Szanowni Państwo!

Już dawno temu Niccolò Machiavelli stwierdził, że kłamstwo jest rzeczą w polityce jak najbardziej dopuszczalną, gdyż wszyscy ludzie – w tym politycy – są nikczemnikami. W „Księciu” czytamy, że „konieczne jest umieć dobrze naturę lisa upiększać i być dobrym obłudnikiem; ludzie tak są prości i tak naginają się do chwilowych konieczności, że ten, kto oszukuje, znajdzie zawsze takiego, który da się oszukać”. Przez wieki teatr władzy działał wedle wskazówek Florentczyka: można było w nim kłamać, o ile kłamało się udatnie lub miało się środki do przeprowadzenia nieudatnego nawet kłamstwa na szeroką skalę (na przykład – grafików, którzy wymazali Trockiego ze wszystkich zdjęć z Leninem, gdy ten pierwszy popadł w niełaskę Kremla). Kłamstwo było niedopuszczalne tylko wówczas, gdy kłamiący obłudnikiem był kiepskim, a zatem: gdy został na kłamstwie złapany.

Wtedy ponosił konsekwencje poważne. Weźmy przykłady z ostatnich paru dekad: gdy George H.W. Bush złamał daną w kampanii wyborczej obietnicę, że nie podniesie podatków, przegrał w kolejnych wyborach z Billem Clintonem, który to – gdy ogłosił, że nigdy nie utrzymywał żadnych stosunków z pewną stażystką w Białym Domu – otarł się o impeachment. Jego następca przestał się cieszyć szacunkiem opinii publicznej, gdy okazało się, że okłamał swoich rodaków w kwestii posiadanej przez Saddama Husajna broni masowego rażenia. Nawet niewinne i głupie kłamstwo – takie jak na przykład niewpisanie kosztownego zegarka do oświadczenia majątkowego przez Sławomira Nowaka – bywało pretekstem do zakończenia czyjejś politycznej kariery. Oczywiście nie obyło się bez udziału mediów, które rzuciły się na byłego ministra transportu – to jednak, że zatajenie przezeń pewnego faktu zostało uznane za dobrą pożywkę przez tabloidy, sporo mówi o prawach, wedle których funkcjonuje polityka.

Warto się zastanowić, czy dziś ujawnienie takiego wydarzenia – kłamstwa w wykonaniu George’a H.W.  Busha czy Billa Clintona, zatajenia faktu przez Sławomira Nowaka – miałoby szansę zakończyć czyjąś polityczną karierę. Jeśli przypatrzymy się ostatnim wydarzeniom na amerykańskiej scenie politycznej, wydaje się, że nie. I to nie dlatego, że politycy nauczyli się kłamać dobrze. O ile kiedyś znakomitym instrumentem politycznym było kłamstwo nieodkryte, o tyle dziś jeszcze lepszym jest kłamstwo, o którego kłamliwości wszyscy wiedzą. Choćby wielokrotnie udowadniano, że wypowiedziane przez danego polityka słowa mają z prawdą wspólnego wybitnie niewiele, owe odkrycia nie przynoszą żadnych negatywnych konsekwencji. Wystarczy spojrzeć na to, jak świetnie wciąż trzyma się Władimir Putin, twierdzący, że wojsk rosyjskich na Ukrainie wcale nie ma, a „takie mundury można kupić w każdym sklepie”.

Kłamstwo to jednak nie tylko świadome powiedzenie nieprawdy. To także świadome wprowadzanie informacyjnego chaosu przez poddawanie prawdy w wątpliwość. Tu najlepszym przykładem kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta, Donald Trump, wypowiadający, gdzie się da, sprzeczne twierdzenia, nieujawniający swojego majątku (czym podsyca plotki na temat jego wartości), wreszcie – wciąż od czasu do czasu uderzający w dawno zakończoną sprawę miejsca urodzenia Baracka Obamy. Efektem takiego działania jest, to że w historii wyszukiwań Google’a zostają artykuły traktujące jeden temat i wtedy, gdy „prawdziwe” jest o nim X, i wtedy, gdy prawdziwe jest o nim Y: dyskurs publiczny dzieli się na dwoje, a fakt staje się dla odbiorcy faktem w zależności od tego, czy jest dla niego wygodny.

Czy oznacza to, że wkroczyliśmy w erę polityki „post-prawdziwej” i jeśli tak, jakie będą tego konsekwencje? Odpowiedzi na to pytanie szuka Łukasz Pawłowski z „Kultury Liberalnej”. Jego zdaniem kariera Trumpa to znak fundamentalnej zmiany w polityce, która może rozsadzić współczesne demokracje liberalne. „Pewien senator amerykańskiej Partii Demokratycznej, Daniel Patrick Moynihan, miał powiedzieć kiedyś: «Każdy ma prawo do własnej opinii, ale nie do własnych faktów». Na naszych oczach maksyma Moynihana przestaje obowiązywać”, pisze Pawłowski.

Podobny obraz wyłania się z opowieści Petera Pomerancewa, urodzonego w Rosji brytyjskiego dziennikarza, który dokładnie te same trendy dostrzega w działaniach Władimira Putina. W polityce rosyjskiej „nie ma faktów, tylko interpretacje, nie ma wartości w sensie moralnym, chodzi tylko o to, kto ma władzę. To kryzys typowo zachodni, ale Rosja też go przechodzi”. Bo jak mówi Pomerancew Agnieszce Lichnerowicz, Rosja nie jest przeciwieństwem Zachodu, ale jego bardziej zradykalizowaną wersją.

Inaczej ocenia obecną sytuację Tomasz Sawczuk. Publicysta „Kultury Liberalnej” przekonuje, że w epoce post-prawdy żyjemy już od dawna, a chociaż współcześnie „bezczelność kłamcy słusznie nas oburza, taka reakcja donikąd nas nie zaprowadzi; więcej – zaciemnia tylko obraz sytuacji. Kłamca znów kradnie nam czas”. A właśnie czasu brakuje nam dziś najbardziej – demokracje liberalne stają bowiem w obliczu znacznie poważniejszych wyzwań.

Poglądy Sawczuka pokrywają się w dużej mierze z diagnozą Wolfganga Streecka. Niemiecki socjolog w rozmowie z „Kulturą Liberalną” analizuje źródła kryzysu zachodnich demokracji, ale w „polityce post-faktycznej” dostrzega raczej ich skutek niż przyczynę – jako głównych winnych wskazuje zaś partie głównego nurtu. „Nasze partie polityczne już dawno przestały rozmawiać z ludźmi. A skoro partie odpuściły sobie dialog z dużą częścią społeczeństwa, nie powinni się dziwić, że ci ludzie szukają innych sposobów na wyrażanie swoich poglądów”.

Jak zatem zaradzić obecnym tendencjom?

 

Zapraszam do lektury!

Wojciech Engelking


 

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.

Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Wojciech Engelking, Tomasz Sawczuk, Jakub Bodziony.