Piotr Kieżun

Mdląca słodycz miłości

Jaki smak ma miłość? Jeśli wierzyć Safonie, jest ona glykypikros, słodko-gorzka. Szczególnie, gdy pozostaje niespełniona. Wówczas gorycz płynąca z odrzucenia bądź oddalenia od kochanka miesza się ze słodyczą ciągłego o nim myślenia. Jednak już u rzymskich elegików, specjalistów od miłosnych uniesień, słodki smak jest wyraźnie dominujący. U Katullusa słodkie są pocałunki i śmiech kochanki, u Owidiusza uściski, u Petroniusza – głos. Słowo dulcis powtarza się wielokrotnie w sielankowych opisach miejsc będących tłem dla miłosnych konkurów.

W literaturze jest jednak z ową słodkością pewien problem. Często zamiast kojarzyć miłość z uczuciem pełnym mocy i intensywności, epitet „słodki” sprawia, że stają nam przed oczyma obrazy mdłe i łzawe, czyli jednym słowem – przesłodzone. Wówczas nawet najlepsza poezja miłosna wydaje się wypisem ze sztambucha egzaltowanej pensjonarki. Czemu tak się dzieje? Czyżby słodycz nie była dobrym określeniem miłosnego upojenia? Czy poetom zabrakło językowego wyczucia?

Na pytania te w ciekawy sposób odpowiada Zygmunt Kubiak, który w jednym z przypisów do użytego w pieśni Katullusa słowa dulcis – tłumaczonego na polski jako „słodki” – pisze tak:

„Kłopot z tym słowem! (…) Kłopot polega na tym, że my przymiotnik »słodki« odczuwamy jako trochę ckliwy, a dla Rzymian musiał on mieć wielki walor emocjonalny, jeśli w »Georgikach« jest epitetem Eurydyki nawiedzającej marzenia samotnego Orfeusza (dulcis coniunx) i jeśli święty Augustyn, pisarz wielki i surowy, swą ostatnią rozmowę z matką, Moniką, wspomina w »Wyznaniach« zdaniem: colloquebamur valde dulciter, »tak słodko rozmawialiśmy«. Skąd wywodzi się różnica odczuwania? Chyba stad, że nam »słodycz« łączy się głównie ze słodyczą cukru, a starożytnym ludom śródziemnomorskim kojarzyła się ze słodyczą wina, a również miodu.”

Jeśli przyjąć takie wyjaśnienie, słodycz miłości przestaje mieć posmak cukrowej waty i obklejających zęby karmelków. Staje się esencjonalna jak ziołowy zapach miodu (u Wergiliusza pachnie on tymiankiem) i orzeźwiająca jak wytrawne wino. Łatwo też sobie wyobrazić, że słodyczą tą można się upoić i wprawić w stan ożywczego podniecenia. Nie bez kozery, jak czytamy w słynnych „Fasti” Owidiusza, twórcą zarówno wina, jak i miodu był sam Bakchus, a ich pierwszymi degustatorami szaleni i nienasyceni satyrowie.

Tylko czy wystarczy nam siły, żeby czytając poezję miłosną, zapomnieć o wszechobecnym, mdlącym i w zasadzie nijakim smaku cukru? Dobrze przynajmniej, że nie staje nam przed oczyma mało poetycki proces jego wyrobu. O ile bowiem starożytni mogli sławić w pieśni winne grona i „pszczoły tłoczące miód do uli”, trudno dziś opiewać cukrowego buraka.

* Piotr Kieżun, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW.

„Kultura Liberalna” nr 62 (12/2010) z 23 marca 2010 r.