Piotr Kieżun

Rzymskie miłosierdzie

Wśród niezliczonych produktów spożywczych, którymi na przestrzeni wieków żywił się człowiek, istnieje jeden o wyjątkowym znaczeniu: chleb. Paradoksalnie jego wyjątkowość wynika nie tyle z egzotycznego charakteru, ile z powszechności – stanowi on podstawę ludzkiej diety. Jest zatem gwarantem biologicznego przetrwania człowieka. W kręgu cywilizacji Morza Śródziemnego, a później również całej Europy, stanowi pożywienie par excellence. To właśnie chleba, oprócz igrzysk, domaga się głodny rzymski lud i to właśnie chleb zostaje rozmnożony na „miejscu pustynnym”, by tłumy mogły „jeść do sytości” (Mt 14, 13-21).

Życiodajny charakter tego najbardziej podstawowego składnika naszego menu ma również swoje odzwierciedlenie w kulturze. Chleb, który jako pożywienie napełnia puste żołądki ludzi przedłużając ich jednostkową egzystencję, w warstwie symbolicznej reprezentuje to, co pozwala przeżyć wspólnocie – braterstwo, pokój i miłosierdzie. Chlebem i solą witamy gościa, chlebem się łamiemy z przyjaciółmi i dzielimy z potrzebującymi, w chrześcijaństwie pod postacią chleba przychodzi do nas sam Bóg. Czy może istnieć bardziej wyrazisty kulinarny symbol współczucia i miłości bliźniego?

źródło: Web Gallery of Art

A jednak europejska tradycja zna jeszcze inny sposób wyrażania tego typu relacji. Zanim człowiek zacznie spożywać chleb, jego podstawowym pokarmem jest przecież coś zupełnie innego – matczyne mleko. Ono również spełnia rolę artykułu pierwszej potrzeby. Jest warunkiem przetrwania noworodka. Sam gest karmienia stanowi jednocześnie wyraz najbardziej bezinteresownej, bo matczynej miłości. W europejskiej kulturze motyw karmiącej matki będącej symbolem oddania i poświęcenia pojawia się wielokrotnie i to w poważnym, religijnym kontekście. Paradygmatem jest tu Madonna z Dzieciątkiem. Jej wizerunki z małym Jezusem przystawionym do piersi będą tworzone przez największych artystów zachodniego malarstwa – poczynając od van Eycka, da Vinci i Zurbarána, a kończąc na Picassie.

Ktoś mógłby stwierdzić w tym miejscu, że wspomniane wyżej dwa symbole międzyludzkiej, a nawet bosko-ludzkiej miłości są niewspółmierne. Akt łamania się chlebem, w którym wyraża się miłość bliźniego, ma bowiem bardziej uniwersalny charakter niż akt karmienia piersią, ograniczający się do macierzyńskiej relacji między kobietą a jej dzieckiem.

Rzeczywiście, gdyby skupić się tylko na toposie matki karmiącej niemowlę, zarzut taki byłby usprawiedliwiony. Istnieje jednak literacki przekaz, w którym nabrzmiałe mlekiem kobiece piersi stają się narzędziem miłosierdzia nie tylko w stosunku do dziecka, ale również w stosunku do dorosłego człowieka. W zbiorze opowieści zebranych przez Valeriusa Maximusa, rzymskiego pisarza żyjącego za czasów Tyberiusza, znajdujemy słynną historię Kimona, który został wtrącony do więzienia i skazany na śmierć przez zagłodzenie (Val. Max. 5.4.1). Starca od powolnej agonii ratuje córka Pero, karmiąc go potajemnie piersią podczas codziennych odwiedzin. Odkrywszy tę niecodzienną praktykę, rzymscy sędziowie są tak zaskoczeni bezinteresownym aktem dziewczyny, że uwalniają Kimona.

Opowieść o córce ratującej od głodowej śmierci własnego ojca zyskała w późniejszych czasach osobny tytuł: „Rzymskie miłosierdzie”. Tak też podpisywano obrazy przedstawiające więzienną scenę – motyw szczególnie lubiany przez Rubensa, który namalował aż trzy wersje tej wzruszającej historii. Karmienie piersią staje się w nich wyrazem nie tylko miłości macierzyńskiej, ale miłości w ogóle, opartej na altruistycznej ofiarności wobec bliźniego. Łyk kobiecego mleka jest tu jak kęs chleba, wybawia od śmierci i łączy ludzi więzami braterstwa.

Dlaczego zatem temat „Rzymskiego miłosierdzia” nigdy nie stał się równie popularny jak motyw dzielenia się chlebem? Z pewnością jedzenie chleba jest dla nas doświadczeniem bardziej konkretnym (kto pamięta smak matczynego mleka?) i bardziej powszechnym, stąd chleb znacznie lepiej pełni rolę symbolu caritas. Wystarczy jednak spojrzeć na płótna ilustrujące postępek Pero, by powód stał się oczywisty. Oprócz atmosfery wielkodusznego poświęcenia możemy w nich odnaleźć dużą dawkę erotyzmu. Miłosierdzie dziwnie blisko splata się w nich ze zmysłową pożądliwością. Naga pierś dziewczyny, łapczywość Kimona, podglądający całą scenę strażnicy – wszystko to sprawia wrażenie potajemnej, miłosnej schadzki w towarzystwie przypadkowych voyerów. Pikanterii dodaje fakt, że bohaterami są córka i ojciec. Nic więc dziwnego, że sam Valerius Maximus stawia pytanie, czy oby na pewno zbożny czyn nie jest contra rerum naturam.

Dwuznaczność „Rzymskiego miłosierdzia” jeszcze lepiej widać na przykładzie XIX i XX-wiecznej literatury. O ile w słynnej finałowej scenie „Gron gniewu” Steinbecka, w której Rosasharn powtarzając gest Pero, ratuje umierającego mężczyznę, jest jeszcze nadal więcej miłosierdzia niż erotyzmu, o tyle nowela Maupassanta o wdzięcznym tytule „Idylla” aż kipi od zmysłowości. I choć w tym ostatnim wypadku ulga w cierpieniu dotyczy obojga bohaterów (głód młodzieńca zostaje zaspokojony, a młoda mamka pozbywa się nadmiernej ilości pokarmu), to ścisłość z jaką Maupassant opisuje anatomię kobiety i sam akt karmienia, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dodajmy jeszcze do tego duszący zapach różanych pól Prowansji i mamy oto prawdziwie buduarową scenerię.

Jak zatem interpretować tę dziwną historię, w której to, co nakazane tak bardzo wiąże się z tym, co zakazane? Czy widzieć w niej czysty akt poświęcenia, czy raczej zawoalowaną erotyczną fantazję? Być może cały urok tej opowieści polega na niedopowiedzeniu. Niech chleb zatem nadal będzie dla nas głównym symbolem miłosierdzia, a karmiąca matka –osobliwej macierzyńskiej miłości. Historię Kimona i Pero skwitujmy zaś rumieńcem. Wzruszenia albo wstydu – jak kto woli.

* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW.

„Kultura Liberalna” nr 56 (6/2010) z 9 lutego 2010 r.