Joanna Erbel

Warszawskie śniadania

Wyprawa do innego miasta zawsze wiąże się z nowymi doznaniami kulinarnymi. Poznajemy nowe smaki, nowe sposoby spożywania dobrze znanych potraw, inny miejski styl życia. Okazuje się, że kawę można pić na znacznie więcej sposobów, niż byliśmy w stanie sobie wyobrazić. Jednak posiłkiem, który przybiera najwięcej różniących się od siebie form, jest śniadanie. Śniadanie je się – w zależności od dnia i stylu życia – między 6 rano a 16. Przez 15 minut albo 5 godzin. To, co w jednym miejscu jest jego typowym składnikiem, gdzie indziej mogłoby być obiadem lub deserem (albo na odwrót). Śniadanie jest testem na naszą tolerancję i poznawczą otwartość, bo jak wiadomo jest to najważniejszy posiłek i nie warto ryzykować. Trzeba dobrze zjeść, by móc w pełni korzystać z uroków dnia. Włoskie ciastka, angielska fasolka w sosie czy hinduskie idli często przegrywają z tradycyjną kanapką z żółtym serem czy jajecznicą. Śniadanie wiąże się z miejscem i określa jego tożsamość. Jednak jeśli chcielibyśmy spojrzeć na Warszawę przez pryzmat porannych posiłków, okazałoby się, że jest to tożsamość niespójna, z tygodnia na tydzień coraz bardziej złożona. Warszawa, jak zagraniczne wycieczki, dostarcza nam coraz bardziej różnorodnych doznań smakowych i zaprasza miłośniczki i miłośników nowych smaków na kulinarne wyprawy już od wczesnego ranka.

Warszawskie śniadanie jest posiłkiem bardzo młodym. Znacznie młodszym niż przeżywająca od ośmiu lat renesans kultura kawiarniana. Warszawskie śniadanie jako dostępny w każdej kawiarni spójny zestaw składników nie istnieje. Tworzy się na styku codziennej oferty i konsumenckich wyborów. Przez ostatnie kilka miesięcy coraz intensywniej, w różnych kolorach, smakach i reżimach kulinarnych. Zielone-wegetariańskie na Solcu (ul. Solec 44), wegańskie lub wegetariańskie w Szczotkach Pędzlach (ul. Tamka 45b), dodatkowo makrobiotyczne i koszerne w Tel-Avivie (ul. Poznańska 11) lub indyjskie na rogu Poznańskiej i Wilczej, oraz wiele innych, dopasowanych do gustu i środka transportu. Śniadanie na mieście w postaci brunchu może być wielogodzinnym niedzielnym spotkaniem, pretekstem do tego, żeby poranne maile sprawdzić w towarzystwie przypadkowych osób, albo krótkim przestojem w drodze z jednego miejsca do drugiego. Ostatnio wraz z 5,29 (róg ulic Kruczej i Widok) pojawiło się rozwiązanie dla tych, którzy nie mają czasu czekać na zamówienie ani ochoty siadać. 5,29 to pierwsze miejsce, gdzie można wypić dobrą kawę, nie schodząc z roweru. Jesienią mają się pojawić również pieczone kasztany.

Dostęp do szerokiej i zróżnicowanej oferty gastronomicznej jest jednym z przywilejów mieszkania w metropolii. Warszawa, która coraz silniej wchłania nowe smaki, powoli się nią staje. Jednak wielość kuchni i stylów życia, która w wielu innych miastach pojawia dzięki obecności emigrantów, którzy chcą kultywować swoje tradycyjne style życia, w Warszawie pojawia się dwutorowo. Z jednej strony to coraz większa popularność kuchni wietnamskiej, dostępnej dzięki obecności mniejszości wietnamskiej, i coraz liczniejsze restauracje gruzińskie, indyjskie i jedna lankijska. Z drugiej zaś to potrzeba klasy średniej, żeby po smaczne, zdrowe jedzenie nie musieć jeździć do Berlina, Londynu, Tel Awiwu czy Rzymu, ale mieć je tu, na miejscu. Zakładanie lokalnej knajpy zastępuje chęć emigracji podyktowanej poszukiwaniem innego stylu życia. Kolejnym krokiem byłoby wywalczenie takiej polityki czynszowej, żeby śniadania na mieście i brunche mogły być tańsze i dostępne nie tylko dla nielicznych, ale także dla szerszego grona osób.

* Joanna Erbel, socjolożka, fotografka, współzałożycielka Stowarzyszenia Duopolis, członkini zespołu „Krytyki Politycznej”. Pisze doktorat o roli aktorów nie-ludzkich w przemianie przestrzeni miejskiej w Instytucie Socjologii UW. Po Warszawie jeździ na rowerze.

„Kultura Liberalna” nr 83 (33/2010) z 10 sierpnia 2010 r.