Andrzej Lam

Majakowski i upadek rewolucji ducha. O książce Bengta Jangfeldta


Z jakiego powodu może dziś intrygować Majakowski? Trudno sobie wyobrazić, aby jego poezja była obecnie czytana dla jej ideowego przesłania. Zbyt daleko odeszły w przeszłość dylematy, które podejmował i próbował rozstrzygać w swoich wierszach i groteskach scenicznych, jakkolwiek byłyby te zmagania dramatyczne czy nawet – wobec samobójczej śmierci poety – tragiczne. A jednak zaskakuje ona nadal świeżością wyrazu, zderzaniem ze sobą różnych rejestrów mowy, od ostrych wulgaryzmów i dosadnych idiomów języka potocznego, przez wysoki patos retoryki rewolucyjnej, po olśniewające spiętrzenia metafor na najwyższych piętrach poetyckiego kunsztu. Te rejestry przenikają się wzajemnie i oświetlają, a biorąca się stąd wieloznaczność żadnemu z nich nie pozwala osiągnąć przewagi. Nawet najwznioślejsze uniesienia retoryczne nie odrywają się od ziemi: falsyfikuje je od dołu trzeźwy zmysł realności, od góry – wynalazczość znaczeniowa, która powściąga każdy hasłowy patos, zanim zdąży zamienić się w banał i wytarty frazes. Ruchliwość skojarzeń, treściowych i formalnych, wręcz ekwilibrystyka słowna, znajduje się na antypodach takiej generowanej przez rewolucję poetyki, która od razu zastyga w brąz. To nie było opiewanie rewolucji, ale wywołana społecznym wrzeniem rewolucja języka. Gdybyśmy chcieli szukać w Polsce porównywalnego zjawiska, lokowałoby się ono w przestrzeni między tym, co uczynili dla polskiego języka literackiego, a wtórnie dla języka w ogóle, starszy od Majakowskiego (choć nie debiutem) Witkacy i młodszy od niego Gałczyński (niezależnie od odmienności tworzywa).

Historyczność przesłania Majakowskiego nie znaczy, że przestała intrygować obecna w jego poezji sprzeczność między wysoko postawionym ideałem a skrzekiem rzeczywistości; jest ona antropologiczna, niezależna od czasu i okoliczności, podobnie jak ciągle nowe wcielenia przybierają sytuacje, w jakich demagogia na równi z ideą staje się dla miernot drogą do władzy, głupota pożądaną przez nie usługą, a oportunizm sposobem na życie najbardziej nawet wyrafinowanych umysłów. Problematyka umieszczona właśnie w tym polu skłoniła szwedzkiego slawistę Bengta Jangfeldta do napisania monografii Majakowskiego, pierwszej w tej skali – jakkolwiek może się to wydawać dziwne – w rusycystyce światowej. Nadał jej mocny podtytuł „Stawką było życie” – na znak, że sprawa, o którą chodziło, była naprawdę ważna.

Majakowski: projekt życia a projekt rewolucji

Dysponując prawie wszystkimi (bo część jest ciągle zastrzeżona) zachowanymi materiałami, w tym niepublikowanymi i pochodzącymi z własnego archiwum, Jangfeldt pewną ręką uczonego i ze swobodą biegłego narratora osadza Majakowskiego w jego środowisku rodzinnym i towarzyskim, zarazem zaś rysuje tło literackie i polityczne, bez którego głębsze rozumienie tej poezji nie byłoby możliwe. Twórczość Majakowskiego w takim stopniu jest zapisem jego egzystencji, że na niewiele zdałoby się określenie charakteru tej monografii konwencjonalną formułą „życie i dzieło”. Tworzył wiersze (a tym samym siebie samego) z materiału każdej chwili, każdego stanu umysłu, przeżycia i nastroju, zarówno z zajść o znaczeniu historycznym, jak ze swoich nieobliczalnych miłości: kobiety w jego życiu to sprawa osobna i odpowiednio też w książce uhonorowana. Nade wszystko jednak żmudnie wykuwał rolę poety, który miał nadać artystyczny wymiar dziejowemu kataklizmowi rewolucji. Pod tym względem nie był wyjątkiem: w całej światowej awangardzie błąka się romantyczne marzenie o twórczości, która staje się nie zwierciadłem czy epifenomenem, ale projektem życia jednostkowego i zbiorowego w każdym możliwym (i niemożliwym) zakresie.

To utopijne marzenie wyglądało tak: po rewolucji społecznej wraz z jej nieuniknionym brutalizmem nastąpi za sprawą sztuki „rewolucja ducha”, będąca wynikiem swobodnego rozwoju twórczych jednostek w imię tak niezwykłych możliwości człowieka, że wręcz trudno było je sobie wyobrazić – miały być wektorem, a nie stanem. W miarę upływu czasu Majakowski z coraz większą determinacją bronił artystycznej autonomii, stale narażonej przez zaprzęganie sztuki do zadań propagandowych, rozumianych w taki sposób, że kiedy je podejmowała, niszczyła samą siebie. W okresie futuryzmu przedrewolucyjnego znosił łatwe do przeżycia cięgi ze strony „smaku powszechnego”, potem, w dobie Lewego Frontu Sztuki, który był ruchem artystów zaangażowanych, ale strzegących swojej autonomii, musiał odpierać polityczne ataki pisarzy nazywających się proletariackimi. Przychodziło mu to coraz trudniej w miarę, jak względnie liberalna polityka Łunaczarskiego ustępowała miejsca rządom topornych funkcjonariuszy, a państwowe stawało się wszystko i nie było już dokąd uciec.

Tragedia radzieckiej awangardy

Realny dylemat sztuki awangardowej polegał na tym, że do jej rozumienia potrzebny był szeroki horyzont kulturalny, a zatem i erudycyjny, z którego artyści swobodnie korzystali w twórczości i uzasadnieniach teoretycznych. Mieli nadzieję, że znaczenie ich sztuki będzie się odsłaniało stopniowo, wypadało im zaś stanąć wobec publiczności niemającej o niej pojęcia i zarazem pewnej swojej przewagi „klasowej”. Nazwałem to kiedyś tragedią awangardy. Łatwo było ten stan wykorzystać do demagogicznych ataków: skoro sztuka jest elitarna i osobliwie tajemnicza, to tym samym „burżuazyjna”. Zaś sam wódz rewolucji reagował przychylnie tylko na takie futurystyczne wiersze, które przyczyniały się do załatwienia jakiejś bieżącej sprawy: „Nie należę do wielbicieli jego talentu poetyckiego – powiedział o Majakowskim po ogłoszeniu wiersza »Posiedzeniarze« (1922) – chociaż w pełni przyznaję swój brak kompetencji w tej dziedzinie. Dawno jednak nie odczuwałem takiej satysfakcji z politycznego i administracyjnego punktu widzenia”. Jakikolwiek komentarz tylko by zepsuł wymowę tego niezwykłego oświadczenia.

Dwa przytoczone przez Jangfeldta epizody uprzytomniają czytelnikowi rozterki Majakowskiego, z jakimi nie umiał już sobie poradzić. Podczas wizyty w Swierdłowsku w 1928 roku napisał wiersz o tym, jak udał się na poszukiwanie miejsca, gdzie została rozstrzelana carska rodzina: widać ślady wilczych brzuchów, chmury płyną jak flagi, w nich wrony wykrzykują swoje łgarstwa, a konkluzją obrazu jest zdanie: „komunista, człowiek, nie może łaknąć krwi”. Drugi epizod jest protokolarnym zapisem spotkania z młodzieżą w kwietniu 1930 roku (pięć dni przed samobójstwem), kiedy Majakowski został w bezceremonialny sposób wyszydzony. Próba nawiązania kontaktu z publicznością mówi wszystko o jego bezradnej goryczy, zapewne tym większej, że parę dni wcześniej została na polecenie władz wycięta z całego nakładu pewnego czasopisma pierwsza strona, na której widniało jego wielkie zdjęcie i życzenia z okazji dwudziestolecia pracy artystycznej. Było już jasne, że z „rewolucji ducha” nic nie będzie: wbrew przestrogom poety zewsząd spoglądały zimne popiersia wodza rewolucji i zaczynał się nowy terror. Majakowski nie mógł nie zadać sobie pytania, czy właściwszego wyboru dokonał on, czy jego przyjaciel Borys Pasternak i może czuł na sobie jego wzrok. Stosunki z kobietami też się nie układały, a Lili i Osip Brikowie, którym zawsze się dotychczas udawało odwieść go od samobójstwa, tym razem nie wrócili na czas z zagranicy.

Wraz z wcześniej wydaną książką Marci Shore „Kawior i popiół”, monografia Jangfeldta przekonuje, że dylematy pisarzy zaangażowanych w XX-wieczne rewolucje najlepiej potrafią opisywać slawiści patrzący z zewnątrz, którzy nie żałują trudu, aby minione stulecie od nowa zrozumieć.

Książka:

Bengt Jangfeldt, „Majakowski. Stawką było życie”, przeł. Wojciech Łygaś, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010.

* Andrzej Lam, historyk i krytyk literatury, tłumacz, emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego.

„Kultura Liberalna” nr 109 (6/2011) z 8 lutego 2011 r.