Paweł Marczewski
Mapy upadłego imperium. „Krytyka Polityczna” o Rosji
Na świetnie zaprojektowanej okładce ostatniego, dwudziestego trzeciego numeru „Krytyki Politycznej” widnieje matrioszka, na którą naniesiono mapę rosyjskiego imperium. To adekwatna zapowiedź tego, co znajdziemy wewnątrz numeru. Kolejne teksty odsłaniają coraz głębsze warstwy doświadczenia współczesnej Rosji, kreślą coraz to nowe trajektorie upadku radzieckiego imperium, wskazują na coraz mniej oczywiste punkty zwrotne. Matrioszka z okładki przypomina w przekroju rulon z mapami, którego wierzchnią warstwę stanowi obraz najbardziej ogólny, stereotypowy, mapa wykreślona w największej skali, pomijająca kluczowe szczegóły, zaś w samym środku znajduje się niewielki plan dający wgląd w idee uznane przez autorów numeru za kluczowe.
Cerkiew i rakiety – o Rosji eklektycznej
Najbardziej ogólny obraz Rosji po upadku ZSRR kreśli w swoim tekście Małgorzata Kowalska. To raczej zbiór impresji z dwóch krótkich wypraw autorki, w 1990 roku do Moskwy i w 2010 do Petersburga, niż próba nakreślenia trajektorii przejścia od upadłego imperium do kapitalistycznej oligarchii, której gospodarcza siła zależy od eksploatacji zasobów naturalnych. Bieda-pierogarnie zostają zastąpione przez modne i drogie lokale, a przemysł nostalgii za komunizmem ma się dobrze: „Ot gabinet, w którym pracował Lenin. Jeśli kto chce, może usiąść na jego krześle i za jego biurkiem i zrobić sobie zdjęcie (zrobiłam sobie, a jakże)”. Większa część tekstu przypomina właśnie takie zdjęcie, które autorka zrobiła sobie z ruinami komunizmu na różnych etapach rozkładu. Z tych migawek Kowalska usiłuje ułożyć kolaż, którego ideą przewodnią jest dekonstrukacja i jej kolejne etapy, od rozbijania dawnego ładu, po nową, eklektyczną całość.
Autorka pisze: „Dzisiaj rosyjski postmodernizm przybrał postać bardziej «konstruktywną». Na jego teoretyka nadaje się już nie tyle Derrida, ile Lyotard (…). A jeszcze lepiej Charles Jencks, dla którego postmodernizm oznaczał przede wszystkim panowanie pastiszu i eklektyzm. Jeśli spojrzeć na współczesną Rosję pod tym kątem, to dalibóg – wszystko pasuje. Faktyczna demokracja jest tu tylko pastiszem albo ironicznym nawiązaniem do tego, co w idei demokracji tradycyjnie się mieściło. A eklektyzm systemu jest zaiste porażający. Są tu odwołania i do dobrej, carskiej tradycji, i do komunizmu, i do «nowoczesnego Zachodu». Intensywnej, instytucjonalnej religii, której celem jest budowa i odbudowa setek cerkwi, towarzyszy idea odbudowy i budowy przemysłu kosmicznego. Uwierzmy w Chrystusa Pana i wyślijmy kosmonautów na Marsa. Pójdźmy się pomodlić i zbudujmy jeszcze lepsze wyrzutnie pocisków rakietowych”.
Dalibóg, wszystko pasuje – tyle że w Rosji tego rodzaju eklektyzm nie jest niczym nowym, a wiązanie go z tryumfem rozpasanego, pozbawionego demokratycznego kagańca kapitalizmu jest rażącym uproszczeniem. Radziecki sen o przeistoczeniu człowieka i objęciu przez rodzaj ludzki panowania nad przestrzenią kosmiczną, ma swoje źródła nie tylko w marksizmie i geopolityce czasów zimnej wojny, ale również w ideach kosmizmu Mikołaja Fiodorowa, za którego ucznia uważał się pionier radzieckiej astronautyki Konstantin Ciołkowski. Cerkiew i rakiety? W Rosji to nic nowego, Fiodorow był myślicielem głęboko religijnym, a jego fantastyczne wizje wysłania ludzi w kosmos wiązały się z praktycznym pytaniem o to, gdzie znajdzie się miejsce dla wszystkich wskrzeszonych zmarłych, których łańcuch ciągnie się aż po pierwszego człowieka. Pokrewieństwa ideowe tego rodzaju są eklektyczne tylko z punktu widzenia Zachodu, w Rosji wielu ludzi nie uważa ich za szczególnie osobliwe. Kilka lat temu rozmawiałem o Fiodorowie z pewnym starowierem, wykładowcą na uniwersytecie w Nowosybirsku, który wyraźnie nie rozumiał mojego gorączkowego zaciekawienia konsekwencjami, jakie wyciągnięto z niektórych idei filozofa.
Gaz i oligarchowie – o Rosji peryferyjnej
Najmocniejszymi tekstami w numerze są zatem artykuły Rosjan, którzy próbują analizować doświadczenie swojego kraju za pomocą narzędzi wyłamujących się ze zwyczajowego repertuaru (jakkolwiek szeroki by on nie był) środków służących rosyjskiej autoanalizie. Szczególnie ciekawy jest tekst Borysa Kagarlickiego przekonująco dowodzący, że oligarchiczny kapitalizm, jaki wykształcił się w kraju po upadku ZSRR, skazał Rosję na odgrywanie roli dostarczyciela surowców dla państw należących do światowego „rdzenia”.
Kagarlicki opisuje państwo, które przypomina nie tyle monolityczną autokrację, dzierżącą twardą ręką zasoby naturalne, co raczej gnijący organizm, na którym rozmieszczono bańki bezpieczeństwa i dobrobytu – to w owych punktach system światowy styka się z upadłym molochem, aby bez zakłóceń pozyskiwać od niego ropę i gaz. Pracownicy obsługujący owe transfery mogą liczyć na dobre zarobki, znacznie powyżej średniej krajowej, a ci spośród nich, którzy nadzorują cały proces, stają się rzeczywistymi właścicielami państwa. Kagarlicki pisze: „Średnia płaca pracownika przemysłu gazowego pod koniec lat 90. wynosiła 392 procent średniej krajowej. W hutnictwie metali nieżelaznych wynosiła 192 procent, w nauce 82 procent, w przemyśle lekkim 51 procent, a w rolnictwie 46 procent”. Oto wyznaczniki nowej hierarchii społecznej, która nie zależy od wykształcenia czy wiedzy i drwi z ideału równości społecznej, za jedyną podstawę mając odległość od baniek, w których przepompowuje się zasoby z gospodarczych peryferii do rdzenia. Wygrana przez Putina „«walka z oligarchami» nie zmieniła ani na jotę struktury gospodarki ani charakteru związków Rosji z systemem światowy. Zgodnie z najlepszymi rosyjskimi tradycjami rosyjski kapitalizm zmienił się z oligarchicznego w biurokratyczny, zachowując swój zacofany i peryferyjny charakter”, podsumowuje Kagarlicki.
Jego diagnoza głosząca, że upadek komunizmu w Rosji oznaczał ponowne podpięcie do globalnej gospodarki, które to podpięcie po latach częściowej autarkii odbyło się w sposób rabunkowy, nie jest dziś nowa, ale Kagarlicki wykłada ją przekonująco, analizując problem z wielu stron i popierając swoje twierdzenia trafnie dobranymi przykładami. Przedrukowany przez „Krytykę Polityczną” fragment jego pracy „Imperium na peryferiach. Rosja i system światowy” nie odpowiada jednak na pytanie, czy można było dokonać tego przejścia inaczej, a skoro już odbyło się ono siłami oligarchów, to jak poradzić sobie z obecną sytuacją i przywrócić korzystne elementy systemu sowieckiego (bo że niektóre jego składowe, jak choćby średnia płaca w przemyśle, były korzystne, co do tego Kagarlicki nie ma wątpliwości. Pytanie tylko, czy wprowadzenie średniej płacy w przemyśle musi być traktowane jako zdobycz systemu radzieckiego, czy też raczej pewne odstępstwo od komunistycznej ortodoksji, przypominające NEP).
Stara Wielka Narracja – o Rosji wiecznie marksistowskiej
Ten problem zostaje podjęty w najmniejszej matrioszce, tekście „Dlaczego jestem marksistą. Bez znaku zapytania” wieńczącym dział poświęcony tematowi numeru. Władysław Sofronow argumentuje w nim, że „Nie być marksistą w dzisiejszej Rosji jest dużo trudniej, niż być fenomenologiem, hermeneutą czy zwolennikiem filozofii analitycznej”. Nowa Rosja dowodzi jego zdaniem trwałości dawnych, analizowanych przez Marksa podziałów klasowych, a przejście od komunizmu do kapitalizmu przyniosło rozwarstwienie społeczne, które porównać można z nierównościami panującymi w epoce rewolucji przemysłowej. Owszem, w „postindustrialnym społeczeństwie informacyjnym” mógł się zmienić charakter pracy, ale ani na jotę nie zmienił się charakter wyzysku: „Jak dawniej to klasa właścicieli tworzy «pulę, z której rekrutuje się menedżerów najwyższego szczebla»”.
Oczywiście, aby dowieść, że marksistowskie diagnozy zachowały dziś ważność, Sofronow musi uratować je przed zarzutami o doprowadzenie do zbrodni komunizmu. Sięga zatem po nienowy argument, którym posługiwali się wszyscy marksistowscy filozofowie wciąż broniący dorobku ZSRR po opublikowaniu na Zachodzie „Archipelagu Gułag” – idee komunistyczne były dobre, zostały jedynie wypaczone przez złą realizację. Sofronow pisze: „(…) w trakcie społecznej transformacji opartej na nowym porządku gospodarczym (publiczna własność środków produkcji, gospodarka planowa, monopol w handlu zagranicznym i wiele innych) społeczeństwo sowieckie zdławiło demokratyczny komponent, który – według Marksa i Lenina – miał koniecznie uzupełniać uspołecznioną i planową gospodarkę”. Doszukiwanie się „demokratycznego komponentu” u Marksa, a tym bardziej Lenina, rozśmieszyłoby zapewne obydwu i przywodzi na myśl wysiłki wszystkich tych, których ten ostatni określał mianem „użytecznych idiotów”.
To, że można było odgrywać rolę „użytecznego idioty” na Zachodzie, mogło budzić oburzenie w naszej części Europy. Odgrywanie jej przez kogoś, kto posmakował sowieckiego marksizmu w jego ostatniej, schyłkowej, wyjątkowo obłudnej formie, porzucił marksistowską ortodoksję, szukając odtrutki w poststrukturalizmie, tylko po to, aby na powrót zacząć szukać Wielkiej Narracji (którą zapewne należałoby opatrzyć jeszcze jednym przymiotnikiem – Stara), napawa raczej smutkiem.
Okazuje się, że można tak dotkliwie cierpieć z powodu nierówności wywołanych przez rabunkowy, oligarchiczny kapitalizm, iż zaczyna się mitologizować naznaczoną cierpieniem przeszłość własnego kraju. Sofronow pisze: „Szeroka demokratyczna debata i niezależna działalność publiczna były w ZSRR niemożliwe. A przecież marksistowska teoria ze swej istoty jest nieodłączna od społecznej praktyki! (…) Wyjaśnia to również, dlaczego ostatni przebłysk żywej i interesującej myśli marksistowskiej pojawił się w ZSRR w latach 20. Później wszystko utonęło w otchłani czystych, abstrakcyjnych modeli, które składały się właściwie na całą marksistowską literaturę ukazującą się w ZSRR”. Gułag nie był jednak „otchłanią czystych, abstrakcyjnych modeli”, był po prostu otchłanią, a jego budowa stanowi upiorny dowód na śmiertelny splot teorii z praktyką. Nie oznacza to, że marksizm nieuchronnie prowadzi do budowy Gułagu. Stanowi jednak przestrogę, że myśl marksistowska nie może się obyć bez głębokiej autorefleksji.
Jedną z trudnych do odparcia tez lewicy jest stwierdzenie, że wykluczeni, pozbawieni szans życiowych ludzie radykalizują się i ulegają pokusie prawicowego ekstremizmu. Frustracja i bieda czynią wyborców podatnymi na retorykę wymierzoną w imigrantów, globalizację, Brukselę, Unię Europejską, światowy kapitał. Przykład Rosji (i nie tylko Rosji) pokazuje, że podobne lęki mogą zrodzić na lewicy pokusę szukania prostych rozwiązań w postaci nostalgicznej tęsknoty za skompromitowanymi odpowiedziami na rzeczywiste problemy.
Czasopismo:
„Krytyka Polityczna” nr 23, 2010. Temat numeru: „Na wschód od Edenu”
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”. Dziennikarz „Europy – miesięcznika idei”.
„Kultura Liberalna” nr 102 (52/2010) z 21 grudnia 2010 r.