Agnieszka Wądołowska
Pora na naleśniki
Ściany w kolorze wygrzanego słońcem piaskowca. Kolorowe kwiaty, palmy. Esy floresy kunsztownych żelaznych okuć, jak na staroświeckiej werandzie. Nad kuchnią niby-balkonik, wzdłuż którego ustawiono kuszący rząd butelek wina. Wnętrze Creppa przy al. KEN 50 przy metrze Imielin robi wrażenie toskańskiej werandy. Ta wypełniona ciepłym miodowym światłem naleśnikarnia to idealne miejsce na jesienne wieczory. Pikowane siedzenia kanapy, które fantazyjnie przechodzą w miękki łuk oparcia na ścianie, zachęcają, żeby wtulić się w ciężkie materiały. Latem naleśnikarnia oferuje też ogródek oddzielony od ulicy donicami kwiatów i ścianą bluszczu. A we wnętrzu pełno też klimatycznych bibelotów. Tu zabawne wieszaki w kształcie sztućców. Tu zbiór drewnianych zabawek. To miejsce zdaje się istnieć w innej czasoprzestrzeni. Niezależnie od pory dnia i pogody na zewnątrz, tam w środku zawsze trwa nostalgiczno-leniwe wakacyjne popołudnie. Z głośników płyną przeboje Filipinek i Czerwonych Gitar. Wydaje się, że słychać chrzęst igły po winylu, ale to może już tylko wyobraźnia. W małych gablotkach, jak muzealne eksponaty, wiszą dowody zdolności manualnych właścicielki. Kolorowe kolczyki i naszyjniki łączą wystrój wnętrza z wystawą biżuterii. Do Creppa warto zajrzeć dla samego wnętrza. Ale też dla naleśników.
Samo słowo crêpe, o łacińskim rodowodzie, znaczy „zwinięty”, co dość obrazowo oddaje istotę dania. Sama idea zawijania jedzenia w takie czy inne ciasto wydaje się uniwersalna w swej prostocie i globalna w zastosowaniu. Tradycyjnie Meksykanie smakołyki wkładają w kukurydzianą tortillę, na Bliskim Wschodzie farsz ląduje w picie, a w Europie Środkowo-Wschodniej wszystko zawija się w pierogi. Crêpe, ciasto o francusko-włoskim rodowodzie, jest lekkie, ale i sycące, jak przystało na mieszankę śródziemnomorskiej kuchni i wymagań francuskiego stołu.
Przestudiowanie karty w Creppa zajmuje trochę czasu, bo wydaje się równie starannie zaprojektowana, co wnętrze. Niby prosta, ale znajdziemy w niej ogromny wybór naleśników o fantazyjnych nazwach, takich jak „Zielona polana”, „Śmierdziuszek” czy „Porę na pora”. W każdym daniu ważny jest oczywiście smak i wygląd, ale czasem proces tworzenia dania sam w sobie jest też apetyczny. I tak jak w pizzeriach prototypowo krępy Włoch powinien miesić ciasto, tak w Creppa, jak w dobrej naleśnikarni, można podziwiać, jak różnokolorowe ciasto wylewa się strumyczkiem na palnik, a następnie obiecująco skwierczy. Przebojem lokalu jest właśnie cała gama smaków naleśnikowego ciasta. Może być we wszystkich kolorach tęczy: razowe, szpinakowe, pomidorowe, z bazylią, pomarańczowe, bakaliowe, cytrynowe. Słodkie i słone. Ostre i delikatne. Creppa to raj dla smakoszy. Niestety nie warto zamawiać więcej niż jednego dania, bo choć naleśniki są standardowej wielkości, to są też bardzo sycące. To kolejny lokal, w którym bardzo trudno zostawić sobie dość miejsca na deser, choć warto, bo w karcie czają się: „Choco-figi”, „Lodowe góry” i „Słodkie migdały”. Miejsce dla wielbicieli przytulnych wnętrz, gdzie można przegadać wieczór, pochłaniając kolejne kieliszki wina, i dla delikatnych podniebień, które lubią kulinarne eksperymenty.
* Agnieszka Wądołowska , absolwentka filologii angielskiej UW.
„Kultura Liberalna” nr 89 (39/2010) z 21 września 2010 r.