0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Pytając > Pod chodnikami są...

Pod chodnikami są plaże

O zmianie widzenia świata przez sztukę „X-Apartments Warszawa” rozmawia z JOANNĄ WARSZĄ Katarzyna Kazimierowska

Pod chodnikami są plaże

O zmianie widzenia świata przez sztukę „X-Apartments Warszawa” rozmawia z Joanną Warszą Katarzyna Kazimierowska

Katarzyna Kazimierowska: Warszawa oglądana z perspektywy mieszkań. To brzmi jak pomysł na niezwykłą turystyczną trasę wycieczkową. I to dość elitarną. Czy Twój projekt przeznaczony jest dla Warszawiaków, a jeśli tak, to jakich? Bo mam wrażenie, że wzbudził przede wszystkim zainteresowanie tzw. elit kulturalnych i do nich był skierowany. A może także dla osób z zewnątrz? I co mogą odnaleźć w nim jedni i drudzy?

Joanna Warsza: „X-Apartments” był adresowany przede wszystkim do użytkowników sztuki i użytkowników miasta. Dla mieszkańców Warszawy były to wycieczki do nas samych, dla osób z zewnątrz sposób mapowania miasta pomiędzy sztuką a antropologią. Scenariusz projektu jest następujący: publiczność, w parach, zawsze po dwie osoby, wyrusza na spacer po określonej części miasta. Wybrałyśmy trzy dzielnice, a w nich po siedem mieszkań prywatnych. Do projektu zaprosiłyśmy artystów z różnych dziedzin sztuki. Każdy z nich stworzył w danym mieszkaniu sytuację, performans czy instalację. Artyści pracowali na Mirowie i Starym Mokotowie. W trzeciej dzielnicy, na Bródnie, autorami sytuacji byli Paweł Althamer i jego sąsiedzi. Każdy performans trwał około 10 minut i był powtarzany dla kolejnych widzów. „X-Apartments” oparty jest na ekonomii doświadczenia, na stworzeniu sytuacji opartej na dwóch parametrach – czasie i miejscu, czyli konkretnej przestrzeni prywatnej. Praca z czasem jest częścią codziennego doświadczenia reżyserów. Jednak dla artystów sztuk wizualnych – a w większości zaprosiliśmy właśnie ich – stworzenie pracy opartej na konkretnej liczbie minut, a nie na konkretnym metrażu galerii, jest zadaniem zmieniającym podstawowe zasady ich pracy. Podobnie „podmieniłyśmy” rolę widzów. Zwykle doświadczenie teatralne przeżywane jest wspólnie na widowni i w rytualnej ciszy, tutaj publiczność miała wolność, tak jak podczas zwiedzania wystawy, gdzie odbiór jest indywidualny, swobodniejszy i umożliwia dialog. Projekt jest też dialogiem z kontekstualizacją sztuki w przestrzeni publicznej, która odnosił się do siatki kontekstów: charakteru miejsca, jego historii, geografii, seryjności wydarzenia – a nie tylko bezpośredniego doświadczenia miejsca.

Miałam przyjemność zobaczyć trasę mieszkaniową po Mirowie – „brzuchu Warszawy”. Spacer był wycieczką po historii. Każde z mieszkań pokazywało jej inną odsłonę czasową. Czym kierowałaś się w doborze mieszkań? Jakie równanie z niewiadomą x wybrałaś lub ułożyłaś?

Trasa po Mirowie była najbardziej heterogeniczna pod względem i lokalizacji, i doboru artystów. Cała odnosiła się do wartości ekonomicznych i symbolicznych, związanych ze współczesnością i przeszłością dzisiejszego City. Mirów – tereny wokół Hali Mirowskiej – wybrałyśmy z powodu szczególnego nawarstwienia historii: od topografii getta, przez miasto ruin, osiedle Za Żelazną Bramą, projekty deweloperskie, dyskursy mniejszościowe, problemy gentryfikacyjne. Jest to rzeczywiście – jak mówisz – brzuch miasta z Halą Mirowską jako osią. I tak, Club Real wprowadzał widzów do zaniedbanej Hali Bokserskiej w Hali Gwardii. Tomek Saciłowski aranżował rozmowę z agentem ubezpieczeniowym na osiedlu za Żelazną Bramą. Nakładając fikcję na rzeczywistość, tłumaczył niebezpieczeństwa czekające na nas w mirze naszych własnych domów. Kolektyw berliński SHow Case Beat le Mot z kolei pracował w pustym mieszkaniu Adama Czerniakowa nad architekturą kryjówek żydowskich i zabudowanymi pomieszczeniami. Roland Ross zainscenizował permanentną wyprowadzkę i przeprowadzkę donikąd w mieszkaniu Zbigniewa Bryma, który od 30 lat przekształca bezustannie swoje mieszkanie w muzeum, gabinet osobliwości i pracownie rzeźbiarską. Kolejnym przystankiem był Hotel Hilton i sesja przygotowywania bomb z nasion wspólnie z Miejską Partyzantką Ogrodniczą. Kilkaset metrów dalej, w opuszczonym komunalnym mieszkaniu, działała Anna Witt. Artystka codziennie chowała 400 złotych w salonie, skłaniając publiczność do wymuszonej partycypacji poprzez poszukiwanie gotówki. Ludzie byli początkowo podekscytowani, choć po kilku chwilach niektórzy – na przykład niemieccy kuratorzy – wyrażali wątpliwości, twierdząc, że czują się jak oficerowie Gestapo lub SB. Witt chodziło właśnie o taki dyskomfort. Wreszcie widzowie trafiali do mieszkania pary polsko-tureckiej, Ewy i Gorkhama, którzy prowadzą firmę cateringową w Warszawie, przygotowując codziennie gigantyczną liczbę kanapek. Marysia Stokłosa i Julia Staniszewska przygotowały powolną choreografię, nawiązującą do tego „rytuału”.

Mieszkanie mieszkaniu nierówne. W jednym szukasz pieniędzy, w drugim radzą ci się ubezpieczyć na życie, a w trzecim przeżywasz dramat namacalnej nieobecności, do której zmusiły zawirowania historyczne. Niektóre budzą najróżniejsze emocje, niektóre nie budzą ich wcale. Co ciebie najbardziej uderzyło podczas oglądania tych mieszkań i ich wyboru? A na co zwróciły uwagę osoby, które je zwiedzały? Co odkryły, rozwiązując równanie?

Najniezwyklejszy u widzów był pluralizm w przeżywaniu projektu. Nie słyszałam dwóch takich samych wersji wydarzeń czy interpretacji. O ile po wernisażach w galeriach często zgodnie ocenia się te dobre i złe prace, tu ekonomia doświadczenia zadecydowała o wielowątkowości akcji. Projekt od początku oparty był na zróżnicowanych poszukiwaniach miejsc i ich mieszkańców, problemów i tropów miejskich: od kwestii Ukraińskiej siły roboczej, przez masowe zjawisko wczesnokapitalistycznego remontowania mieszkań, kupowania na kredyt, odrzucana dziedzictwa modernizmu, przez zapomniany sposób komunikacji między mieszkaniami za pomocą listów na sznurkach, aż po historyczne widoki z okna, mieszkania opozycjonistów czy galerie w przestrzeniach prywatnych. Ta wielowątkowość odbiła się w doświadczeniach widzów. Jako paraetnografowie sami byli współautorami każdej przedstawianej sytuacji.

W X-Apartments odwołujesz się do idei sytuacjonistów. W takim razie pytanie: czy tymczasowa zmiana scenografii może doprowadzić do trwałej zmiany rzeczywistości? A jeśli tak, w którą stronę idzie ta zmiana?

Wydaje mi się, że sytuacjonizm jest wciąż bardzo ożywczym tematem w świecie młodego kapitalizmu, w którym żyjemy. Vivre sans temps mort, żyjmy bez czasu martwego – apelowali sytuacjoniści w latach 60. – żyjmy bez nudy, pustej pogoni za niepotrzebnymi pragnieniami, których realizacja przyczynia się tylko do akumulacji kapitału i legitymizowania społeczeństwa spektaklu. Sytuacjoniści nawoływali również do tworzenia sytuacji, a nie materialnych przedmiotów biernej kontemplacji, przywrócenia natury bezpośredniego doświadczenia, stymulowania kulturowego zróżnicowania, żądania niemożliwego i bezinteresowności czasu. „Pod chodnikami są plaże” mówili.

X-apartments Warszawa to kontynuacja pewnego projektu, który jak miał swój początek w Szwajcarii, prawda?

Archeologia tego projektu to wystawa Chambre d’Amis z 1986 roku w Gent w Belgii. Lokalne muzeum zostało wtedy zamknięte z powodu renowacji. Kurator projektu Jan Hoet poprosił mieszkańców, by przechowali w swoich domach dzieła sztuki. Można było wypożyczyć obraz van Gogha i udostępnić go w swoim mieszkaniu np. w niedzielę w określonych godzinach. Dodatkowo znani artyści poproszeni zostali o stworzenie prac dla konkretnych mieszkań prywatnych. Wkrótce później pomysłodawca X-Apartments, dyrektor Hebbel Theater Matthias Lilienthal, zaadoptował ten pomysł, również zapraszając artystów do wyreżyserowania sytuacji w mieszkaniach. Z kolei w Warszawie tego rodzaju działania odbywały się zupełnie niezależnie od projektu przed 1989 rokiem. Jak pamiętamy, przestrzenie prywatne często miały w PRL pół-publiczny charakter. Urządzano w nich latające uniwersytety, galerie sztuki, miejsca zebrań, pracownie artystyczne czy kryjówki represjonowanych.

A co planujesz teraz? Czy będą kolejne x-wycieczki, a może czy ten projekt będzie miał swoje następne odsłony?

Nie zrobimy kolejnej edycji, jednak kolejne projekty wydarzą się same: sami Warszawiacy mają swoje pomysły na kontynuację. Właściciele mieszkania, w którym mieścił się salon Walendowskich, a gdzie pracowała Agnieszka Kurant, chcą zaprosić dawnych bywalców. W pustej willi, gdzie pracowali Janek Duszyński i Wojtek Puś, będzie letnia kawiarnia. Taka zamiana społeczna wywołana mimowolnie przez sztukę jest najlepszą kolejną odsłoną projektu.

Rozmawiały:

* Joanna Warsza, założycielka Fundacji Laury Palmer, kuratorka akcji artystycznych w przestrzeni miejskiej.
** Katarzyna Kazimierowska, redaktorka kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

Czytaj także:

Katarzyna Kazimierowska, Równanie z mnóstwem niewiadomych, „Kultura Liberalna” nr 77 (27/2010) z 29 czerwca 2010 r.

„Kultura Liberalna” nr 78 (28/2010) z 6 lipca 2010 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 78

(27/2010)
6 lipca 2010

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj