Niebezpieczny śmiech

Alain Finkielkraut w rozmowie z Jarosławem Kuiszem

Alain Finkielkraut zgodził się na rozmowę w sobotni wieczór. Odebrał telefon, prosząc o chwilę cierpliwości. Udał się po książki, które mógłby zacytować podczas rozmowy. Czasem słychać wtedy gorączkowy szelest przewracanych stron. Na początku słynny francuski filozof wypowiada się z uprzejmym dystansem. Bardzo szybko jednak zapala się do polemiki, szuka słów, wreszcie buduje pełne ugruntowanych przemyśleń zdania.

JAROSŁAW KUISZ: W ostatniej, wydanej w tym roku książce „Un coeur intelligent” poruszył pan między innymi problem współczesnego śmiechu. Śmiechu, który jest toksyczny, bo prowadzi do nowego konformizmu i publicznego sprowadzania się do jak najniższego poziomu. Przedstawiony przez pana tok rozumowania wzbudził żywe reakcje naszych rozmówców, choćby Quentina Skinnera. Zacznijmy więc od podstawowego pytania: czym jest dla pana ten niebezpieczny, współczesny śmiech?

ALAIN FINKIELKRAUT: Na szczęście nie ma jednego rodzaju współczesnego śmiechu. Współistnieje wiele jego odmian. Mówiąc o poczuciu humoru, chciałbym się odwołać do Milana Kundery, który od dawna tropi nieporozumienia na ten temat. Przeczytam panu, co pisze Kundera w „Zdradzonych testamentach”: „humor: boski błysk, który odkrywa świat w jego moralnej wieloznaczności, a człowieka w głębokiej niezdatności do sądzenia innych; humor: upojenie względnością rzeczy ludzkich; dziwna przyjemność, wynikła z pewności, że nie ma pewności”. Innymi słowy, najważniejsze w poczuciu humoru jest wzięcie pod uwagę własnej skończoności… Ten rodzaj śmiechu jeszcze żyje. Ale – i o tym pisałem w mojej książce – panoszy się inny rodzaj śmiechu. To śmiech, który zaklasyfikowałbym jako jednocześnie demokratyczny i barbarzyński.

– Rozumiem, że nawiązuje pan w ten sposób do sceny, którą znajdujemy w „Un coeur intelligent”. Wspomniał pan o wątpliwej jakości programie telewizyjnym, w którym gwiazdy estrady za zachętą prowadzącego wzięły udział w osobliwej zabawie. Oto poproszono je, by powiedziały, śmierć której ze znanych osób w minionym roku dotknęła je najmniej. Mimo początkowych skrupułów, w końcu wszyscy uczestnicy ulegli prowadzącemu i odpowiedzieli na zadane pytanie…

– Tak, właśnie to oglądamy w telewizji. Człowiek śmieje się spontanicznie z kruchości, słabości, odmienności. To właśnie nazywam barbarzyńskim śmiechem. Ten śmiech objawia się dziś ze szczególnym okrucieństwem. Znajduje wsparcie w pewnych przekonaniach demokratycznych, bo odrzuca lub walczy z każdą formą transcendencji. To nienawiść do tego, co inne, oraz nienawiść do tego, co nas przerasta. Wielkie szalbierstwo naszej nowoczesności. Rodzi się on z humoru, który tylko udaje humorystyczność, a tak naprawdę bierze się z innych źródeł.

– Quentin Skinner twierdzi, że śmiech jest dziś bardziej przesiąknięty polityczną poprawnością i że jest to pozytywne zjawisko. To poczucie humoru o wiele bardziej empatyczne, nie wypada śmiać się na przykład z osób niepełnosprawnych, z osób o innych kolorze skóry czy innego wyznania…

– To nieprawda. Podam przykład. Przypominam sobie jednego z najbardziej znanych i budzących postrach komików, który porównał prezydenta Sarkozy’ego do dotkniętego karłowatością, nieżyjącego już muzyka dżezowego Michela Petruccianiego. Oczywiście chodziło o bardzo niski wzrost. Następnie ten sam komik porównał Martine Aubry, liderkę Partii Socjalistycznej, do tabakiery [gra słów: we francuskim „pot à tabac” oznacza także osobę niską i otyłą]. Zatem fizyczne defekty czy niepełnosprawność są pokazywane palcem, tak jak kiedyś. Dziś mamy jednak alibi – żyjemy w społeczeństwie demokratycznym, nie atakujemy więc osób niepełnosprawnych jako takich, ale na przykład przyznajemy sobie nieograniczone prawo do napadania na polityków. Politycy są obiektem niewiarygodnej przemocy. Śmiech, który ich dotyka, jest dozwolony, nieograniczony i przytłaczający. Atakujemy ich, bo ucieleśniają władzę. A to kolosalne zakłamanie. Tu odnajdujemy barbarzyństwo, o którym mówiłem: politycy stali się kozłami ofiarnymi naszego społeczeństwa. Ich władza jest słaba. Atakując ich – niczym nie ryzykujemy. Sytuacja we Francji, a w szczególności zachowanie wobec Sarkozy’ego, pokazuje, że jest dokładnie na odwrót, niż mówi Skinner. Prezydent jest niski i właśnie dlatego można go krytykować… Nie z powodu polityki, ale wzrostu.

– Politycy to jednak specjalna kategoria… Poza tym mimo wszystko nadal znajdują się chętni do udziału w życiu publicznym.

– Nie zgadzam się. Oto ludzie, których wybraliśmy, zwyczajnie stają się kozłami ofiarnymi, bo nie są w stanie dotrzymać obietnic, które składają podczas kampanii wyborczej. Mają odpowiadać za wszystko to, co nie udaje się w społeczeństwie czy też społeczeństwu nie odpowiada. Osoby zabawiające nas kosztem polityków są w jakimś sensie „rzecznikami prasowymi” pewnej formy resentymentu społeczeństwa demokratycznego. To bynajmniej nie oznacza, że odrzucam demokrację. Zwracam jednak uwagę na to, jakimi drogami rozprzestrzeniają się w demokracji niebezpieczne emocje.

– Czy to nie jest po prostu teatr, który zawsze towarzyszy polityce?

– Nie sądzę. Nigdy to zjawisko nie było aż tak gwałtowne i tak nagłośnione. Mamy przecież do dyspozycji nowe mass media, nowe technologie. Dzięki nim karykatura totalnie zjada ludzi polityki we Francji. Są literalnie zżerani przez parodię samych siebie. Śmiech wybucha jeszcze zanim pojawią się publicznie. Z mojej strony to nie krytyka dowcipu jako takiego, to refleksja o śmiechu, która rodzi się z rozważań nad książką „Żart” Milana Kundery. Bohater tej powieści został w czasach totalitaryzmu zniszczony z powodu głupiego żartu. Zastanawiałem się nad różnicą w sytuacji Ludwika i naszą, jako że w naszych czasach żarty nie są zakazane, a przeciwnie, plenią się. Zacząłem się zastanawiać, czy to są te same żarty. Odpowiedź brzmi: nie, bo Ludwik potrafił się śmiać sam z siebie. Ten żart, który zrobił, zbudował dystans w nim samym. Wysłał tę nieszczęsną kartkę pocztową, będąc wierzącym komunistą, a nie dysydentem. Zażartował z tego, w co wierzył – i wtedy nagle zrodził się dystans pomiędzy jego komunistycznymi przekonaniami a nim samym. Dystans niepozorny, ale jednak. To humor w działaniu.

Natomiast śmiech współczesny, ten śmiech, który nas miażdży, obywa się bez najmniejszego dystansu. To śmiech silny pewnością siebie i jest to w istocie śmiech wcale nie z siebie, ale z innego. To inny jest celem. Tu właśnie demokracja – poniekąd wbrew sobie – łączy się z barbarzyństwem. Podkreślam, że nie opowiadam się przeciwko śmiechowi z pozycji powagi. Nie o to chodzi. Uważam, że duch powagi przybiera dziś maskę wesołości. To duch powagi się śmieje. To ludzie całkowicie pewni siebie wydają swoje wyroki przez śmiech. A wracając do powieści Kundery: powieściowy Ludwik nie jest człowiekiem, który wydaje takie werdykty.

– A czy ten współczesny śmiech nie niesie ze sobą jednak jakiejś odmiany katharsis? Czy nie idzie wraz z nim potrzebne człowiekowi godzenie się ze światem? Tak wskazuje inny nasz dzisiejszy autor, Thomas Scheff.

– To nie o katharsis chodzi, ale po prostu o nowy sposób porozumienia ponad podziałami politycznymi [„L’union sacrée”*]. Dlatego mówiłem, że politycy są kozłami ofiarnymi, a my przez współczesny śmiech stwarzamy swoistą „L’union sacrée”. Przeciwstawianie śmiechu powadze nic nie wyjaśnia. XX wiek jest pełny obrazów rozbawionego tłumu, który atakuje pojedynczego człowieka. Kaci się śmieją z ofiar. Dziś śmiech, który dominuje w radio i telewizji, jest bardzo często tego rodzaju. Społeczeństwo nie śmieje się ze swoich niedoskonałości i śmieszności, tylko wyznacza sobie łatwe do atakowania cele. Nie ma katharsis. Jest za to fenomen koszmarnej świętej unii, polegający na szukaniu kolejnych ofiar do złożenia. Nie powinniśmy przy tym zapominać, że istnieją też inne rodzaje śmiechu.

– Mam na koniec jeszcze jedno pytanie. A co pana bawi?

– Ja śmieję się przede wszystkim z siebie. Żyjąc jednak w społeczeństwie bawiącym się, śmieję się także – nawet jeśli jest to poczucie humoru rozpaczliwe – na przykład z osób przyklejonych do swoich telefonów komórkowych, niezdolnych do życia innego niż „podłączone”… Oto dla mnie przedmiot zakłopotania, melancholii i śmiechu.

* Porozumienie ponad podziałami partyjnymi i religijnymi, osiągnięte we Francji w obliczu I wojny światowej.

** Alain Finkielkraut, francuski filozof.
*** Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.