August Lecker

Śledzik jego nać

Moje spotkania z Czytelnikami „Kultury Liberalnej” pragnę zacząć od tego, co stanowi godny początek sutego posiłku, czyli od przystawki. Przed zupą i daniami ciepłymi lubię wstęp konkretny, dosadny i niebanalny. Śledzia.

Jak uwolnić go od ciężaru tradycji (za znanym żydowskim dyrygentem przyjmijmy, że tradycja to „ostatnie złe wykonanie”)?

Subtelnie dobierając nietypowe dodatki. Śledź bowiem jest jak kobieta, która ma tylko jedną wyjściową sukienkę. Panna owa musi umieć twórczo dobierać brosze, szale i uśmiechy, by za każdym razem oszałamiać wielbicieli mody. Śledź także lubi kokietować. Chętnie oddaje swą brutalną słoność w smakowy uścisk nowych aromatów.

Można na przykład drobno posiekać kilka liści świeżego, bujnego selera naciowego (drobno, czyli tak, by drobiny zieleni nie były większe od pyłków złota, które zamieszkują we flakonie złocistego olejku do ciała). Wykąpać je w oliwie z pierwszego tłoczenia. Doprawić pieprzem mielonym grubo. Dodać kilka kropli radosnej cytryny. Uronić gęstą łzę balsamico z Modeny, któremu wiek – minimum lat 12 – dał powagę godną męża stanu.

W owej wonnej toni zanurzyć należy pokrojone w drobne plasterki śliskie ciało śledzia. Najlepiej kąpać je okrągłą dobę. Podawać z paryżanką (prostą francuską bagietką) albo chlebem razowym.

* August Lecker, globtroter, kolekcjoner smaków, zapachów i myśli. Lubi Warszawę.