Słoń w pokoju
Niektórzy twierdzą, że Big Society to nie tyle sposób działania co myślenia jak zmodyfikować governance i uprawnić społeczeństwo do przejęcia jego części. Problem z myśleniem polega na tym, że zwykle to nie wymyślający mierzą się z konsekwencjami tego procesu. Co zatem myślą ludzie? Czy Big Society to nowe możliwości, czy też kłopotliwy „słoń w zatłoczonym pokoju”, z którym jakoś trzeba żyć? Anna Mazgal rozmawia z Ann Blackmore, szefową komunikacji i kampanii w National Council for Voluntary Organisations, angielskiej organizacji parasolowej.
Anna Mazgal: Ile jest społeczeństwa obywatelskiego w Big Society?
Ann Blackmore: Big Society zostało całkowicie skonstruowane wokół idei lepszej współpracy z organizacjami społeczeństwa obywatelskiego. Obywatele mają otrzymać więcej władzy i odpowiedzialności. Pytanie, czy rząd spodziewa się, że indywidualni obywatele przejmą te zadania sami, czy też rozumie, że jednostki działają poprzez organizacje obywatelskie? Transformacja usług publicznych to istotna część całej agendy, włącznie z lepszym dostosowaniem ich do tego, czego chcą ludzie. Grupy aktywistów mają startować w przetargach na kontrakty na dostarczanie tych usług a ja obawiam się, że sektor obywatelski widziany jest jedynie przez pryzmat ich dostarczania. Mój argument jest taki: jeśli chcecie usług publicznych dostosowanych do potrzeb obywateli, musicie sprawić by obywatele rozumieli co mogą dostać i jak mogą działać by zostać usłyszani. Nie chodzi zatem tylko o to, by organizacje prowadziły szkołę czy więzienie. Trzeba by aktywnie prowadziły kampanię i służyły jako głos społeczności. Musicie się upewnić, że usłyszycie czego chcą ludzie.
Anna Mazgal: Więc jest tu niebezpieczeństwo?
Ann Blackmore: Tak, przewiduje się rolę dla społeczeństwa obywatelskiego ale istnieje niebezpieczeństwo, że będzie ona zawężona tylko do kontraktowania usług publicznych. Że nie obejmie tego, co ludzie lubią w organizacjach obywatelskich – przestrzeni do realizacji własnych zainteresowań, wykazania się odpowiedzialnością i entuzjazmem. Bo tutaj rząd nie będzie widział potrzeby dostarczania usług.
Anna Mazgal: Jakie jeszcze wyzwania widzisz?
Ann Blackmore: Społeczeństwo obywatelskie to nie są darmowe zasoby. Rząd uznał, że organizacje wkroczą i wypełnią te luki, które pojawią się po olbrzymich cięciach wydatków publicznych. A kto będzie prowadził te organizacje i za co? Mówi się nam, że w ciągu następnych 6 miesięcy obcięte zostanie 25% funduszy. Już widzimy grupy lokalne, które kończą działalność w skutek braku środków. Jest pomysł, by wolontariusze przejęli pewne działania, a my tłumaczymy: wolontariusze kosztują. Potrzebny jest odpowiedni system, by znaleźli odpowiadające im opcje wolontariatu, by organizacje mogły ich szkolić i zarządzać ich działaniami. Na to wszystko potrzeba czasu i pieniędzy. Trochę za mało w tym wszystkim realizmu co do tego, na ile sektor może się rozwijać i pełnić kolejne role, jeśli niewystarczająco inwestuje się w jego pojemność.
Anna Mazgal: Fundusze się kurczą, a zapotrzebowanie rośnie. Czy na to wszystko wystarczy pieniędzy?
Ann Blackmore: Zapotrzebowanie wzrośnie na pewno. W Big Society chodzi o to, by społeczności się jednoczyły i samodzielnie utrzymywały. To już staje się trudne, nie mówiąc o tym, co będzie za 6 miesięcy. Obawiam się, że finansowanie zostanie wstrzymane dla wielu potrzebnych usług jak kluby lunchowe dla osób starszych czy świetlice, które mogą być pomału zamykane. Big Society zadziała tam, gdzie zamożne społeczności dobrze sobie radzą, potrafią się organizować i zbierać fundusze. Ale jak to zrobić, by działało tam, gdzie nie ma ludzi, którzy potrafią rozpychać się łokciami? Potrzeba czegoś więcej niż tylko założenia, że wystarczy by społeczności wzięły się za siebie.
Anna Mazgal: Big Society wymaga zatem nowych metod współpracy. Ale czy przy kurczących się funduszach nie wzrośnie konkurencja?
Ann Blackmore: No właśnie. Pytanie brzmi zatem: współpracować, czy współzawodniczyć? W tym się jeszcze Noe do końca rozeznajemy. Mówi się też, że w Anglii mamy skandynawskie wyobrażenie o państwie opiekuńczym i iście amerykańskie podejście do płacenia podatków.
Anna Mazgal: Bibliotekę czy szkołę mogą prowadzić organizacje obywatelskie. Pytanie, czy są na to gotowe?
Ann Blackmore: To prawdziwy problem. Aby prowadzić szkołę czy bibliotekę potrzeba umiejętności biznesowych, a grupy aktywistów niekoniecznie je posiadają. Mamy duże podejrzenia, że wiele organizacji nie poradzi sobie z przejęciem tych zadań. Jest wielka różnica między byciem małą, lokalną organizacją działającą w oparciu o wolontariuszy, którzy spotykają się trzy razy w tygodniu, a potencjałem do dostarczania usług od 9.00 do 17.00, pięć razy w tygodniu. To przeskok od zarządzania ochotnikami do zarządzania kadrami, ze wszystkimi prawnymi konsekwencjami tego faktu. Kolejny problem to zaangażowanie czasowe. Co do zasady, wszyscy chcemy dobrych bibliotek czy dobrej lokalnej szkoły, ale nikt nie chce ich prowadzić! Ludzie mówią: czy nie po to płacimy podatki? Pozostaje pytanie czy możemy pozwolić sobie na porażkę. W przeszłości, jeśli szkoła nie była wystarczająco dobra, wkładało się w nią więcej pieniędzy by podnieść standard. Czy w obecnym modelu ma ona wypaść z rynku? Jeśli nie radzi sobie, czy należy ją zamknąć?
Anna Mazgal: Skoro nie ma wyboru co do tego, czy zaakceptować czy odmówić udziału w tym przedsięwzięciu, co można zrobić, by Big Society zadziałało?
Ann Blackmore: Istnieje ryzyko, że Big Society poniesie porażkę, ponieważ nikt tak naprawdę nie wierzy, że za pomysłem idą konkretne propozycje! Pojawia się za to wiele cynizmu wokół tych pomysłów, bo dla ludzi „gorące powietrze”. Nie widać natomiast konkretnych działań terenie.
Inny problem jest taki, że sukces zależy w dużej mierze od tego jak władze lokalne będą współpracować z sektorem obywatelskim. A wiele z nich nie cieszą się najlepszą reputacją we współpracy z sektorem obywatelskim i jednocześnie muszą zmierzyć się z cięciami budżetowymi w wysokości 25 procent. Nikt nie wie do końca jak to wszystko ma wyglądać. Rezultaty będą różne w różnych miejscach, a w niekiedy może być bardzo ciężko.
Anna Mazgal: Czy widzisz w ogóle jakieś możliwości?
Ann Blackmore: Tak, możliwości są, jeżeli sektor będzie potrafił się zorganizować. Jeden z argumentów jest taki: tylko dlatego, że 25-procentowe cięcia są obowiązkowe, nie wynika z tego sensowność cięcia funduszy dla sektora obywatelskiego. To nie jest prośba o specjalne traktowanie. Po prostu: jeśli wierzycie w Big Society, musicie zainwestować, by zapewnić, że dostarczymy to, czego się od nas oczekuje. A to oznacza cięcia gdzie indziej.
Musimy ustalić, co chcemy tak naprawdę osiągnąć, a potem porozmawiać z ludźmi, jak to zrobić. Nie zakładać tego z góry, po prostu wyznaczyć cel i zapytać: powiedzcie nam, jak waszym zdaniem możemy to osiągnąć przy danej ilości funduszy? Możliwości są zatem dla tych organizacji, które mają ekscytujące, efektywne kosztowo, innowacyjne metody osiągania celów. Takie, które potrafią pokazać: zobaczcie, potrafimy zrobić to i to. Możecie to powtórzyć u siebie, albo kupić od nas tę usługę, bo to tańsze niż robienie samemu. Są takie grupy, które lokalnie bardzo dobrze sobie poradzą, bo to wszystko potrafią.
Anna Mazgal: Czy są jakieś grupy, które się nie załapią na ten statek?
Ann Blackmore: Prawdziwe ryzyko w obecnej sytuacji wiąże się z tym, że środki kierowane będą do usług uważanych za niezbędne, a cięcia obejmą te, które są uważane za fajne, ale nie nieodzowne. Lokalne grupy teatralne czy kulturalne mogą być postrzegane jako niepotrzebne. Pytanie, czy ludzie będą je widzieć jedynie jako „coś fajnego”, czy też jako czynnik cywilizujący, poprawiający jakość życia i powód, dla którego ludzie chcą się w tych społecznościach osiedlać?
Są też inne działania, w których może być trudno o finansowanie, bo nie są popularne, jak np. schroniska dla bezdomnych czy ośrodki odwykowe. Jeśli masz publiczne głosowanie nad budżetem, istnieje obawa, że społeczność raczej wesprze klub seniora czy zajęcia popołudniowe dla dzieci, niż program dla narkomanów. Wystarczy spojrzeć jak ludzie lokują pieniądze w dobroczynność, by zrozumieć że cele dzielą się na popularne i niepopularne.
Anna Mazgal: Unikalna wartość państwa to obowiązek zajęcia się tymi, którzy nie są dobrze reprezentowani, albo są marginalizowani. Czy społeczności w modelu Big Society są skazane na pomijanie tych, którzy nie są wystarczająco silni by bronić swoich praw?
Ann Blackmore: Tutaj władze lokalne mają do odegrania ważną rolę. Ta różnica to nic złego, to są po prostu zupełnie inne zadania. Zadaniem poszczególnych grup jest walka we własnym narożniku, a nie martwienie się o równowagę społeczną. Jeśli się starzejesz i chcesz dofinansowania dla swojego klubu bowlingu, to chcesz tego kosztem centrum spotkań dla młodzieży. To rolą władz lokalnych jest zrównoważenie tych potrzeb i zapewnienie sprawiedliwego podziału. Albo ustalenie, kto jest w największej potrzebie – nie kto prowadzi najlepszą kampanię albo pisze najlepsze wnioski o dofinansowanie. Ta równoważąca rola będzie bardzo zyskiwać na znaczeniu.
Anna Mazgal: Po zbilansowaniu wyzwań i możliwości – jesteś pesymistką, optymistką czy realistką?
Ann Blackmore: Myślę, że w NCVO jesteśmy za kombinacją realizmu z odrobiną optymizmu. Będzie trudno, będą wyzwania i będą organizacje, które będą musiały się zamknąć. W obecnym klimacie, gdy ludzie konkurują o pieniądze, szybko się okaże, kto robi różne rzeczy tylko dlatego, że tak działał od zawsze, a kto naprawdę zmienia swoje otoczenie. To dla niektórych będzie bardzo trudne. Ale ci, którzy przetrwają, będą mieli możliwość działania w nowy sposób. Musisz być dobra w tym co robisz i potrafić zademonstrować, że taka jesteś.
* Ann Blackmore, szefowa komunikacji i kampanii w National Council for Voluntary Organisations, angielskiej organizacji parasolowej.
** Anna Mazgal, członkini redakcji „Kultury Liberalnej” oraz ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.
„Kultura Liberalna” nr 97 (47/2010) z 16 listopada 2010 r.