Paweł Śpiewak podczas obchodów 70. rocznicy buntu w obozie zagłady w Treblince. Fragment zdjęcia Adriana Grycuka. Źródło: Wikimedia Commons (CC BY-SA 0.4)

Było upalne lato 2016 roku, gdy wybieraliśmy się na seminarium zorganizowane w dużej mierze przez Pawła Śpiewaka do Bierunia, gdzie miał nas ugościć Piotr Kulas. Mieliśmy – w kręgu „Kultury Liberalnej” – rozmawiać o roli intelektualistów dzisiaj (temat niekończący się i wiecznie aktualny). Mogliśmy jechać prosto do Bierunia z Warszawy, ale Paweł naciskał, żebyśmy po drodze odwiedzili Będzin – małą miejscowość na Śląsku. Było upiornie gorąco. Powyżej dwudziestu pięciu stopni, marzę, żeby znaleźć się na Biegunie Północnym. Ale Paweł się upierał. Będzin – w XIX wieku 80 procent mieszkańców stanowili Żydzi; w XX wieku – 44 procent. We wrześniu 1939 wojska niemieckie spaliły synagogę z modlącymi się Żydami w środku. Chodziliśmy po upalnym Będzinie, a Paweł opowiadał nam jego historię. Po domu modlitwy oprowadzał nas przewodnik. Na ścianie widnieje fresk byłej świątyni Churwa. Z Będzina pochodziła Rutka Laskier, która zostawiła po sobie pamiętnik – poruszający (przypomni nam się zaraz Anna Frank). Rutka miała kilkanaście lat, gdy zginęła w Auschwitz. A dopiero co zakochała się w Janku, dopiero co… Lektura tego pamiętnika, później, została ze mną bardzo. Do Bierunia dotarliśmy odmienieni. Przynajmniej ja. Seminarium w Bieruniu tylko dopełniło tej odmiany. Paweł miał w zwyczaju mówić, że „Kultura Liberalna” narodziła się przypadkiem, że to nie jego zasługa. Jednak opiekował się środowiskiem. Zapraszał na seminaria do siebie do domu. Ten wyjazd scementował nas. Paweł nie mówił, jak mamy myśleć, raczej słuchał, zadawał pytania. Podpowiadał, co czytać. Rozumiał, jak ważne jest budowanie więzi i tego się od niego nauczyłem. Oraz obierania nieoczywistych intelektualnych ścieżek, drążenia tematu z różnych stron. I odwiedzania małych miasteczek, które nie do końca są po drodze do celu. Ten wiersz chciałbym Pawłowi zadedykować.

 

Będzin

Chodziłem po rozgrzanym mieście
w samym środku lata. Było pusto
jak na westernach tuż przed
ostatecznym pojedynkiem.

Szukałem śladów tamtego, innego
miasta, jakby można było po prostu
zedrzeć tapetę i zajrzeć pod spód,
zobaczyć dawny fresk świątyni

w Jerozolimie, której nazwę tak
łatwo zapamiętać, przekonuje
przewodnik i jak dobry komik
bez śladu uśmiechu mówi słowo

hurva i rzeczywiście od razu
widzę siebie na rogu ulic w
Stambule tuż nad Bosforem,
jak jem pierwszy raz w życiu

ten najsłodszy owoc świata,
hurma, wymawiam w myślach
i nie zważam na sok, który
spływa mi po twarzy.