Jarosław Kuisz

Dziamdzia jego zafafrany glamzdoń… z trywutami

Miotanie przekleństwami i zastawianie stołu – w dzisiejszych czasach stanowią zapewne wdzięczne zagadnienia dla badaczy zjawiska równości. Jak na tysiąc sposobów możemy przyrządzić pospolite jajko, tak demokratycznie sporządzamy wariacje na temat przekleństw na literkę „k” czy „d”, czasem łamane przez „j”… Jest to jednak dość wąskie koryto, a przecież ma nim spłynąć – jak powiadają – higieniczny dla psychiki upust skłębionych emocji.

Skłębienie powyższe w organizmie Witkacego przekraczało wszelkie normy („Nie można ode mnie wymagać, abym był Ludwikiem XIIItym, bo i tak jako S. I. W. ledwo żyję i otorbiam się coraz bardziej”*). Nie znaczy to, że nie pamiętał o sprawach noża i widelca sensu largo.

W tej chwili pomińmy to, że w sztuce Witkacego bezczelny słoń zjadł pieczeń**. Raczej zainteresujmy się tym, że przechwalał się stołowaniem w Hotelu „Australia” w Sydney, u majora miasta Bendigo koło Melbourne, wreszcie u Rydza w Warszawie.

Bywalcem będąc, Witkacy w przedmowie do „Pożegnania jesieni” tłumaczył, że zamiast kopiować jakieś „menu”, pozwoli sobie podać fantastyczne nazwy dań, one bowiem mogą mieć nawet dla klubu smakoszy w Paryżu swoisty urok.

Nie inaczej jest z inwektywami. Wulgarność równie wyszukana jak nazwy potraw – w zasadzie wobec faktu nieistnienia tychże potraw i abstrakcyjnego charakteru przekleństw (aspirujących jednak pospołu do efektownego brzmienia) – zbliżyły się do siebie, tak, że bez wahania zestawimy je poniżej.

– „Milcz, sflądrysynie, milcz skurczyflaku”***.

– okrągłe (rzadkość!) kronplajty damasceńskie przypiekane uprzednio po brzegach metodą Whighta****

– „Ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum…”***

– objedzonymi (…) trywutami i murbiami, pełnymi bezcennego wina z drzewa Dżewe****

– „Wy chlipacy, wy purwykołcie, wy kurdypiełki zafądziane…”***

– zupa z czerwonych marmontijów i pasztet a la Tremouille z wątróbek gandyjskich trywutów, zaprawionych sosem wynalazku samego Waterbrooka****

– „…dziamdzia jego zafafrany glamzdoń”***.

Nie posuniemy się tak daleko, by stwierdzić, że wypada przeklinać przy jedzeniu z wielu dań złożonym. Zauważmy jednak, iż dopiero Witkacy uświadomił nam brutalną prawdę: nazwę wykwintnej potrawy łatwo pomylić z artystycznym wulgaryzmem. Równość niejedno ma imię. Choć równości Witkacy nie cenił.

Cytaty:

* „Listy do żony (1928-1931)”, s. 87.
** Zresztą pieczeń bliżej nieokreśloną. Dramat: „Menażeria, czyli wybryk słonia”.
*** „Szewcy”.
**** „Pożegnanie jesieni”.

*****Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.