Paweł Majewski

Szkoła szybkiego czytania

Odkąd Žižek przestał być powszechnie modny w naszym kraju, czyta się nad Wisłą Agambena. Za pół roku rzucimy go w kąt i będziemy czytać Latoura (i może Sloterdijka), a za rok okaże się, że najważniejszy jest jednak Mobutu Maputu i to jego trzeba będzie czytać. Niestety, doniosłość dzieł Mobutu Maputu zostanie odkryta dość późno, albowiem myśliciel ten będzie miał już 85 lat i zdąży wytworzyć dwadzieścia traktatów, z których każdy będzie miał objętość co najmniej ośmiuset stron. Wśród pracowników naukowych odnotuje się sporo przypadków przemęczenia na tle lektury Maputu, a może nawet kilka załamań nerwowych (Maputu, pozostający przez całe życie pod wpływem subsaharyjskiej myśli szamanistycznej, nie odznacza się przystępnością wywodu). Życie humanisty na początku XXI stulecia nie jest usłane różami. Gdzie te niespieszne pogawędki przy kawie, gdzie dyskusje na salonach… Może dlatego w jednym z ostatnich rankingów sprzedaży książek popularnonaukowych pierwsze miejsce zajęła rzecz pod tytułem „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”

Być może dynamika obiegu intelektualnego jest obecnie głęboko zaburzona i to nie tylko w Polsce. Sezony myśli następują po sobie równie szybko, jak sezony mody haute couture. Czy tak da się myśleć? Czy cykl recepcji nowego prądu, nowej idei, nowej interpretacji nie musi trwać przynajmniej przez dekadę? Mechanizmy myślenia – zarówno mentalne, jak i fizjologiczne, a przecież i egzystencjalne – wymuszają pewną powolność w tym procesie. Widać to na Zachodzie od czasów presokratyków, a na Wschodzie, jak wynika z ułamków tamtej filozofii i literatury dostępnych prostemu Europejczykowi, widać to jeszcze wyraźniej.

Żeby nie utonąć w oceanie słów, musimy chwytać się różnych brzytew. Ci z nas, którzy starają się śledzić bieżącą produkcję intelektualną i literacką, zazwyczaj nie mają czasu na wczytywanie się w starych mistrzów. Ci, którzy twierdzą, że to właśnie starzy mistrzowie powiedzieli wszystko, nie czytują zwykle nowości i to niekoniecznie dlatego, że nowi autorzy mogą tylko powtarzać po starych. Ubolewania nad relatywizmem współczesnego myślenia trochę się znieświeżyły, ale ich miejsce zajęły ubolewania nad jego nadmiarem, pomnażanym przez dziecinną łatwość proliferacji tekstów w sieci internetowej. Kiedy każdy ma coś do powiedzenia i może to powiedzieć publicznie, słucha tylko siebie. Oraz najmodniejszego autora z mainstreamu, Žižka, Agambena, Latoura, Sloterdijka, Ankersmita itd. itd. Kiedy mamy nad tym wszystkim myśleć? Kiedy mamy dojrzeć coś zza ściany tekstów?

Pomocą w tych tarapatach miało być „szybkie czytanie”, upowszechnione w latach 80. jako recepta na opóźnienia w przyswajaniu rosnącej lawinowo ilości informacji kulturowej. Lecz wiara w zbawczą moc szybkiego czytania jest naiwna, jest ono bowiem metodą opracowaną pod wpływem popkultury. Jej twórcy zakładali najwyraźniej, że „tekst” to tylko słowa, powierzchnia bez głębi, bez żadnych ukrytych znaczeń. Szybkie czytanie wymaga rezygnacji z wszelkiej pracy nad głębszym rozumieniem czytanego tekstu. Liczy się tu wyłącznie przyswajanie „czystej” informacji. Tak można czytać artykuł w gazecie codziennej, ale nie traktat filozoficzny, powieść czy poemat, w których takiej informacji często w ogóle nie ma.

A może jednak jest inaczej? Tysiąc lat temu myślano w Europie tak wolno, że my wścieklibyśmy się z nudów. Jeszcze w XIX wieku rozwijano różne modele filozoficzne w tempie, które dla nas byłoby nieznośne. Więc może za dwadzieścia lat zmienność myślenia zgodna ze zmiennością pór roku będzie czymś naturalnym. Inne dziedziny życia wciąż przyspieszają – czemu z myśleniem miałoby być inaczej? Może powolność stosowna jest już tylko przy klejeniu modeli samolotów?

Jedno jest pewne. Niepostrzeżenie dla samych siebie znaleźliśmy się po drugiej stronie lustra – musimy biec, ile sił w nogach, żeby pozostać w tym samym miejscu.

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.