0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > Falstart. O powieści...

Falstart. O powieści „Ostatni wyścig” Jeana Hatzfelda

Błażej Popławski

ostatni_wyscigOstatnie kilka lat przyniosło znaczny wzrost popularności reportaży w Polsce. Urynkowienie gatunku nie mogło w dłuższej perspektywie wpłynąć pozytywnie na jakość tekstów proponowanych odbiorcom. A w księgarniach co krok pułapki. Łatwo zwieść czytelnika, identyfikującego nazwisko dziennikarza z marką niebanalnej opowieści o banalnym często świecie. Do procesu tego przyczynili się też sami reportażyści, coraz chętniej sięgający po gatunki pisarskie dalekie od ich zawodu i powołania. Jednak nie każdemu dziennikarzowi służy eksperymentowanie z fikcją literacką.

Przykładem nie do końca udanej przemiany reportażysty w powieściopisarza jest Jean Hatzfeld z jego przedostatnią książką. Autor to urodzony na Madagaskarze francuski dziennikarz, sprawozdawca sportowy i korespondent wojenny. Postać ta znana jest w Polsce głównie z trzech reportaży o ludobójstwie w Rwandzie opublikowanych nakładem Wydawnictwa Czarne. „Sezon maczet” (2003; wydanie polskie – 2012), „Strategia antylop” (2007; 2009), „Nagość życia” (2010; 2011) zyskały zasłużone uznanie czytelników. Książki te stały się wręcz modelowym przykładem, jak reporter winien opowiadać o konflikcie i pojednaniu – intersubiektywnie i polifonicznie, głosem obserwatorów (Europejczycy), ofiar (Tutsi) i sprawców (Hutu). Przedostatnią książkę Hatzfelda pt. „Ostatni wyścig” (2011, 2013) trudno określić mianem udanej. To powieść przeciętna, a jej lektura wywołuje niedosyt.

Wojny i igrzysk!

„Ostatni wyścig” to fabularna opowieść o reporterskim śledztwie francuskiego dziennikarza Frédérica, który próbuje poznać prawdę o sukcesie i klęsce Ayanleha Makedy, fikcyjnego etiopskiego biegacza, zwycięzcy „tryptyku amerykańskiego” – maratonów w Nowym Jorku, Bostonie i Chicago oraz medalisty na dwóch kolejnych igrzyskach. W Pekinie sportowiec zostaje oskarżony o stosowanie dopingu. Traci złoty medal, a Etiopczycy szybko usuwają go z reprezentacji i wysyłają na front.

Wydaje się, że najciekawszą częścią książki są słodko-gorzkie opinie Frédérica (alter ego autora powieści) o kondycji współczesnego, europejskiego dziennikarstwa. Trzeba oddać honor Hatzfeldowi, który – wplatając w życie Frédérica wyraźne autobiograficzne wątki – składa przykładną samokrytykę zawodową. Ważną i trafną, chociaż rzadką wśród dziennikarzy funkcjonujących w przeróżnych „systemach eksperckich”.

Frédéric „cieszył się, że udało mu się dotrzeć tak daleko, że znalazł się sam, z dala od świata, w tym upale, na tej wojnie, i że będzie musiał po raz kolejny o niej pisać” (s. 9). Dziennikarz jest uzależniony od adrenaliny, zafascynowany wojną. Nie potrafi funkcjonować w „normalnym” świecie. Wojna staje się dla niego codziennością. Łatwiej jest mu nawiązać relacje z ofiarami konfliktów niż z osobami żyjącymi z dala od wojen toczonych w „Trzecim Świecie”: „Zaczynał się czuć na wojnie w tym regionie jak u siebie w domu” (s. 30).

Autobiograficzna refleksja zawarta w „Ostatnim wyścigu” dotyczy nie tylko problemu alienacji korespondentów wojennych, lecz także czegoś znacznie poważniejszego. Celem Hatzfelda nie jest jedynie terapia światka żurnalistów, ale wyraźne wstrząśnięcie tą grupą. Francuski dziennikarz obnaża główny grzech jego kolegów po fachu – patologiczną tendencję do medialnego zniekształcania przedstawianej rzeczywistości.

Dobrze ilustrują to słowa Tirunesh, żony Ayanleha: „[Dziennikarze europejscy w Afryce] przedstawiają wydarzenia, jakby czytali w myślach ludzi, którzy w tych wydarzeniach uczestniczyli. Niby skąd mieliby to wiedzieć? Czyżby byli jasnowidzami. Zadają pytania, (…) ale sami udzielają na nie odpowiedzi. Ilekroć piszą o kimś w jakimś artykule, jego bohater sam siebie nie poznaje” (s.63–64). Etiopka dodaje: „Dziennikarze gonią za sensacją. Mają cały czas w głowie wzorce zaczerpnięte z mitologii: Dawid i Goliat, Samson i Dalila, czterej muszkieterowie, i chcą za wszelką cenę dopasować do tych sztampowych schematów innych ludzi, nie przejmując się tym, że mogą ich w ten sposób skrzywdzić” (s.65).

Współczesna mitologia, czyli czemu „Afrykanie, boją się kar wymierzanych przez białych”

W „Ostatnim wyścigu” kilkakrotnie pada pojęcie „mitologia”. Hatzfeld wyraźnie lubi ten termin – jego niedookreśloność, „magiczny” charakter, uwikłanie w dyskurs religioznawczy. Definiuje go jednak w sposób niezwykle autorski. Dla francuskiego reportażysty mitologiczne wyobrażenia stają się narzędziem opisu świata – próbą zrozumienia Afryki przez europejskich dziennikarzy i Europy przez afrykańskich sportowców.

„Współczesna mitologia” (s. 27) jest głównym elementem światopoglądu Ayenleha – to przez nią wyraża się jego stosunek do wartości, zarówno tradycyjnych, zakorzenionych w kulturach Afryki, jak i nowoczesnych, rodzących się podczas skomercjalizowanych igrzysk. Maratończyk „lubi taki prosty kontakt z widzem, mimo że jest on ulotny… I potrzebuje mitów, mitów przodków, którzy biegali. No bo przecież maraton to jest jednak mitologia” (s. 48). Podczas uczestnictwa w maratonach w USA i na olimpiadach, Ayanleh „składał hołd obrzędowi, przypominało to z czasem praktykę liturgiczną, w każdym razie miało w sobie coś z antyku i wspólnotowości” (s. 87).

Bohaterowie „Ostatniego wyścigu” posługują się mitologicznymi wyobrażeniami jako heurystyką poznawczą. Mitologia jest „drogą na skróty”, rozpaczliwą próbą reinterpretacji stereotypów kulturowych. To także dowód na nieprzekładalność języka trzecioświatowego na pierwszoświatowy – i vice versa. Gdy Ayanleh stwierdza: „u nas tylu czempionów walczy o udział w biegach, że zawsze się znajdzie ktoś, kto wygra” (s. 17), „biały człowiek” może rozumieć to zdanie jako dowód pychy i gwiazdorstwa. Dla Afrykanina stwierdzenie to jest z kolei przejawem determinizmu, przekonania, że każdemu przypisana została przez los określona rola społeczna. Potęga mitu nadaje tej interpretacji wewnętrzną logiczną spójność – jest jednak zupełnie niezrozumiała dla osób z innego kręgu kulturowego, wyznających inną „mitologię”.

Ayanleh „zaczął biegać po drogach białych, w świecie, który rządzi się całkiem innymi prawami: pewnego rodzaju teatralizacją i przyziemną rywalizacją” (s. 115). Koniec jego kariery – oskarżenie o doping i wyrzucenie z reprezentacji narodowej – stał się etapem życia, z którym sam maratończyk i jego bliscy potrafili się pogodzić. „To była szansa… Było, minęło” (s. 17), lakonicznie opowiada o swoich losach sportowiec, przypadkiem prowokując Frédérica do rozpoczęcia dziennikarskiego śledztwa.

Fatalizm w postawach Etiopczyków nie oznacza jednak przyznania się do porażki. To dowód dojrzałości i wierności ściśle określonym priorytetom. Dla Ayanleha są nimi przetrwanie i opieka nad bliskimi. W zindywidualizowanych, nastawionych na sukces społeczeństwach globalnej Północy postawa taka stałaby się oznaką indolencji i głupoty. W Afryce jest jednak inaczej. „Nie chcę psuć tego, co dziś – stwierdza żona Ayanleha – Kiedy człowiek skarży się na krzywdy z przeszłości, zatruwa nadzieję, którą zdołał zachować” (s. 84).

Gdyby Ayanleh urodził się w USA czy w Europie, prawdopodobnie przyjąłby inną strategię. Zwołałby konferencję prasową i wytoczyłby proces autorom pomówień. Mógłby także zorganizować innego rodzaju spektakl medialny – okazać „indywidualną” skruchę i oskarżyć „system” podczas telewizyjnego talk show. Ayanleh woli jednak zająć się handlem karawaniarskim i opieką nad rodziną.

„A medale sprzedał na Facebooku przed usunięciem konta”

W życiorysie Etiopczyka powoli odkrywanym przez narratora, znaleźć można wiele wątków cennych podczas analizy relacji globalnej Północy i Południa, czy kondycji społeczeństw afrykańskich – niestety tylko pobieżnie zasygnalizowanych przez Hatzfelda.

Akcja większej części powieści umiejscowiona została w Ogadenie – regionie położonym przy granicy Etiopii i Somalii, całkowicie wyniszczonym konfliktem. „Wojna nigdy nie omija Ogadenu. Nikt jej nie uwiecznia w filmach, za to pozostają po niej umarli i ludzkie nieszczęścia” (s. 148). Opisy konfliktu o Ogaden – poetyckie, lecz dość sztampowe i na siłę moralizatorskie – niewiele wnoszą do zrozumienia jego przyczyn i charakteru. Takie zawieszenie narracji w niedookreślonym czasie i przestrzeni miało zapewne wzmocnić uniwersalizm przesłania dzieła. Niestety, wtręty o kulturze przemocy na rubieżach dawnego Cesarstwa Etiopii jedynie potwierdzają stereotyp Afryki jako kontynentu permanentnej bellum omnia contra omnes – wojny wszystkich przeciw wszystkim.

Hatzfeld jedynie wspomina o wpływie „klątwy surowcowej” na życie Etiopczyków – gwałtownym rozpadzie tradycyjnych więzi społecznych oraz rozpaczliwych próbach wytworzenia w ich miejsce alternatywnych, nowoczesnych identyfikacji. „Kiedy jałowa ziemia kryje w sobie zbyt wiele bogactw – wspomina Tirunesh – rodzi się strach przed wojną. A za strachem przed wojną podąża nieubłagalnie wojna” (s. 158–159).

Jak możemy wyczytać w powieści, priorytetem plemion żyjących w Ogadenie nie jest już obrona narodu etiopskiego. Wielka polityka schodzi na drugi plan – liczy się przetrwanie, zapewnienie rodzinie „wiktu i opierunku”. Przy granicy państwowej jedynymi sprawnie funkcjonującymi instytucjami społecznymi są „pustynne centra handlowe” – ośrodki karawaniarskie: „Mężczyzna [handlarz z karawany] się zaśmiał. Przeciął jeden worek nożem, pokazał mu [Frédéricowi] telefony komórkowe w nowiutkich opakowaniach i powiedział: – Dubaj, Mogadiszu, Addis Abeba, bez pośredników, ostatnie modele… Kupujesz? Kamery, playstation czwartej generacji?” (s. 15). Zmysł handlowca uaktywnił się także u Ayanleha: „Medali mu już komitet olimpijski nie odbierze, sprzedał je na Facebooku przed usunięciem konta. (…) To zresztą za te pieniądze kupił sobie dwa ostatnie wielbłądy” (s. 180). Opisy te mogą zaskakiwać czytelników przywykłych do afropesymistycznej i jednorodnie złej wizji Czarnego Lądu. Na kartach „Ostatniego wyścigu” Hatzfeld próbuje pokazać kontrasty w krajobrazie społecznym Rogu Afryki – nędzę wojny, atrofię państwa, ale także siłę więzi etnicznych i potencjał tkwiący w ekonomicznej adaptowalności Etiopczyków. Komercjalizacja kultury staje się – jak można wnioskować po lekturze powieści – lekiem na trybalizmy i przemoc państwową.

Powieściopisarz nie zapomina o niebezpieczeństwach tkwiących w waśniach na tle etnicznym niszczących społeczeństwo obywatelskie w Afryce subsaharyjskiej – niestety, ale przedstawia je w sposób powierzchowny. Ayanleh pochodzi z ludu Saho. Szkoda, że Hatzfeld nie dodał, że Saho stanowią stosunkowo nieliczne plemię, o małym znaczeniu w geopolityce regionalnej (w Etiopii mieszka ich zaledwie 20 tysięcy; 90 proc. Saho to Erytrejczycy, a zatem obywatele kraju pozostającego w stanie wojny z Etiopią). Reportażysta poprzestaje na przytoczeniu kilku stereotypów międzykulturowych: „Saho dla Etiopczyków to Tigrajczycy [stanowiący ok 7 proc. ze 100-milionowej populacji Etiopii], czyli ludzie zbyt wyniośli. Ale Tigrajczycy patrzą z góry na Saho” (s. 58). Hatzfeld sugeruje, że w społeczeństwie etiopskim – zdominowanym obecnie przez Amharów i Oromo (po ok. 30 proc. populacji całego kraju) – Saho podlegają procesowi wykluczenia. Są traktowani jako „obywatele drugiej kategorii” nawet przez mniejszość tigrajską. Skutkiem tego podczas igrzysk olimpijskich Ayanlehowi jest łatwiej nawiązać kontakt z konkurentami kenijskimi z plemienia Kalendżin niż z etiopskimi Oromo. Te ciekawe obserwacje, wskazujące na transnarodowość identyfikacji etnicznej, nie zostały niestety rozwinięte w powieści.

Fantazja tłumacza

Wspomnieć należy, że w tekście pojawiają się sporadycznie błędy tłumacza, ale nie burzą one głównej narracji utworu. Przykładowo, czytelnicy po lekturze powieści Hatzfelda odnieść mogą wrażenie, że głównym wyznaniem w Etiopii jest prawosławie (s. 46). Cóż… Szkoda, że Wydawnictwo Czarne nie zatrudnia afrykanistów, a przynajmniej romanistów, gotowych do weryfikacji przekładu z języka francuskiego i dyskretnego zasugerowania, że christianisme orthodoxe (Kościół Prawosławny) to nie to samo co éthiopienne orthodoxe (Etiopski Kościół Ortodoksyjny).

Żałować można także „kreatywnego” tłumaczenia tytułu powieści. W wersji oryginalnej brzmiał on „Où en est la nuit”, czyli „Gdzie jest noc”. Hatzfeld nadał mu lekkość, płynność, metaforykę, którą polska wersja – „Ostatni wyścig” – utraciła. Wydaje się, że „pomysłowość” tłumacza była niepotrzebna.

„Ostatni wyścig” nie wnosi wiele do wiedzy o Etiopii, Afryce czy świecie sportu. W większym stopniu odzwierciedla pasję i ambicję pisarską dziennikarza francuskiego niż rzeczywiste zapotrzebowanie czytelnicze. Mieć można nadzieję, że „Ostatni wyścig” pozostanie powieściowym „falstartem” Jeana Hatzfelda, a na rynek trafią jego kolejne reportaże – utwory zgodne z gatunkiem, który opanował po mistrzowsku. Pisanie powieści lepiej zostawić prozaikom.

 

Książka:

Jean Hatzfeld, „Ostatni wyścig”, Wydawnictwo Czarne 2013.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 261

(1/2014)
7 stycznia 2014

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj