
To już czwarta rozmowa z cyklu, który przybliża nam rynek książki w Polsce. Poznali już Państwo niuanse związane z prawem autorskim dzięki rozmowie z radcą prawnym – Łukaszem Kowalczykiem, punkt widzenia pisarek i pisarzy oraz rolę Unii Literackiej, o której mówiła Joanna Gierak-Onoszko, a także usłyszeli głos tłumacza i prezesa Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury Rafała Lisowskiego.
Tym razem rozmawiamy z Magdaleną Hajduk-Dębowską – prezeską Polskiej Izby Książki (PIK), współzałożycielką i współwłaścicielką Wydawnictwa Karakter, związaną z branżą wydawniczą od dwudziestu lat między innymi w roli wydawczyni, agentki literackiej, konsultantki i wykładowczyni.
Sylwia Góra: W 2024 roku została pani prezeską Polskiej Izby Książki. To był dość trudny czas, bo ledwie kilka miesięcy później pojawił się spór wydawców z platformą Legimi, w tym roku kolejna dyskusja związana z tak zwaną klauzulą bestsellerową.
Magdalena Hajduk-Dębowska: Czas, w którym zostałam prezeską Polskiej Izby Książki, wydawał się bardzo dobry, dlatego że byliśmy w momencie zmiany władzy w Polsce. W różnych instytucjach państwowych pojawiły się osoby, które rozumiały problemy rynku książki i chciały pracować z branżą nad poprawą sytuacji. Przede wszystkim w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego pojawiły się osoby, które podjęły z nami dialog i to dość szybko, bo już na początku 2024 roku. Zanim zostałam prezeską, na stanowisko dyrektora Instytutu Książki powołano Grzegorza Jankowicza, który rozumie dynamikę rynku oraz kłopoty, z jakimi się on boryka. Ogólna atmosfera sprzyjała rozmowie, na którą nie było wcześniej przestrzeni. Na początku 2024 roku została powołana podkomisja stała do spraw czytelnictwa i prawa autorskiego. To też był wynik starań między innymi Polskiej Izby Książki.
W momencie wyboru na prezeskę byłam już od dłuższego czasu szefową sekcji wydawnictw niezależnych, sama zresztą tę sekcję założyłam. Namówiłam kilkunastu zaprzyjaźnionych wydawców do zapisania się do niej i działania na rzecz spraw mniejszych, niezależnych wydawnictw literackich. Takich, które posiadają autorski program wydawniczy i co istotne – nie mają żadnego zewnętrznego finansowania. Miałam dzięki pracy w sekcji wgląd w to, jak wyglądają sprawy w Polskiej Izbie Książki i rozumiałam, z czego wynika taki, a nie inny sposób jej funkcjonowania. Równocześnie wiedziałam, że nadchodzi moment, w którym pewne rzeczy trzeba usprawnić i zmienić, żeby izba mogła dalej funkcjonować i skutecznie wykonywać swoje zadania dla branży i wobec swoich członków.
Mój program miał dwa najważniejsze elementy: zmiany wewnętrzne w Izbie oraz zapowiedź uczestnictwa w zmianach rynkowych. Zmiany wewnętrzne właściwie w większości udało mi się przeprowadzić w pierwszym roku mojej prezesury. Rozpoczęłam je od prac nad modyfikacją statutu oraz zmianą matrycy składek. Jako izba gospodarcza utrzymujemy się ze składek od naszych członków. Dostosowaliśmy wysokość składek członkowskich do możliwości podmiotów, które te składki płacą, równocześnie zapewniliśmy izbie zwiększenie budżetu rocznego, co przekłada się na większe możliwości działań. Zmiana statutu i składek dokonała się pod koniec 2024 roku. Uważam, że to był duży sukces. Równolegle podjęliśmy działania dotyczące sytuacji na rynku książki. Uczestniczyliśmy w każdym posiedzeniu podkomisji stałej do spraw czytelnictwa. Cały czas spotykamy się z decydentami w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwie Finansów, Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Lobbujemy za zmianami korzystnymi dla branży na bardzo wielu polach. Jednym z kluczowych elementów jest moja praca w zespole do spraw pola literackiego przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który został powołany w lutym tego roku. Spotykamy się co miesiąc – jako zespół 9 kwietnia zorganizowaliśmy w MKiDN „okrągły stół rynku książki”. W spotkaniu wzięło udział dwadzieścia organizacji branżowych i można powiedzieć, że ta reprezentacja była niemalże kompletna.
Niemalże? Zgaduję, że brakowało przedstawiciela dystrybutorów?
Tak, chociaż stanowisko dystrybutorów było reprezentowane. W Polskiej Izbie Książki, przygotowując się do okrągłego stołu, zorganizowaliśmy konsultacje wewnętrzne, w których wzięli udział przedstawiciele dwóch z czterech największych dystrybutorów. Ich głos został uwzględniony w naszym pokonsultacyjnym stanowisku, więc uznaję, że zostało ono na spotkaniu zaakcentowane.
Chciałabym zapytać też o rzecz bardzo podstawową, która być może jest jasna dla samej branży, ale niekoniecznie dla czytelniczek i czytelników. Czym tak naprawdę jest Polska Izba Książki – kogo zrzesza, na czym polegają jej praktyczne działania?
Jesteśmy izbą gospodarczą zrzeszającą podmioty rynku książki: zarówno wydawców, jak i hurtownie, księgarnie stacjonarne oraz internetowe. W naszych szeregach znajdują się także organizatorzy targów i firmy otoczenia biznesu, na przykład firmy doradcze, badawcze, technologiczne. Obecnie zrzeszamy około sto sześćdziesiąt podmiotów i jesteśmy największą tego typu organizacją na rynku książki.
Z jednej strony, działamy na rzecz i dla swoich członków, ale naszym zadaniem jest też reprezentacja branży wobec władzy, przede wszystkim lobbowanie za rozwiązaniami, które będą korzystne dla branży. Teraz jest to lobbowanie za uchwaleniem Ustawy o książce, ale również za innymi rozwiązaniami, takimi jak choćby zerowy VAT na książki czy zmiany w systemie egzemplarza obowiązkowego. Innymi słowy, zbieramy z rynku informacje, dane o tym, co wymaga poprawy i staramy się do takich zmian doprowadzić poprzez zmianę legislacji. Oprócz tego, zajmujemy się również świadczeniami na rzecz naszych członków, takimi jak na przykład doradztwo prawne. Prowadzimy bardzo dużo webinariów czy szkoleń dotyczących prawa i otoczenia prawnego. W ostatnim czasie na tym polu bardzo dużo się dzieje, wdrażane są na przykład ważne dyrektywy unijne, a to wymaga od nas przygotowania członków. Statutowo mamy także zapisaną działalność na rzecz promowania rozwoju czytelnictwa oraz dobrych praktyk na rynku książki.
Powiedziała pani, że obecnie jest około stu sześćdziesięciu podmiotów w Polskiej Izbie Książki. Na polskim rynku jest około trzystu wydawnictw i wydaje się rocznie ponad trzydzieści tysięcy tytułów. Choć oczywiście warto zwrócić uwagę, ile z tych trzydziestu tysięcy książek stanowią na przykład kolorowanki dla dzieci lub podręczniki. Ale też, że wydawnictwa typu Znak, Literackie, Grupa Wydawnicza Foksal różnią się od ArtRage, Tajfunów czy Pauzy. Czy da się znaleźć jakieś punkty wspólne dla nich wszystkich?
Faktycznie jest tak, że przed każdym stoją trochę inne wyzwania, które są uzależnione z jednej strony od wielkości danego wydawnictwa, a z drugiej – od jego profilu. Natomiast natura PIK jest taka, że zrzesza podmioty, w tym wydawnictwa, o bardzo różnym profilu i różnej wielkości. Wobec mniejszych oficyn możemy jako izba gospodarcza rozłożyć parasol ochronny i udzielić wsparcia tam, gdzie brakuje środków czy kadr – na przykład w zakresie porad prawnych.
Większe wydawnictwa mogą widzieć korzyść zrzeszenia się w reprezentacji i lobbingu na rzecz zmian. Jednak wszystkie wydawnictwa, z którymi rozmawiam, widzą potrzebę pewnych systemowych zmian i mają podobny punkt widzenia, jeśli chodzi o wyzwania, zagrożenia i główne problemy, z którymi się borykamy. Pewne problemy, które rynek generuje, dotykają nas wszystkich – niezależnie od tego, jaki mamy profil czy wielkość. Jeszcze zanim zostałam prezeską, zachęcałam wydawców – znajomych i nieznajomych – do przyłączania się do izby, ponieważ głęboko wierzę w sens działań wspólnotowych. Cały czas prowadzimy akwizycję nowych podmiotów i myślę, że liczba członków to jest nasz duży sukces.
Oczywiście, jeśli spojrzymy jak to wygląda na przykład w Niemczech, to widać, ile jeszcze przed nami pracy. Jednak w Niemczech każde nowe wydawnictwo od razu zapisuje się do Börsenverein. To nie jest obowiązek, ale wewnętrzny imperatyw. Polacy tego nie mają. U nas dość długo trzeba tłumaczyć, jakie są korzyści płynące z zrzeszania się i to też jest praca, którą wykonujemy. Pokazujemy nowym podmiotom, które jeszcze nie są członkami izby, co im to da. Właśnie dlatego działamy na bardzo różnych poziomach i w tak zróżnicowany sposób, aby każdy mógł znaleźć dla siebie, coś, co go do Izby przyciągnie. Natomiast z satysfakcją zauważam, że moje działania jako prezeski, są doceniane przez branżę: ostatnio pewien większy wydawca przystąpił do PIK po latach przerwy – z komentarzem, że to, jak obecnie działa PIK, bardzo mu się podoba i chce być tego częścią.

Wspomniała pani, że istnieje zgodność różnych interesariuszy rynku książki co do potrzeby zmian systemowych. Jakie największe problemy widzi Polska Izba Książki?
Wszystkimi naszymi działaniami dążymy do tego, żeby nakłonić Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego do przygotowania Ustawy o książce. Uważamy, że jej uchwalenie jest jedynym, co może naszą branżę uratować. Ta ustawa powinna uwzględniać różnego rodzaju rozwiązania dla rynku. Głównym problemem jest to, że jest na nim po prostu za mało pieniędzy. To nie jest rynek, który jest zasobny kosztem którejś grupy interesariuszy, jak twierdzą niektórzy. Ten rynek jest po prostu biedny. To, co się teraz dzieje, to „przeciąganie kołderki każdego w swoją stronę” i to się po prostu nie może udać, ponieważ większość podmiotów i osób zaangażowanych w rynek książki boryka się z brakiem funduszy. Można powiedzieć, że wolny rynek wykończył książkę. Na własnej skórze przekonaliśmy się, że wolnorynkowe mechanizmy w odniesieniu do towaru – używając rynkowej kategorii – takiego jak książka po prostu się nie sprawdzają i potrzebne są bezpieczniki ustawowe, które książce pomogą. Jeśli nie dojdzie do uchwalenia ustawy w obecnej kadencji Sejmu, to będzie dla nas za późno. Księgarze mówią wprost, że dla nich już jest za późno. Apel księgarzy z początku zeszłego roku był naprawdę dramatyczny i już wtedy mówili, że jeśli w ciągu roku nie zostaną wprowadzone zmiany, to księgarnie upadną. Widzimy, że to się dzieje, co trzy dni zamyka się w Polsce księgarnia, a prawie żadne nowe się nie otwierają.
A co konkretnie miałoby się w tej Ustawie o książce znaleźć?
Z jednej strony, opieramy się na naszych wcześniejszych działaniach i diagnozach, a z drugiej – na raporcie „Jeszcze książka nie zginęła?” o stanie rynku książki, którego zleceniodawcą był Instytut Książki. Ten raport ukazał się pod koniec lutego i pokazuje dość smutny stan, w którym znajduje się branża wydawnicza. Są w nim zawarte pewne wnioski oraz rekomendacje rozwiązań, które są dobrym punktem wyjścia do rozmowy o ustawie. Pierwszą rekomendacją jest jednolita cena nowości wydawniczych. Za wprowadzeniem tego rozwiązania Polska Izba Książki opowiada się od lat, a nawet od dekad. Do tej pory jednak rozmawialiśmy o ustawie, która będzie po prostu regulować cenę nowości, i na tym koniec. Obecnie jesteśmy właściwie zgodni – wydawcy, księgarze i twórcy – że taki pojedynczy element nie wystarczy, a punktowa interwencja jedynie w cenę okładkową może wręcz zaszkodzić, a nie cokolwiek naprawić. Jednolita cena książki miałaby oznaczać tyle, że przez dwanaście miesięcy od dnia premiery nowość wydawnicza we wszystkich kanałach sprzedaży detalicznej jest oferowana w tej samej cenie okładkowej. To rozwiązanie miałoby być obudowane, zgodnie z rekomendacjami raportu, innymi elementami. Jednym z tych elementów powinno być obowiązkowe raportowanie danych sprzedażowych. To jest postulat, pod którym właściwie wszyscy się podpisujemy. Problemem dla wydawców, podobnie jak dla twórców, jest ograniczone raportowanie sprzedaży z rynku. Proszę zwrócić uwagę, że kiedy sieć księgarni albo jakaś księgarnia internetowa ogłaszają swoją listę bestsellerów, to my właściwie w ogóle nie wiemy, o jakich mówimy liczbach. Kiedy ktoś pyta, co to znaczy, że tytuł jest bestsellerem, że się dobrze sprzedaje – albo źle – to tak naprawdę nikt nie wie. Jest to oczywisty brak, luka, która generuje szereg praktycznych problemów, jak choćby ten, że twórcy nie mają pełnego oglądu tego, jak się sprzedają ich książki, podobnie zresztą jak wydawcy.
Powiedziała pani o jednolitej cenie książki w sprzedaży detalicznej. A co na przykład z instytucjami kultury takimi jak biblioteki, które często kupują książki w hurtowniach ze sporymi rabatami?
Jeśli chodzi o biblioteki, to wcześniejsze projekty ustaw zawsze zawierały wyjątek dla bibliotek i tak jest też teraz. To jest dość trudny element rozmowy, dlatego że biblioteki są faktycznie przyzwyczajone do bardzo wysokich rabatów i nie chcą z nich zrezygnować. Kilkanaście lat temu, kiedy rabaty hurtowe były niższe niż obecnie, biblioteki kupowały z niższym rabatem. Rynek się coraz bardziej rozregulowuje i biblioteki oczywiście na tym korzystają, bo dostają coraz większe rabaty, natomiast trzeba ustalić dla nich taki rabat ustawowy, aby zarówno czytelnik, który wypożycza książki, jak i reszta interesariuszy nie byli stratni na tym rozwiązaniu.
Jednak największym problemem na rynku jest to, że wydawnictwa udzielają bardzo wysokich rabatów hurtowniom, dystrybutorom. Pojawiają się głosy, że wydawcy na to pozwalają, więc mają, co mają, ale wydawcy bardzo często są stawiani w takiej sytuacji, w której po prostu muszą tego rabatu udzielić, aby ich książki znalazły się w dystrybucji. Po stronie wydawców istnieje więc bardzo duża obawa, że jeśli ustawa nie będzie w jakiś sposób odnosić się również do rabatów w łańcuchu dystrybucyjnym, to nie odniesie ona oczekiwanego efektu.
A co z głosami, że przecież mamy wolny rynek?
Ingerencja w cenę okładkową również jest ingerencją w wolny rynek, natomiast zarówno w prawie unijnym, jak i polskim jest ona dozwolona z tego względu, że służy pewnym nadrzędnym celom społecznym. I również z tej z perspektywy trzeba patrzeć na ewentualną interwencję w łańcuch dystrybucyjny: jako na interwencję uzasadnioną nadrzędnym interesem społecznym. Aby zagwarantować stabilność tego rynku, różnorodność oferty i jej dostępność dla czytelników, w łańcuchu sprzedaży musimy dokonać pewnej regulacji, bo jeśli tego nie zrobimy, to za chwilę obudzimy się w społeczeństwie odtwórczym, niezdolnym do zbudowania i utrzymania swojej konkurencyjności i gospodarczej siły, nie mówiąc o cyfrowej suwerenności. Ta rozmowa nie jest tylko o rynku, bo książka nie jest tylko towarem, ale także czymś więcej – dobrem kultury, dobrem merytorycznym. Oznacza to, że daje nam pewną wartość dodaną, która jest zasadnicza w tej rozmowie. Wartość ta uzasadnia interwencje, które mogą się odbyć na różnych poziomach.
Wróćmy zatem do zespołu do spraw pola literackiego. Wspomniała pani, że za wami już dwa spotkania. Czy udało się dotąd wypracować jakieś wspólne cele dla wszystkich interesariuszy? Jest na przykład Konwencja Krakowska z 2022 roku, która miała być zbiorem dobrych praktyk dla wydawców oraz autorek i autorów. Pewne rzeczy z pewnością trudno wprowadzić ustawą, chodzi raczej o dobrą wolę. Może ta konwencja jest jakimś punktem do rozmowy? Pisarki i pisarze wnioskują też o fundusz, który miałby literaturę wspierać.
Może zacznę od funduszu, o którym pani wspomina. Stoję na stanowisku, że musimy walczyć o poprawę rynku, ale nie możemy tego robić kosztem innych grup interesariuszy. Jako Polska Izba Książki jesteśmy otwarci na rozmowę o funduszu dla literatury, lecz uważamy, że nie może on bazować na postulacie zachowania VAT na książki, bo to jest właśnie tworzenie go kosztem podmiotów, które deklarują, że zmiana VAT-u jest im potrzebna. Przy czym zerowemu VAT-owi na książki muszą towarzyszyć inne rozwiązania, bo tylko wtedy faktycznie przyczyni się to do jakiejś korzystnej zmiany na rynku.
Jeśli chodzi o kodeks dobrych praktyk, to jest to jedna z rekomendacji z raportu „Jeszcze książka nie zginęła?” i również o niej rozmawialiśmy 9 kwietnia. Wszyscy się zgodziliśmy, że nad takim kodeksem należy pracować. Konwencja Krakowska powinna być zapewne jakimś punktem wyjścia dla takiego kodeksu. Podpisało ją kilkanaście podmiotów, głównie małych i średnich, i nie udało nam się przekonać dużych podmiotów do jej podpisania. Teraz sytuacja się nieco zmieniła, podobnie jak narracja wokół rynku książki, która jest dużo bardziej intensywna, ale też bardziej konkretna. Może uda się doprowadzić do tego, żeby również duże podmioty usiadły do stołu i rozmawiały o takim kodeksie. Kodeks dobrych praktyk, o którym rozmawialiśmy przy okrągłym stole, dotyczy z jednej strony współpracy między twórcami a wydawcami, a z drugiej – między wydawcami, księgarniami, hurtowniami. Tutaj też chcielibyśmy doprowadzić do ustalenia pewnych reguł gry i zobaczymy, czy nam się to uda.
Chcę też zapytać o rolę poziomu czytelnictwa w Polsce. Nie jest on zbyt wysoki w porównaniu do państw skandynawskich, ale wypadamy też gorzej niż nasi bliscy sąsiedzi Czesi. Ich jest niecałe jedenaście milionów i czytają jakieś trzy razy więcej niż my. Czy uważa pani, że kryzys na rynku książki jest z poziomem czytelnictwa powiązany? A może to zmiana systemu politycznego w Polsce w 1989 roku jest jakąś ważną cezurą?
Tego się niestety nigdy nie dowiemy, bo nie wiemy, gdzie byśmy byli dzisiaj, gdybyśmy na początku lat dziewięćdziesiątych zadbali o ochronę książki. Rynek książki został wtedy dość mocno poturbowany. Z jednej strony, była eksplozja nowej estetyki, nowych tłumaczeń itp., a z drugiej – jednak drapieżność rynku, która zaczęła podgryzać z różnych stron literaturę. Trzydzieści lat później książka rywalizuje o naszą uwagę z innymi dobrami kultury – czy szerzej – z innymi formami rozrywki. Gdy czytelnik-konsument kultury ma dokonać wyboru tego, w jaki sposób spędzi swój wolny czas, wybiera z wachlarza różnego rodzaju rozrywek.
Dlatego ważne jest oswajanie z książką, żeby kojarzyła się dzieciom, a potem młodzieży i dorosłym, z czymś pozytywnym, dobrym, korzystnym i fajnym. To jest naprawdę duża praca, którą musimy wykonywać jako branża, ale też państwo. Warto w tym kontekście powiedzieć o Narodowym Programie Rozwoju Czytelnictwa (NPRCz) jako tym działaniu, które ma prowadzić do rozwoju czytelnictwa. Filary NPRCz są tak wymyślone, żeby czytelnictwo wspierać i rozwijać oraz zachęcać do uczestnictwa w rytuale czytania. Odnosi się do tego również wspomniany raport o rynku książki. Jest tam szeroka analiza tego, jak program działa, a jak według autorów raportu powinien zostać zmodyfikowany. Jesteśmy w dobrym momencie dla tej rozmowy, ponieważ z końcem tego roku kończy się obecna edycja NPRCz i od 1 stycznia 2026 roku rusza kolejna, która będzie zmodyfikowana między innymi w oparciu o wyniki konsultacji, które się teraz odbywają. Osobiście upatruję w tym programie nadzieję na to, że czytelnictwo będzie wspierane i że wskaźniki czytelnictwa w dłuższej perspektywie będą rosły.
Mówiłyśmy o Niemcach czy Czechach w kontekście czytelnictwa i zrzeszania się. A czy są jakieś kraje, z których doświadczenia moglibyśmy czerpać, jeśli chodzi o modelowe rozwiązania systemowe, pamiętając też o podobieństwach i różnicach kulturowych, historycznych czy gospodarczych?
Jednolita cena nowości jest takim rozwiązaniem, które sprawdziło się na bardzo różnych rynkach, w różnych kontekstach kulturowych i w związku z tym można przyjąć, że i w Polsce mogłoby zadziałać korzystnie na rynek. Badania na rynkach, które jednolitą cenę książki wprowadziły, są prowadzone od wielu lat i są na tyle szczegółowe, że można na ich bazie projektować rozwiązania dla Polski.
Pewnie nie będę specjalnie odkrywcza, jeśli powiem o modelu skandynawskim, który jest modelem marzeń. Oczywiście, jeśli chodzi o zasobność społeczeństwa, to daleko nam na przykład do Norwegów. Jednak byłoby pięknie, gdyby modele skandynawskie mogły zostać u nas wdrożone, dlatego że one, poza innymi zaletami, bardzo mocno wspierają rodzimą literaturę, czyli nie tylko pomagają rynkowi – wydawcom, księgarzom, twórcom, ale również promują rodzimą działalność literacką. W Norwegii państwo zakupuje określoną część nakładów nowości wydawniczych. To jest według mnie ciekawy model, nad którym można by się zastanowić, dlatego że takie działanie oznacza gwarancję minimalnego zarobku dla wszystkich, którzy są zaangażowani w wydanie danej książki, stwarza więc bezpieczne warunki do wydawania chociażby ambitnej literatury.
Obecna dyskusja dotyczy także tego, że najtrudniej jest debiutom oraz w ogóle literaturze polskiej – i wielu twórców powtarza, że rynek literatury tłumaczonej ma się lepiej, są lepsze warunki dla pisarek i pisarzy tłumaczonych.
Jak już wspomniałam, nie mamy danych i tak naprawdę nie wiemy, o czym mówimy. Nie mamy punktu odniesienia i to jest ta rzecz, na którą ustawa ma być odpowiedzią – żebyśmy w końcu mogli powiedzieć, że jest X tytułów takich, tyle tłumaczeń z jednego języka, tyle z innego i one się sprzedają w takich i takich nakładach, a z tego wynika, że statystyczny Polak woli czytać tłumaczenia lub literaturę rodzimą. Dopóki nie będziemy mieli ustawy, która nałoży obowiązek tego typu raportowania, to po prostu będziemy na podstawie pewnych intuicji i wewnętrznych badań organizacji branżowych albo stowarzyszeń mówili, jak jest, a raczej – jak nam się wydaje, że jest.
Natomiast faktycznie wielu wydawców zajmujących się polską literaturą wskazuje na systemowy brak wsparcia dla tego konkretnego rodzaju literatury, w tym przede wszystkim dla debiutów, a więc nowych głosów czy zjawisk, które mogą być trudniejsze w sprzedaży, ale są ważne jako nowe elementy, które wzbogacają naszą kulturę i naszą literaturę. Ten problem z jednej strony zauważają autorzy i autorki, a z drugiej również wydawcy, którzy chcieliby taką literaturę wydawać. Mam nadzieję, że rozwiązaniem tej sytuacji będzie ustawa, która stabilizując rynek ekonomicznie, doprowadzi do tego, że warunki wydawania głosów nowych albo bardziej wymagających będą po prostu bezpieczniejsze, dzięki czemu więcej podmiotów będzie się mogło na to decydować. Liczę też na to, że działania Instytutu Książki będą zmierzać w tym kierunku, żeby debiuty literackie, poezja, dramat były kategoriami szczególnie chronionymi, które będą otrzymywały wsparcie. Ogłoszony właśnie nowy program grantowy Instytutu Książki o nazwie „Inne Tradycje” jest świetnym początkiem.
Czyli tak naprawdę wracamy do punktu wyjścia – zmian systemowych, czyli tego, nad czym teraz pracuje zespół do spraw pora literackiego. Jest pani w tej kwestii optymistką? Uda się wypracować wspólne stanowisko, a Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego doprowadzi do przegłosowania i wprowadzenia Ustawy o książce?
Widzę duże zaangażowanie ze strony wielu osób, również w ministerstwie. Natomiast bardzo czekam – wszyscy czekamy – żeby ministra Wróblewska po prostu powiedziała jedno krótkie zdanie: „tak, będzie ustawa”. Dopóki to się nie zdarzy, to choć nasze odczucia mogą być takie albo inne, nie wiemy, czy ustawa powstanie. Oczekiwania są wielkie, wszyscy mamy nadzieję niebawem usłyszeć ten krótki, ale konkretny komunikat.