanowskiego.
Dyrygentka Marta Kluczyńska z gronem innych zapeleńców realizuje od kilku lat projekt wydobywania z najgłębszych czeluści bibliotek i archiwów zapomnianych tytułów operowych polskich kompozytorów. Zaczęło się w 2022 roku w Teatrze Wielkim–Operze Narodowej, gdy wykonano „Barbarę Radziwiłłównę” Henryka Jareckiego. Wówczas partyturę na podstawie rękopisu przygotował dyrygent i badacz polskiej muzyki Piotr Zabielski. Kolejny tytuł „Beatrix Cenci” Ludomira Różyckiego dyrygentka zaprezentowała w 2024 roku, a materiały nutowe przygotowano, o dziwo, w PWM (należy podejrzewać, że to między innymi zasługa Agaty Kwiecińskiej, która wówczas krótko pracowała w Wydawnictwie i uznała sprawę tej publikacji za ważną).
„Duch wojewody” – produkt epoki
W tym roku przyszła kolej na „Ducha wojewody” Ludwika Grossmana, kompozytora dość znanego w swoim czasie nawet poza Polską, a to głównie za sprawą jednego z fragmentów tejże opery. „Duch wojewody” to coś między operetką, wodewilem, a czymś jeszcze, co miało bawić publiczność lekkością muzyki oraz wykonania, a także żartem sytuacyjnym. A jak śpiewa jedna z postaci: „kompania dobrana […] / prawdziwa towarzystw śmietana”, mogła rozpoznać w tej mieszczańskiej krotochwili siebie samych. Grossman z Władysławem L. Anczycem (autorem libretta) stworzyli dzieło bardzo typowe, jakich w owym czasie od Warszawy po Wiedeń wystawiano na kopy. Zapotrzebowanie na tego typu utwory było olbrzymie, stąd też międzynarodowy sukces „Ducha wojewody”, którego grano nie tylko w Warszawie, ale i w Wiedniu, Grazu, Petersburgu czy Berlinie. „Duchowi” nie można odmówić walorów muzycznych. Grossman dostarcza partyturę dobrej jakości, solidnie zinstrumentowaną, lekką i żywą. Twórcy umieścili akcję w uzdrowisku na granicy z Węgrami, gdzie udaje się wspomniana „towarzystw śmietana”, co dało kompozytorowi możliwość napisania zarówno czardasza, jak i mazura, a już samo zderzenie tak różnych światów muzycznych sprawia, że jest jakby nieco mniej banalnie. Z resztą ów czardasz zaczął być grywany także jako utwór symfoniczny, nietrudno go sobie wyobrazić w repertuarze koncertu tego czy innego Ciechocinka.
O wyreżyserowanym koncercie
Marta Kluczyńska poprowadziła partyturę z należnym jej wdziękiem (materiały nutowe przygotował skrzypek Mirosław Przędzik). Choć dało się słyszeć ze strony Orkiestry TW–ON jakiś uwierający brak zaangażowania, którym dyrygentka ostatecznie zarządziła z dość dobrym skutkiem – im dalej w partyturę, tym było lepiej. Stopniowo pojawiło się coraz więcej czytelnej intencji w grze orkiestry. Ciekawym fragmentem „Ducha” jest mini „koncercik skrzypcowy”, który w tym wykonaniu otrzymał nie tyle wirtuozowski, co sentymentalny, a może dla niektórych nawet wzruszający wyraz – na scenę wyszedł koncertmistrz Orkiestry TW–ON, Stanisław Tomanek, w towarzystwie harfistki Grażyny Strzeszewskiej. Cała warszawska śmietanka, słucha od dekad Tomanka (to wprawdzie nie Anczyc, ale podobnych amatorskich rymowanek w jego libretcie nie brakuje). Z resztą warto tu może przypomnieć, że Tomanek przed laty sam przyczynił się do przywrócenia publiczności zapomnianych utworów, wykonując jako pierwszy rekonstrukcję IV Koncertu skrzypcowego Feliksa Janiewicza.
Wykonanie miejscami zdawało się toczyć dzięki wodzirejce/stendaperce/narratorce (w tej roli wystąpiła Agnieszka Makowska), a przede wszystkim dzięki wspaniałej inwencji reżysera Cezarego Tomaszewskiego, którego do współpracy zaprosiła Kluczyńska. Dyrygentka słusznie wyczuła, że bez jakichś elementów teatralnych trudno będzie uciągnąć dramaturgicznie „Ducha wojewody” i nie ugrząźć w libretcie, które dzisiaj wydaje się raczej ględzące niż zabawne. Udało się, mimo średniej obsady. Małgorzata Walewska (w „Duchu” wciela się w egzaltowaną damę z warszawskiej śmietanki, która odkrywa swój pociąg do Węgrów) pokazała, że w warunkach pół-scenicznych, czy pół-koncertowych, bo takie opcje przewidział Tomaszewski, radzi sobie dobrze z wykreowaniem postaci. Walewska była zabawna, pełna wyrazu, a niedoskonały śpiew „ograła” i wszystko, co robiła na scenie, miało sens. Krzysztof Szumański w roli ględzącego typa (Prezesa) równie dobrze wyczuł konwencję. Tomasz Rak w epizodycznej roli okazał się pewnym ubarwieniem muzycznym tego wykonania. Natomiast reszta wypadła zupełnie blado, czasem nie wychodząc poza szkolną poprawność, jak Magdalena Stefaniak w roli „amantki” Helenki; czasem epatując zestawem najgorszych manier wykonawczych ze źle pojętej operetki jak Arnold Rutkowski, który kreaturował postać Leona (ale może o to się jakoś broniło – nie mamy lubić tej postaci, więc może nie musi ona śpiewać dobrze). Dość smutno wypadł też Dariusz Machej jako Lajosz Fékéte, który ewidentnie nie był w formie, męczył się śpiewem, wydawał się też średnio zapoznany ze swoją partią, a na scenie wyglądał obco.
Polskiej opery potrzeb ciąg dalszy
Na koniec nasuwa się pytanie, czemu TW–ON nie ściągnął Tomaszewskiego po jego genialnym spektaklu „Cezary idzie na wojnę”, opartym na pieśniach Moniuszki? Nie, bo w TW–ON prawdopodobnie nikt o tym spektaklu nie wiedział, mimo że Tomaszewski z Moniuszką pojechał do większej liczby miast na świecie niż Maria Fołtyn z Moniuszkową „Halką”. I nie, bo od 2008 roku dyrektor artystyczny Opery Narodowej nie interesuje się niczym, co nie dotyczy jego własnych realizacji, co z resztą spowodowało, że TW–ON nie tylko jest daleko w tyle za ważnymi scenami europejskimi, jeśli chodzi o teatr muzyczny (choć warszawskiej śmietance, która oklaskiwała latami kolejne nieudolne inscenizacje Trelińskiego, wydaje się inaczej), ale nawet jest w tyle za polskim teatrem dramatycznym. Miejmy nadzieję, że nowy dyrektor artystyczny zaprosi Tomaszewskiego do TW–ON oraz że przede wszystkim będzie kontynuował współpracę z Kluczyńską jako kuratorką zapomnianej polskiej opery. Na koniec dobra wiadomość, bo Kluczyńska już we wrześniu w Teatrze Wielkim, ale tym Poznańskim, zadyryguje koncertowym wykonaniem opery Zygmunta Noskowskiego „Wyrok”, która nie była grana od premiery w 1908 roku.
Ludwik Grossman „Duch wojewody”
dyrygent: Marta Kluczyńska
reżyseria: Cezary Tomaszewski
soliści: Dariusz Machej (Fékéte), Małgorzata Walewska (Radczyni), Magdalena Stefaniak (Helenka), Krzysztof Szumański (Prezes), Arnold Rutkowski (Leon), Agnieszka Makowska (Doktor), Tomasz Rak (Dokupil); w pozostałych rolach: Justyna Zanni, Magdalena Cierzniewska, Valerii Zadorozhnyi, Michał Piskor, Anna Skobel
Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego–Opery Narodowej
recenzowane wydarzenie odbyło się 3 czerwca 2025 roku
zdjęcia © Krzysztof Bieliński