Robert Lawrence Stine jest kojarzony przede wszystkim z bardzo popularną w latach dziewięćdziesiątych – również w Polsce – serią opowiadań „Gęsia skórka” [„Goosebumps”]. Ta, jak niektórzy z nas mogą pamiętać, stała się inspiracją również do serii telewizyjnej (emitowanej na przełomie wieków między innymi na kanale Fox Kids), obecnie przeżywającej swoje streamingowe odrodzenie – od 2023 roku na platformie Disney+ emitowany jest serial o tym samym tytule. Być może z tego względu oraz przez wzgląd na ponadczasowe zalety gatunkowe literatury grozy – również tej przeznaczonej dla młodych odbiorców – wydawnictwo Kropka postanowiło opublikować kolejne dzieło nad wyraz płodnego autora, nie bez kozery nazywanego Stephenem Kingiem horroru dla dzieci.
Dziś Stein ma 81 lat i prezentuje nowy zbiór opowiadań, w USA opublikowanych w 2022 roku, w Polsce wydanych na początku 2025 w tłumaczeniu Pauliny Zaborek. Kolekcja „Dreszczowce: nowe historie mistrza strasznych opowieści” stanowi pewnego rodzaju zwieńczenie działalności pisarza, jednocześnie będąc niejako wizytówką czy też papierkiem lakmusowym stylu twórcy grozy dla dzieci. Nie jest to jednak jego ostatnie słowo. W Stanach ukazały się już druga i trzecia część „Dreszczowców”, wygląda zatem na to, że autor ma ambicję stworzenia kolejnej serii. Czy na pewno jednak ma coś nowego do zaoferowania?
Niepokój czai się za rogiem
„Dreszczowce” to dziesięć opowiadań poprzedzonych krótkimi wprowadzeniami Stine’a zawierającymi inspiracje do stworzenia danej historii, każdorazowo odwołującej się do klasycznego tropu literatury grozy. I tak autor kolejno eksploruje motywy: przeklętych przedmiotów, potwornych dzieci, body horroru, nawiedzonych miejsc (kolejno samochodu i domu), insektów, przeklętej sławy/magicznej księgi, doppelgangera (złego sobowtóra), trypofobii (strachu przed dziurami) oraz – klasyki absolutnej – potwora Doktora Frankensteina. To, co łączy wszystkie historie, to dziecięcy protagoniści, umiejscowienie akcji we współczesnej Ameryce i nieoczywiste zakończenia, pozostawiające przynajmniej odrobinę wątpliwości, czy aby na pewno wszystko się dla bohaterów dobrze skończyło. Słowem zaś podsumowującym całość wydania cisnącym się na usta po lekturze jest „klasyka” – i zdaje się, że taki właśnie był cel „mistrza strasznych opowieści”.
Potwory są wśród nas
Stine wykorzystuje to, co w jego pisarskim arsenale sprawdza się najlepiej, a więc dość proste historie prowadzące do nieoczywistych rozwiązań. Ich uwspółcześnienie często sprowadza się do zamieszczenia w opowieści przedmiotu typu smartwatch („Witajcie w międzyczasie”) lub iPad („Robale”), nie to zatem stanowi główny atut horroru w wydaniu amerykańskiego mistrza. Momenty, w których Stine jest najbardziej interesujący, to te, kiedy zaczyna się bawić klasycznymi motywami grozy, wskazując nie tyle na ich śmieszność (a karnawalizacja strachu to narzędzie chętnie wykorzystywane przez pisarzy literatury dziecięcej), ile na ich przewrotność i wielowymiarowość. Tak się dzieje choćby w przypadku opowiadania „Małe bestie”, w których nie tylko dzieci okazują się potworami, a sama kategoria „potworności” ulega relatywizacji. Z podobną „ekspansją” wiodącego motywu, wykraczającego poza głównego bohatera nękanego paranormalną przypadłością, mamy do czynienia w kolejnej, bardzo dobrej historii „Skóra”, w której groza obejmuje swoją kategorią całą rodzinę. Takie „rozszerzanie” pojęcia potworności czy horroru sprawia, że staje się ona bardziej oswojona, nie przez śmiech, ale pewnego rodzaju normalizację i akceptację wypaczonego (z perspektywy normatywnego społeczeństwa) zachowania czy wyglądu.
Mechanizmy te stają się tym bardziej istotne, jeśli weźmiemy pod uwagę nie tylko dziecięcego bohatera, lecz także potencjalnego dziecięcego czytelnika. Groza wieku dziecięcego jest przecież stałym elementem dorastania – czytanie o niej może zatem prowadzić do prób odnalezienia rozwiązań związanych z odrzuceniem rówieśniczym czy konfliktami rodzinnymi. Dobrym tego przykładem, choć może odrobinę zbyt dosłownie przedstawionym, jest opowiadanie „Mroczna strona”, w którym główny bohater, zawsze posłuszny i uczynny, musi zmierzyć się ze swoją wypartą, tytułową „mroczną stroną”, dzięki czemu jest w stanie doprowadzić – przynajmniej chwilowo – swoją psychikę do stanu zdrowej równowagi.
Między prawdą a fikcją
Motyw, który w pewnym sensie może zaskoczyć swoją oryginalnością, to „Dół w ziemi”, eksplorujący strach przed dziurami, czyli trypofobię. Bohater opowiadania poddaje się tajemniczej miejskiej legendzie o dziwnej dziurze w ziemi, która co noc zwiększa swój obwód i głębokość. Jak straszna może okazać się ciemna przepaść, udaje się chłopcu przekonać, jednak to nie sama fizykalność dołka okazuje się najstraszniejsza. Stine sprawnie lawiruje pomiędzy fantasmagorią i rzeczywistością, nieustannie relatywizując tę ostatnią. Zwieńczeniem jego popisów grozotwórczych jest ostatnie opowiadanie („Twórca potworów”), potwierdzające przewijającą się w zbiorze tezę, że absolutnie nigdy nie należy ufać pozorom i zawsze spodziewać się niespodziewanego. Można jednak spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Jeśli stosowalibyśmy się do tych zasad, mechanizm horroru, ze swoimi „jump-scare’ami” i zwrotami akcji, stałby się bezzasadny. Może zatem – choćby dla zabawy – warto uśpić na chwilę czujność i poddać się „dreszczykowi”, nieraz przybierającemu, po prostu, formę dobrej zabawy.
Oryginalny tytuł zbioru brzmi: „STINETINGLERS: All New Stories by the Master of Scary Tales”. Taka formuła może, choć nie musi, wskazywać na dość rozbuchane ego autora, który nie tylko określa siebie jako mistrz strasznych opowieści, ale też twórca jakiegoś rodzaju podgatunku horroru, wpisując w jego nazwę własne nazwisko. Choć pisarz z pewnością utrzymuje określony poziom swojego rzemiosła, przyprawiając czytelników o „dreszcze”, nie jestem przekonana, czy rzeczywiście jego opowieści są na tyle charakterystyczne, by stanowić o odrębnym podzbiorze horroru dla dzieci. Być może decyzja amerykańskiego wydawcy miała charakter czysto marketingowy, niemniej jednak tym bardziej słuszny wydaje się wybór Kropki i polskiej tłumaczki o wybraniu bardziej uniwersalnego tytułu – „Dreszczowce”, odwołującego się jednocześnie do nadrzędnej pod względem popularności „Gęsiej skórki”. Zbiór – choć może nie zawsze innowacyjny pod względem konstrukcji fabularnych – spełnia swoją funkcję, napełniając odbiorcę niepokojem, zaszczepiając dyskomfort, nieraz zaskakując nie do końca szczęśliwym zakończeniem. Horrory, które nie tylko straszą, lecz także otwierają perspektywy poznawcze – niezależnie od wieku – zasługują z pewnością na miano klasyków. Nowy zbiór Stine’a, nawet jeśli nie zawsze zaskakujący, to takiej klasyki bezdyskusyjnie przynależy.
Książka:
R.L. Stine, „Dreszczowce. Nowe historie mistrza strasznych opowieści”, przeł. Paulina Zaborek, wyd. Kropka, Warszawa 2025.
Proponowany wiek odbiorcy: 9+
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.