Ostatni żydowski intelektualista
O Edwardzie Saidzie z Andrzejem Buszą rozmawia Karolina Wigura
Karolina Wigura: Edwarda Saida spotkał pan po raz pierwszy w Krakowie, w 1972 roku…
Andrzej Busza: Tak. Sześć lat wcześniej Edward opublikował swoją pierwszą książkę, „Joseph Conrad and the Fiction of Autobiography”. Wtedy w Krakowie wygłosił referat o charakterystykach narracji u Conrada w Collegium Maius. Następnego dnia przyszła kolej na mnie. Przeprowadziłem analizę retoryczną tekstów politycznych Conrada, takich jak esej „Zbrodnia rozbiorów” z 1919 roku, oraz wypowiedzi na temat wojny polsko-bolszewickiej z lat 1919 – 1921. Moje wystąpienie było przez polskich uczestników przyjęte z wyraźnym zakłopotaniem. Pewien profesor Uniwersytetu Warszawskiego nawet ostro mnie zaatakował, nazywając mój referat „typowym przykładem cynizmu młodego pokolenia”. Goście z zagranicy natomiast, wśród których był również Said, reagowali bardzo pozytywnie. Po wystąpieniu zaczęliśmy z Edwardem rozmawiać. Tak zaczęła się nasza znajomość, która trwała aż do jego śmierci w 2003 roku.
Jakie Said robił wówczas wrażenie? Był jeszcze bardzo młody, miał niecałe 40 lat.
Trudno mi oddzielić ówczesne wrażenia od świadomości zmiany, jaką przeszedł w kolejnych dziesięcioleciach. Zawsze żył bardzo intensywnie. Odznaczał się wyjątkową pracowitością. Mówił nawet, że może pracować więcej dzięki temu, że cierpi na bezsenność. W każdym razie w tym pierwszym okresie, gdy go poznałem, był przede wszystkim zaangażowany w sprawy akademickie. Fascynowały go strukturalizm i poststrukturalizm, które stawały się wówczas coraz popularniejsze w Ameryce. W obu tych kierunkach był bardzo dobrze zorientowany, choć równocześnie podchodził do nich z pewnym sceptycyzmem. Wcześnie wyczułem, że nie podchodził do literatury w sposób hermetyczny, ale silnie łączył jej analizę z rzeczywistością.
Widać to wyraźnie w „Orientalizmie”, nad którym zaczynał już pewnie pracę, gdy pierwszy raz się spotkaliście.
Niedługo po spotkaniu w Krakowie pojechałem odwiedzić go w Stanford. Pracował już nad tą książką. Rok jej wydania – 1978 – wyznacza cezurę, od której rozpoczyna publikować teksty poświęcone sprawie palestyńskiej. Ukazują się książki „The Question of Palestine” i „Covering Islam”. Z roku na rok był coraz bardziej zaangażowany politycznie. Publikował nie tylko w „The Guardian”, „London Review of Books” czy „Le Monde Diplomatique”, ale także arabskich „Al Ahram” i „Al-Hayat”. W okresie rozmów izraelsko-palestyńskich w Oslo był nawet doradcą Arafata. Choć z tego co wiem, jego krytycyzm wobec palestyńskiego przywódcy doprowadził do konfliktu i rozstania między nimi.
Był także członkiem Palestinian National Council, intensywnie wspierał koncepcję stworzenia dwóch państw zamiast Izraela z Autonomią Palestyńską, krytykował politykę USA wobec Izraela. Pamiętam takie słynne zdjęcie, na którym Said rzuca kamieniem przez mur izraelsko-palestyński. Takie zachowania przyniosły mu nawet zarzuty o terroryzm…
Spotykał się z surową krytyką. I to nie tylko ze strony zachodnich intelektualistów i polityków, ale również Palestyńczyków. Ale tak naprawdę Edward był człowiekiem całkowicie odżegnującym się od przemocy. Bardzo silnie kształtującym go doświadczeniem było dzieciństwo, spędzone na Bliskim Wschodzie. Obaj mieszkaliśmy w Palestynie mniej więcej od początku lat 40., obaj jakiś czas w Jerozolimie – choć nigdy jako dzieci się nie spotkaliśmy. Już w bardzo wczesnych latach zetknęliśmy się z całą złożonością tamtejszej sytuacji. Zwłaszcza mieszkanie w Jerozolimie było ważnym przeżyciem. W tamtym czasie było to miasto niesłychanie kosmopolityczne i wielowyznaniowe. Na zawsze pozostało ideałem Edwarda. To była ta jego utopia, o której zawsze marzył.
Łączyły was doświadczenia dzieciństwa, ale także dwujęzyczności i rozdarcia miedzy różnymi tożsamościami. Czy w jakiś szczególny sposób Said mówił o Polsce?
Zawsze z pewnego rodzaju sentymentem. Pamiętam taką rozmowę z nim na początku lat 90. Mówiliśmy na temat sytuacji polskiej. Edward powiedział: wy Polacy jednak jesteście dużo szczęśliwsi niż my Palestyńczycy, prawda? Miał na myśli, że nam się udało, odzyskaliśmy suwerenność. A Palestyna cały czas jeszcze nie.
Mówiliśmy dużo o zainteresowaniach Saida literaturą i polityką. Słynne było także jego zainteresowanie muzyką.
Edward opowiadał mi nawet pewnego dnia, że w młodości zastanawiał się, czy nie zostać pianistą – tak dobrze grał na fortepianie. W późniejszych latach był związany z wystawieniem „Fidelia” Beethovena w Chicago. To był człowiek żyjący na wielu poziomach. Miał różne śmieszne, czarujące zainteresowania. Bardzo lubił ostrygi. Znał się na nich, do dziś pamiętam dyskusję z kelnerem na ten temat, w restauracji, do której wybraliśmy się razem. Zbierał fajki. Grał w tenisa. Wszystkie zainteresowania potrafił łączyć jednak w spójną całość, czego przykładem jest oczywiście historia seminariów z Danielem Barenboimem. Co roku spotykali się w Hiszpanii, zapraszali młodych muzyków – Żydów i Palestyńczyków – wspólnie opracowywali program koncertu. A jednocześnie dawali młodym możliwość poznawania się. Potem z tym programem jeździli po świecie.
Dziś te prace wciąż są kontynuowane.
Zgadza się. Żona Edwarda, Mariam, objechała na przykład w tym roku Amerykę Południową. Przyczyniła się także na przykład do tego, że na Columbii powstaje centrum Saidowskie. Na pewno nie było to proste, ze względu na obecność silnej krytyki Saida na tym uniwersytecie ze strony niektórych osób pochodzenia żydowskiego. Z tym, że równocześnie Said miał wśród Żydów wielu przyjaciół. Jego bliskim przyjacielem był nie tylko Barenboim, ale także Noam Chomsky i wielu, wielu innych. Zresztą pamiętam, jak on w pewnym momencie w ramach dyskusji o public intellectual określił siebie ostatnim żydowskim intelektualistą, the last Jewish intellectual… Nawiązywał do okresu, gdy intelektualiści żydowscy w Nowym Jorku byli raczej związani z lewicą. To były czasy „The Partisan Review” i całej plejady ludzi skupionych wokół niego. Dopiero później nastąpiła ta zmiana, związana z rozwojem bardzo antypalestyńskiego neokonserwatyzmu…
Said napisał też fascynującą autobiografię – „Out of Place”. Pisał w niej na przykład ciekawie o tym, jak dwa jego najważniejsze języki – angielski i arabski – współistnieją w jego codziennym życiu. Opisywał, jak za każdym razem, gdy wypowiada zdanie po angielsku, wydaje mu się, że słyszy siebie samego, powtarzającego to samo po arabsku. I na odwrót.
Tę książkę zaczął pisać, gdy zdiagnozowano u niego białaczkę. Miał świadomość kurczenia się czasu, który mu pozostał. Chorował 12 lat. Bez przerwy musiał mieć chemioterapie. Mariam mówiła mi potem, że nawet to nie zmniejszyło jego pracowitości. Jeśli danego dnia miał chemioterapię, następnego dnia bardzo źle się czuł, ale już trzeciego zaczynał pracować. W późniejszym czasie serie chemioterapii trwały już ileś tygodni. Gdy tylko miał przerwę, siadał znów do biurka i pisał.
Jakie wyglądało pana ostatnie spotkanie z nim?
Ostatni raz widziałem go w Seattle w maju 2003 roku. Przyjechałem tam specjalnie z Vancouver. Prowadził wykład, zgromadziło się blisko 1000 osób, także w sali sąsiadującej z wykładową, wstawiono wielki ekran, bo w pierwszej sali, gdzie stłoczyło się 600 osób, zabrakło miejsca. Na zewnątrz trwała demonstracja izraelska. Wewnątrz spokoju pilnowali policjanci. Pamiętam, że siedziałem obok rodziców młodej Amerykanki, działaczki International Solidarity Movement, Rachel Corrie, która została zabita przez buldożera izraelskiego, gdy starała się bronić palestyńskiego domu przed zburzeniem przez Izraelczyków. Po przemówieniu Edward, bardzo zmęczony, siedział jeszcze przez jakiś czas przy stole, a wokół niego gromadzili się młodzi Palestyńczycy, pytając: co mamy robić? Uważali go za kogoś, kto może ich poprowadzić, niby jakiegoś proroka. Edward pytał mnie potem bezradnie: „Co ja im mogę powiedzieć?”. Umarł cztery miesiące później. Dla Palestyńczyków jego śmierć była wielką tragedią. Był dla nich wielkim autorytetem. Do tego miał amerykańskie wykształcenie, był zakotwiczony w tamtejszym społeczeństwie, pracował na Columbii, w 1999 roku został prezesem Modern Languages Association, największego stowarzyszenia nauk humanistycznych w Ameryce, jego głos był słyszalny na całym świecie. Z tym zapleczem i z tym autorytetem i sławą mógł o sprawie Palestyny mówić na forum publicznym.
A czy myślał także o przebaczeniu między Palestyńczykami a Żydami?
Nie sądzę. I nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek mówiliśmy w taki sposób. Edward myślał bardziej w kategoriach współżycia, pogodzenia się, może pojednania. Przebaczenie byłoby zbyt wielkim słowem. Był idealistą, ale z dużą dozą pragmatyzmu.
* Andrzej Busza, poeta, eseista, krytyk literacki. Jest profesorem literatury angielskiej na University of British Columbia (Vancouver).
** Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarz. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.
*** Współpraca: Diana Bożek, Karolina Dec, Marek Skrzetuski.
„Kultura Liberalna” nr 95 (45/2010) z 2 listopada 2010 r.