Marta Budkowska

Czarna rozpacz

Zęby jęknęły przeciągle, rozsuwając się na boki. Odrętwiała od wysiłku ręka zwisła bezwładnie wzdłuż ciała. A krwi ani kropelki. Nic a nic.

Nie, to nie opis tortur stosowanych w Chinach za czasów dynastii Ming. Ani też żadnych zdrożności. To tylko obiadek w pewnej warszawskiej restauracji…

* * *

Menu nęciło wyszukanymi, pseudoegzotycznymi nazwami potraw. W przeciwieństwie do zapachu dolatującego z kuchni. Ten nie przywodził na myśl dalekowschodnich smaków, ale bliskie sercu prawie każdego blokersa aromaty starej klatki schodowej w porze obiadu. Swojski, znany, bezpieczny zapach przypalonego oleju.

Uspokojeni zamówiliśmy to, co lubimy najbardziej. Wołowy stek. Średnio wysmażony. W menu figurował on pod wielce obiecującą i nieco może demoniczną nazwą „Czarny stek”. Oczekiwanie na ulubione danie postanowiliśmy umilić sobie pieczywem czosnkowym. Wrodzone skąpstwo i podejrzliwość nie pozwoliły mi na zamówienie więcej niż jednej porcji. I słusznie. Cztery kromki bagietki prezentowały geometryczny wzorek zapożyczony z czegoś, na czym były smażone. Czarny wzorek.

Na stole pojawiła się zapowiedź czekającej nas uczty – trzy rodzaje sosów. I problem. Bo jak podzielić dwa komplety sosów pomiędzy trzy osoby i to tak, aby każdy miał to samo i po równo? Rozwiązanie okazało się dziecinnie proste, a podsunął je nam uczynny kelner: „Jakoś”. Jakoś nam się udało, szczególnie że pomidorowy sos do pizzy nie wydawał nam się dodatkiem godnym Tego steku.

Wreszcie na stół wjechał obiekt naszych marzeń. Pikantny. Marynowany w specjalnej mieszance ziół. „Czarny stek”? Nie, czarna skwarka. Skurczona, wysuszona na wiór, mizerna. Nomen omen, pomyślałam i zrzuciwszy zwęglone zioła, zabrałam się do jedzenia. Z lewej, z prawej, pośrodku – nóż starał się, jak mógł, a ja z nim. Zęby również. Na próżno. Stek okazał się daniem odpowiednim dla pit bull terriera. Zmęczona piłowaniem poprosiłam kelnera o nowy. W ramach zemsty dostałam go po pół godzinie czekania. Nie tak hebanowy, wciąż o twardości przedwojennej zelówki, ale przynajmniej choć trochę krwisty…

Miejsce:

Restauracja „Sphinx”
Centrum Handlowe M1
Warszawa-Marki

* Marta Budkowska, redaktor „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 52 (2/2010) z dn. 12 stycznia 2010 r.