August Lecker

Dla S.

Los Caracoles

Barcelońska restauracja Los Caracoles mieści się przy ulicy Escudelleres 14. Działa od 1835 roku. Wciąż gotuje się tu wedle starych receptur. Wciąż na węglu. I wciąż na tym samym piecu. Dumni ze swego zawodu kelnerzy z czystym sumieniem polecają Wszystko. Na przykład:

– rydze z patelni (tylko w sezonie), posypane gruboziarnistą solą i świeżym czosnkiem ciętym razem z pietruszką, Wszystko w ekstradziewiczej oliwie;

– tłuściutkie żeberka z kozy (costillas de cabrito) grillowane na rozgrzanej płycie węglowego pieca. Mięsa mało, za to smak wsiąka w podniebienie jak woda w spragnioną gąbkę. Dla łakomczuchów-hipokrytów, którzy udają, że nie muszą zjeść dużo;

– zupa rybna (sopa de pescado). Gęsty krem o ceglanej barwie, który granuluje się na łyżce, jakby miał ambicję, by mimo wysokiej temperatury być firnem. Pod powierzchnią kryje owoce morza okalające twardą rafę królewskiej krewetki. Trudno ją zjeść, nie brudząc sobie palców;

parrillada de pescado, czyli wybór ryb i owoców morza usmażonych na chrupko na grubszej, nieco oddalonej od centrum części pieca płycie. Temperatura jest tam niższa, dlatego rybie rumieni się spokojniej. Kalmar ściga się z nią w pogoni za barwą godną smaku, a ten zadowoli nawet najwybredniejsze podniebienie. Trochę żal langusty, której zwęgliły się wąsy. Ale nie ma rady. Zjeść ją trzeba;

crema catalana przypomina kobietę, która uzbroiła się w rozmaite fiszbiny, by po niezbyt przeciąganej chwili oporu oddać się z chrupnięciem i wyrafinowaną słodyczą doprowadzić amanta do nieprzytomności. Pod jeszcze ciepłym karmelem czai się magiczny złoty krem, co łączy w sobie gibkość i miękkość zakochanej baletnicy. Dalej w karcie mamy…

Ale może lepiej przestać, żeby nie budzić zawiści tych, którzy nie byli.
Bo ja byłem.

* August Lecker, globtroter, kolekcjoner smaków, zapachów i myśli. Lubi Warszawę.